A.D.: 20 Kwiecień 2024    |    Dziś świętego (-ej): Agnieszka, Teodor, Czesław

Patriota.pl

Gun upon gun, ha! ha! Gun upon gun, hurrah!
Don John of Austria. Has loosed the cannonade.
Gilbert K. Chesterton, Lepanto

 
  • Increase font size
  • Default font size
  • Decrease font size
Błąd
  • Nieudane wczytanie danych z kanału informacyjnego.
  • Nieudane wczytanie danych z kanału informacyjnego.

Rzecz o roku 1863 - Strona 4

Drukuj PDF
Spis treści
Rzecz o roku 1863
Strona 2
Strona 3
Strona 4
Strona 5
Strona 6
Strona 7
Strona 8
Strona 9
Strona 10
Strona 11
Strona 12
Strona 13
Strona 14
Strona 15
Strona 16
Wszystkie strony

Wobec tego oczywiste było, iż nie tylko dla skorzystania z okoliczności, przede wszystkim dla zażegnania narodowej katastrofy należy myśleć o tym i wszelkich po temu użyć środków, aby odjąć moc spiskowi, uniemożliwić jego cele, przeszkodzić jego następstwom, a zmierzywszy nicość rewolucji moralnej, położyć koniec demonstracjom, prowadzącym wcześniej czy później do walki zbrojnej. To było zadaniem pierwszym, głównym rozsądnych w kraju i poza krajem żywiołów. Nie spełniły go – co gorsza nie spełniły, chociaż je zrozumiały. Najniebezpieczniej jest widzieć niebezpieczeństwo i nie śmieć mu zaradzić. I tu jest jeden z głównych, jeżeli nie główny powód klęski, tu doszliśmy do przyczyny rozstrzygającej; nie było już nią zachowanie się żywiołów rozsądnych w roku 1863, lecz w tej godzinie, w której rozumna i poważna część społeczeństwa wobec spisku objawiającego się w demonstracjach nie stanęła na wysokości zadania, nie spełniła obowiązku roztropności, przezorności i rozwagi. Wiemy, że nie w jej mocy było zaraz, natychmiast położyć koniec spiskowaniu i rozbić spisek, ale mogła odjąć mu siłę, znaczenie, jad, jawnie, stanowczo odłączając się od niego i potępiając go. Zbratanie się rozsądku z szałem, rozwagi z gorączką, musiało nie tylko przeważyć szalę, ale położyć koniec wszelkiej mądrości politycznej, wepchnąć nie już pojedynczych ludzi, cały kraj i sprawę na manowce, w końcu w obydwie ostateczności, o które dobro publiczne zawsze się w Polsce rozbijało.

Wiemy, jakie wewnętrzne i zewnętrzne powody wpłynęły na zachowanie się celniejszej części społeczeństwa, tej, której powołaniem nie tylko przodować, przede wszystkim strzec jej dobra i zasłaniać przed klęskami. Dlatego jednak nie umiała ich zażegnać i nie spełniła swojego zadania, że jak to nieraz, ale zawsze w dziejach Polski się okazywało, brakło jej energii, spójni, stanowczości w wypowiedzeniu zdania, a nie zbywało jej na żądzy popularności, na tej, która raczej nagany chce uniknąć, niż uzyskać powodzenie, ani też na złudzeniach. Słowem, że nie była obdarzoną ani wobec siebie, ani wobec innych odwagą cywilną, tą cnotą, która w działaniu publicznym jest tym, czym odwaga wojskowa w ogniu, a która polega na tym, aby ze świadomością niebezpieczeństwa stawić mu czoło.

Brak siły i odwagi ze strony rozsądnych do potępienia demonstracji ulicznych i odłączenia się od nich stwarzał błędne, zaczarowane koło i w takowe przemieniał zbawczą, pośrednią drogę; stwarzał je również zgubny zwyczaj Polaków przywiązywania większej ważności do tego, jaką się rzecz wyda, niż jakie mieć będzie następstwa; stwarzało je także zachowanie się władz rosyjskich i układanie się ich z demonstracjami; stwarzało wreszcie stanowisko zajęte w świecie i sprawie polskiej przez Napoleona III; nie ułatwiły wyjścia z niego temperament i zachowanie się Wielopolskiego. Nie trzeba było w to koło wchodzić; wszedłszy w nie, w pierwszej chwili odurzenia, trzeba było z każdej sposobności, z każdego otrzeźwienia własnego skorzystać, aby z niego wyjść. To było znowu powołaniem rozsądnej i statecznej części społeczeństwa. Tego także nie spełniła i w tym zaród i przyczyna klęski, bo już nie tylko nic, ale i nikt zażegnać jej nie mógł.

Stan rzeczy w Warszawie, wykluczając przypuszczenie nadludzkich czynników, prowadził wprost – po mniej lub więcej licznych etapach – do starcia, do konfliktu stanowczego między polskim społeczeństwem, rządem i monarchą, w końcu społeczeństwem rosyjskim.

Jawne i ukryte dążenia ruchu, formy, które przybierał, bezkarnymi pozostać nie mogły pod groźbą rozluźnienia i upadku państwa rosyjskiego. W starciu ulec musiało społeczeństwo polskie bez pomocy obcej, pomoc zaś taką skuteczną przynieść mogła tylko wojna. Dylemat zatem był następujący: albo wojna wybuchnie w krótkim czasie, wojna obejmująca kraje polskie, zakończona pokojem obejmującym sprawę polską, albo obrót, jaki wzięły wypadki w Warszawie, ściągnie na społeczeństwo polskie wielką klęskę. Dylemat był znowu błędnym kołem, w które dobrowolnie się weszło. Wywołanie bowiem wojny nie było w mocy społeczeństwa polskiego, położenie końca ówczesnym demonstracjom od niego zależało, podczas gdy demonstracje do sprowadzenia wojny potrzebne nie były.

Opłakane było, że się w to koło błędne dobrowolnie weszło. Nie sami rozsądni i umiarkowani w kraju ludzie, skupiający się około Andrzeja Zamoyskiego, winni byli. Rozsądna i umiarkowana emigracja, Hotel Lambert, ludzie przeważający wpływ w nim wówczas wywierający, dzielą odpowiedzialność. Ta część bowiem emigracji, dawszy się porwać poetycznością demonstracji warszawskich pozostała, pomimo oznak czasu i przestróg, wytrwale i zawzięcie w czynach i działaniu nieprzejednana. Jej usposobienie i wskazówki, które przesyłała nie tylko wskutek związków krwi, także powinowactwa myśli i czuć, oddziaływać musiały na podobne do niej żywioły warszawskie. Wskazówki, zwłaszcza w pierwszych chwilach po demonstracjach, opierały się o mylne rozumowanie. Ze sposobu bowiem, jak powitał je rząd i organy cesarza Napoleona, z ogólnikowych zapewnień, że cesarz sprzyja sprawie polskiej i nie opuści jej wnoszono, iż pomimo chwilowych niebezpieczeństw obranej drogi wytrwanie na niej, byle w tym samym duchu, w tym samym kierunku, bez broni w ręku, sprowadzić może dobre następstwa, wywołać sprawę polską. Nie wiedziano jak ani kiedy, a na istotną, wielką grozę dnia dzisiejszego, oznaczyć się dającą, zamykano oczy w Hotelu Lambert. Nie mogło to dopomóc do otwarcia ich ludziom rozsądniejszym w kraju. Tymczasem dylemat nieubłagany stał wciąż przed społeczeństwem polskim – wojna albo na obranej drodze zguba.

O wojnie o Polskę żaden gabinet, żadne mocarstwo, żaden lud nie myślał. Nawet jedyny władca, który szczerze i wytrwale o sprawie polskiej pamiętał ani zamierzał wtedy, ani też chciał lub mógł ją rozpocząć. Wiadomości pod tym względem dane były niewątpliwie stanowcze. Sofizmat jedynie zbyt niebezpieczny, zbyt wymuszony, pozwalał szeptać, że wojna w przyszłości mogłaby się wywiązać. Że to uczucie, wojna albo zguba na obranej świeżo drodze, tkwiło w rozumach i sumieniach Komitetu Rolniczego, dowodem wysłanie przez niego hr. Stanisława Platera za granicę, zwłaszcza do Paryża, dla zbadania położenia i dokładnego określenia, czego z zewnątrz spodziewać się może sprawa polska. […] Skutek misji hr. Platera, misji drugiego wysłannika Komitetu Rolniczego i rozmowy ks. Czetwertyńskiej, był i powinien był być przekonywującym dla rozsądnych. Wiedzieli niezawodnie, że nie można na obcą pomoc, na wojnę liczyć, wiedzieli zarazem, że w kraju spiskują. Winno to ich było zimną oblać wodą. Dylemat przemieniał się w tę jedną prawdę, że obrana demonstracjami droga prowadzi do zguby.

Skutek był istotnie przekonywujący, przecież nie zmienił zachowania się białych, ani do żadnego stanowczego kroku nie nakłonił. Hotel Lambert w obłędzie, od postawy kraju czyniąc zależnym dalszy rozwój wypadków, poczynał także grę niebezpieczną.

Rozsądni ani potępili, ani odłączyli się od manifestacji ulicznych i innych wciąż mnożących się. Władze rosyjskie nie zdołały im położyć tamy, liczyć się z nimi nie przestały. Wielkiego znaczenia wejście do rządu Aleksandra Wielopolskiego nastąpiło wskutek demonstracji. Wielopolski na skrzydłach demonstracji powstał i aczkolwiek przeciw nim stanął, od pochodzenia tego wolny nie był. Uosabiał działanie przeciw ruchowi, ale był także następstwem i to najdonioślejszym ruchu. […]



 
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama


stat4u