A.D.: 3 Październik 2024    |    Dziś świętego (-ej): Rozalia, Franciszek, Konrad

Patriota.pl

Piękna kobieta musi zająć drugie miejsce; pierwsze należy się kobiecie kochanej.
Ona staje się panią naszych serc; nim zdamy sobie z tego sprawę, serce nasze popada w niewolę miłości.

Iwan Bunin

 
  • Increase font size
  • Default font size
  • Decrease font size
Błąd
  • Nieudane wczytanie danych z kanału informacyjnego.
  • Nieudane wczytanie danych z kanału informacyjnego.

„Spełniłam, co Bóg mi polecił”. Joanny d’Arc misja Kościoła walczącego

Drukuj PDF

Tags: Tradycja w Kościele | Wiara

30 maja 1431 był ostatnim dniem ziemskiego życia Joanny. Z rana wyspowiadała się i przyjęła Komunię Świętą; około 9 godziny wyruszono na wielki rynek rybny, gdzie już wysoki stos czekał na oswobodzicielkę Francji. W milczeniu wysłuchała wyroku, potem głośno przebaczyła swoim nieprzyjaciołom, prosiła obecnych, aby się za nią modlili, i dodała: "głosy moje od Boga pochodziły i wszystko, co czyniłam, było z rozkazu Bożego"; skonała w płomieniach, wymawiając imię Jezusa. Popioły wybawicielki Francji wrzucono do Sekwany. Wszyscy jej niesprawiedliwi sędziowie nędzną poginęli śmiercią, jak im to Joanna przepowiedziała.

Joanna d'Arc, urodziła się 6 stycznia 1412 r. w wiosce Domremy nad Mozą, na pograniczu Lotaryngii i Szampanii. Rodzice jej, Jakub d'Arc i Izabela z domu Romée, posiadali w Domremy chatę i kawałek pola. Sąsiedzi nazywali ich ludźmi "dobrego życia i imienia"; mieli pięcioro dzieci, trzech synów i dwie córki, starszą Joannę i młodszą Katarzynę. Joanna wychowywała się przy matce; współczesne świadectwa mówią, że "była to dobra, prosta i łagodna dziewczyna", pomagała matce u kądzieli i w gospodarstwie, niekiedy wyręczała ojca w robocie lub pasła za niego stada na wspólnym pastwisku. Chata d'Arc'ów stała w pobliżu kościoła; Joanna korzystała z tego sąsiedztwa, o ile można było, jak najczęściej. Często widywano ją, jak leżała krzyżem przed wizerunkiem Zbawiciela lub gorąco modliła się do Matki Boskiej. Codziennie biegła na Mszę świętą, a o wieczornych pacierzach nigdy nie zapominała. Ku północy od Domremy znajdowała się pustelnia pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny; zwykle co sobotę tam się udawała.

Joanna więc od pierwszych lat życia była wzorem pobożności, a miejscowy proboszcz mawiał, że w całej wiosce nikt się pod tym względem nie mógł z nią porównywać. Jeżeli dostała grosz jaki, rozdawała go zaraz biednym. Zresztą, nie chciała się wyróżniać od innych i często brała udział w niewinnych zabawach wiejskich, pod tradycjonalnym bukiem, nieopodal od wsi rosnącym. Do tańców wszakże nie była skorą i kiedy towarzyszki Joanny wesoło pląsały po trawie, ona oddalała się do kapliczki Najświętszej Maryi Panny z Domremy i plotła przed nią dla obrazu wieńce. Współczesne świadectwa podają, "że była mocno zbudowana i piękna".

Walki, która się wówczas toczyła we Francji, słaby tylko odgłos dochodził w tamtejsze strony. Cała wieś Domremy trzymała stronę Armaniaków, tj. francuską; wieś zaś Maxey, obok niej po drugiej stronie Mozy leżąca, popierała partię burgundzką, tj. angielską. Lecz tylko chłopcy z obu wsi więcej dla zabawy niż naprawdę bójki z sobą staczali. Właściwe zaś burze wojenne rzadko nad tamtą okolicą przechodziły. – Najważniejszym źródłem do ocenienia charakteru Joanny są własne jej zeznania przed sędziami w Rouen. I tak opowiada ona, że w 13-tym roku życia (1425) pierwszy raz usłyszała, jak ją Bóg powoływał. Głos dał się jej słyszeć z prawej strony, od kościoła, i jednocześnie ukazała się wielka jasność. Z początku przelękła się, lecz później nabrała spokoju, przekonawszy się, że to był głos dobry. Za trzecim razem dowiedziała się, że to był głos archanioła Michała, otoczonego zastępem aniołów. "Widziałam ich oczyma ciała, tak samo jak was widzę, mówiła do sędziów; płakałam, kiedy się oddalali, i pragnęłam, aby mnie z sobą zabrali".

Anioł z początku przygotowywał ją do spełnienia posłannictwa, zaleciwszy, aby dobrze postępowała, chodziła do kościoła i była uległą córką, a Bóg jej dopomoże; w następnych dopiero widzeniach objawił Joannie, że uda się ona do Francji na pomoc królowi, i że św. Katarzyna i św. Małgorzata powiedzą jej, co w tym celu czynić należy. Odtąd ukazują się Joannie obie te święte i kierują nią. Joanna o swoich widzeniach nikomu nie wspominała, obawiając się i burgundczyków i oporu ze strony ojca. Tymczasem coraz gorzej się działo Karolowi VII, który, jak wyżej powiedzieliśmy, już przemyśliwał o porzuceniu Francji, gdy Anglicy zagrażali zajęciem reszty kraju. Coraz częściej przemawiają głosy do Joanny, niekiedy po dwa i trzy razy na tydzień, że powinna pójść do Francji, a na ostatku wyraźnie jej polecając, aby udała się do Vaucouleurs, miasta pobliskiego, gdzie otrzyma zbrojnych przewodników, od tamtejszego dowódcy Roberta de Baudricourt. Odtąd czuje w sobie nadzwyczajny zapał. Mawiała: "nie mogę pozostać tu, gdzie jestem". Kiedy wszakże trzeba było wyruszyć w drogę, strach ją ogarnął. Lecz głos jej powiedział, że pokona wszelkie trudności. Udaje się więc do swego wuja Duranda Laxart, który mieszkał pod Vaucouleurs, i po ośmiu dniach wtajemnicza go w swój zamiar. I gdy ten uwierzyć nie chciał, Joanna rzekła: "Czyż nie powiedziano, że kobieta zgubi Francję i że młoda dziewczyna ją oswobodzi?".

Wieśniak w końcu uległ prośbom Joanny i zaprowadził ją do Vaucouleurs 13 maja 1428. Baudricourtowi oświadczyła, że przychodzi ze strony Boga i że król wkrótce otrzyma pomoc. Baudricourt wziął ją za wariatkę i kazał od siebie odejść. Joanna nie zdziwiła się, gdyż głosy przepowiedziały jej to, co ją spotkało; powróciła więc do rodziców i dawnych zajęć. I ojcu się śniło, że Joanna odejdzie z ludźmi zbrojnymi; być może także, iż z Vaucouleurs rozeszły się o niej wieści. Rodzice więc pilniej za nią patrzeli, chciano ją nawet wydać za mąż, lecz zabiegi te były daremne. Tymczasem termin ostateczny się zbliżał i trzeba było zrobić krok stanowczy. Tym razem dopomógł jej wuj Durand Laxart. Powtórnie staje przed Baudricourtem, który tak samo jak poprzednio ją przyjmuje. Lecz teraz nie powraca już do ojca, a przenosi się do żony znajomego kołodzieja, pomaga tej ostatniej w robocie i długie godziny spędza na modlitwie. Zamiaru swego już nie ukrywa, i wszystkim mówi, że Pan, Król niebios, chce, aby udała się do delfina (Karola VII) i że uda się do niego, choćby jej trzeba było iść na klęczkach, "gdyż nikt na świecie, mówiła Joanna, ani królowie, ani książęta, ani król szkocki, ani nikt inny nie odzyska królestwa Francuskiego, a jedyną pomoc ja tylko mogę przynieść; zaiste, wolałabym prząść przy matce, gdyż nie taki jest mój stan, lecz muszę pójść i uczynić to, bo Pan mój chce, abym to uczyniła". "A kto jest Panem twoim?". "Bóg" odpowiadała dziewica. W sam dzień bitwy pod Rouvray, przyszła do Baudricourta i powiedziała mu: "W imię Boga, zbyt się ociągasz z wyprawieniem mię, gdyż dziś szlachetny delfin poniósł ciężką stratę niedaleko od Orleanu; będzie z nim gorzej, jeżeli mię do niego nie wyślesz". Dowódca ustąpił i 23 lutego 1429 Joanna udała się w drogę z małą eskortą.

Droga do Chinon, gdzie przebywał dwór królewski, nie była łatwą do przebycia, wszędzie snuły się oddziały nieprzyjacielskie, rzeki rozlały. Zbrojni ludzie, towarzyszący Joannie, uważali ją za istotę nadziemską; zapewniali nadto, że od chwili, kiedy znaleźli się przy niej, złe myśli od nich odeszły; taki zapał święty owładnął nimi. Wieść o Joannie doszła do Chinon jeszcze przed jej przybyciem. Karol VII znajdował się w rozpaczliwym położeniu: skarb był pusty, a Orlean lada chwila mógł dostać się w ręce Anglików. Upadek zaś Orleanu pociągnąłby za sobą utratę południowej Francji.

Joanna stanęła 6 marca w Chinon, i po dwóch dniach oczekiwania stawiono ją przed królem, który chcąc ją wystawić na próbę, ukrył się w tłumie dworzan wspanialej od niego ubranych. Joanna natychmiast go poznała: "w imię Boga, szlachetny książę, ty jesteś właśnie królem", powiedziała. Następnego dnia znajdowała się na Mszy królewskiej i żądała, "aby Karol oddał królestwo swoje Królowi Niebieskiemu, który uczyni dla niego, co już uczynił dla jego poprzedników, i przywróci mu dawne państwo". W ogóle okazywano jej niedowierzanie, niekiedy nawet szydzono z niej. Jednego razu Joanna udała się do króla i powiedziała mu: "szlachetny Delfinie, dlaczego mi nie wierzysz? Mówię ci, że Bóg zlitował się nad tobą, twoim królestwem i twoim ludem, gdyż Karol i Ludwik św. klęczą przed nim i modlą się za ciebie, i powiem ci coś takiego, co cię przekona, że powinieneś mi wierzyć". Król usłyszawszy tę wiadomość tajemniczą, osłupiał ze zdumienia. Współczesny Alain Chartier pisze, "że nikt nie wie, co mu powiedziała dziewica; król tylko zajaśniał radością, jak gdyby dostąpił objawienia Ducha Świętego". Później, podczas procesu w Rouen, nie chciała tajemnicy tej odkryć. Lecz posłyszano jedno zdanie z owej rozmowy tajemniczej: "Mówię ci, imieniem Boga, że jesteś prawym dziedzicem Francji i synem królewskim". Znaczenie tych słów następnie się wyjaśniło. Niejaki Boisy, szambelan królewski, opowiadał Piotrowi Sala, że Karol VII widząc, iż wszystko mu się z rąk wymyka, wszedł sam jeden pewnego poranku do swojej kaplicy i modlił się, "aby, jeżeli jest prawdziwym dziedzicem i synem domu francuskiego (taka wątpliwość ze względu na Izabelę nie była bezzasadną), Bóg dopomógł mu do obrony królestwa; w przeciwnym zaś razie, aby mu pozwolił szukać przytułku w Hiszpanii lub Szkocji". Tę właśnie modlitwę, o której tylko Bóg mógł wiedzieć, powtórzyła wówczas Joanna, i teraz łatwo pojąć, skąd pochodziła wielka radość króla. Potrzeba było, aby nikt już nie poddawał w wątpliwość posłannictwa Joanny i dlatego wyprawiono ją do Poitiers, gdzie zasiadał parlament i znajdowało się kilku członków uniwersytetu paryskiego, wiernych królowi. "Wiem, że wiele będę tam miała do roboty, mówiła, lecz Bóg mi pomoże; pójdźmy więc".

Rozmowa trwała przez dwie godziny. Joanna opowiedziała inkwirentom dotychczasowe życie swoje, widzenia, podróż do Orleanu, od czasu do czasu zalewając się łzami, na zadawane jej pytania odpowiadała z wielką prostotą i mądrością. Wielu jej uwierzyło, inni widzieli w niej spełnienie przepowiedni. Najtwardsze serca poruszyła; starzy prawnicy od łez wstrzymać się nie mogli, a jeden biskup zawołał: "Zaiste, dziewica ta od Boga jest posłana". Sędziowie wszakże nie wydali stanowczego wyroku, choć twierdzili, że była ona uosobieniem "dobrych przymiotów, pokory, bogobojności, uczciwości i dziewictwa". Lud nie potrzebował subtelnych indagacyj, aby uwierzyć w posłannictwo Joanny, która serca wszystkich sobie jednała. Duchowieństwo z podziwem mówiło o jej wierze i cnotach, wojownicy wynosili jej znajomość sztuki wojennej, a kobiety nie mogły się jej nachwalić. Wszyscy się na to zgadzali, że Joanna była "bardzo prosta i małomówna". Żaden z biskupów nie miał jej także za złe, że nosiła ubranie męskie, gdyż "właściwiej jest iść na wojnę w odzieży męskiej, skoro będzie się mieć do czynienia z mężczyznami". Król dłużej się już nie ociągał. Wówczas dano jej ubranie wojenne i otoczenie wojskowe, w którym znajdował się także jej brat rodzony. Na jej białej chorągwi znajdował się wizerunek Zbawiciela, z napisem: "Jezus, Maryja". Głosy jej powiedziały, że w pobliżu kościoła św. Katarzyny w Fierbois zakopany jest miecz, na którym znajduje się pięć krzyżyków, i że miecza tego Joanna ma używać. We wskazanym miejscu istotnie miecz taki znaleziono.

W końcu kwietnia Joanna ze świtą wojenną wyruszyła do Tours i 25 tegoż miesiąca stanęła w Blois, gdzie znalazła 3000 zbrojnych. Wtedy to posłała list do Bedforda, regenta angielskiego we Francji. List ten napisany, "w imię Boga i Najświętszej Maryi Panny", wzywał Anglików, aby oddali Francji wszystko, co w niej zabrali, i dobrowolnie ją opuścili, jeżeli nie chcą doznać kary Niebios z ręki dziewicy. Przed wojskiem postępował ksiądz z krzyżem w ręku, śpiewając Veni Creator Spiritus, za księdzem jechała na koniu Joanna okryta pancerzem. Usposobienie wojska od razu się zmieniło: za przykładem Joanny żołnierze, mając iść do boju, spowiadali się i przyjmowali Komunię Świętą; męstwo i czujność zajęły miejsce ospałości. 29 kwietnia Joanna stanęła w pobliżu Orleanu. Trzeba było przedrzeć się między dwoma obozami nieprzyjacielskimi. Dunois, wódz doświadczony, mówił później, że nie mądrość ludzka lecz boska poddała Joannie cały plan wojenny. Wieczorem 29 kwietnia 1429 wjechała do Orleanu na białym koniu, ze swoją chorągwią w ręku, a lud witał w niej wysłanniczkę Boga samego. "Przed przybyciem dziewicy, pisze jeden mieszczanin orleański, 200 Anglików zmuszało do ucieczki 1000 Francuzów, teraz 400 lub 500 Francuzów daje sobie radę z całą potęgą angielską". Postrach padł na Anglików, którzy także widzieli w Joannie jakieś nadzwyczajne zjawisko, lecz nie boskie, a szatańskie. 4 maja urządzono wycieczkę przeciwko nieprzyjacielowi wbrew woli Joanny, która ze znużenia usnęła. Krzykiem wojennym ze snu rozbudzona, chwyta za chorągiew i śpieszy ku uciekającym Francuzom, wlewa w nich otuchę i zajmuje warownię nieprzyjacielską. 6 maja Francuzi urządzają nową pomyślną wycieczkę, 8 maja Anglicy pod Talbotem i Suffolkiem odstąpili od brzegów Loary i Orlean był wyswobodzony.

Wiadomość o zwycięstwach nad Anglikami wywołała ogromne wrażenie w całym kraju. Joanna zaś nie tracąc czasu, zaraz następnego dnia (9 maja) udała się na dwór królewski. Wszędzie witał ją lud jak anioła, cisnął się jej do nóg, całował ślady konia. Król wyjechał na jej spotkanie do Tours. Upominała króla, aby jak najprędzej koronował się w Reims. "Szlachetny Delfinie, mówiła, przestań się namyślać, ja nie tak długo już żyć będę". Nadziemskie głosy ciągle ją wszakże pocieszały: "Córko Boża, idź, idź, my ci pomagamy". Ponieważ oczekiwano na przybycie większych sił, Joanna więc tymczasem oczyściła z Anglików inne miejscowości nad Loarą. Teraz zewsząd zbiegali się zbrojni pod sztandary królewskie, zewsząd podnosiły się okrzyki: do Reims! Droga do Reims prowadziła przez miasta zajęte przez nieprzyjaciela, lecz jedno tylko miasto Troyes opór stawiło i już rada wojenna zamyślała cofnąć wojsko ku Loarze, gdy przed królem stanęła Joanna d'Arc z tymi słowy: "szlachetny Delfinie, nie ociągaj się i każ uderzyć; nim trzy dni upłyną, miasto będzie w naszych rękach". I rzeczywiście, mieszkańcy Troyes dostrzegłszy sztandar Joanny, upadli na duchu i sami się poddali.

16 lipca Karol wszedł do Reims, a następnego dnia odbyła się koronacja. Po jej skończeniu, Joanna rzuciła się do nóg Karolowi VII, mówiąc: "Szlachetny królu, spełniła się teraz wola Boga, który chciał, abyś przybył do Reims dla otrzymania namaszczenia, pokazującego, że jesteś prawdziwym królem i że królestwo powinno do ciebie należeć". Joanna i wszyscy obecni przy tym zalali się łzami. Późniejsi historycy utrzymują, jakoby Joanna miała oświadczyć królowi, że spełniła już swoje posłannictwo i pragnie wrócić do domu. Współczesne świadectwa zaś tylko wspominają, że na pytanie, gdzie spodziewa się umrzeć? odpowiedziała: "Spełniłam, co Bóg mi polecił, uwolniłam Orlean i zaprowadziłam króla do Reims. Oby Bóg, Stwórca mój, pozwolił mi wrócić do rodziców, służyć im i pasać ich trzody". W Reims zobaczyła się z rodzicami; wszystko wskazywało, że nie uważała posłannictwa swego za skończone z koronacją króla.

Zdradę wszakże przewidywała i zdrady się tylko obawiała. Właściwie najwięcej co do Joanny przeniewierzył się sam król, a po nim jego wszechpotężny doradca La Tremoille. Obaj lękali się odrodzenia narodu: pierwszy przez duchowe ospalstwo, drugi przez uczucie zazdrości. Gdyby korzystano z rozbudzonego entuzjazmu, można było w przeciągu miesiąca uwolnić Francję od Anglików. Lecz król, zamiast ścigać spłoszonego nieprzyjaciela, traci czas najpierw w Reims, następnie w Soissons, a w końcu postanawia cofnąć się ku Loarze. Taki stan rzeczy był bardzo bolesny dla Joanny, która też w liście do mieszkańców Reimsu skarży się na powstrzymanie kroków wojennych. Wtedy już głośno wypowiadała chęć wrócenia do cichej chaty rodzicielskiej. Dzielniejsza część rycerstwa dopominała się wojny i Karol VII w końcu postanowił uderzyć na Paryż. Compiegne poddało się królowi i dziewicy, Beauvais otworzyło im bramy. 23 sierpnia Joanna powiedziała do księcia d'Alençon: "dostojny książę, każ zatrąbić i zbierz swoich wojowników; pójdziemy na Paryż".

26 zajęła St-Denis. Normandia miała już powstać przeciwko Anglikom, wskutek czego Bedford pośpieszył do Rouen. Znowu nastręczała się możność zajęcia Paryża: dziewica i d'Alençon słali do króla posłańca za posłańcem; król ciągle obiecywał, że natychmiast wyruszy, lecz słowa nie dotrzymywał. Dopiero 7 października przybył do St-Denis. Lecz głosy już Joannie nie wróżą pomyślności. Zaczęły się w wojsku rozprzęgać karność i porządek; pewnego razu Joanna karcąc jakąś kobietę podejrzanej konduity, włóczącą się po obozie, roztrzaskuje na niej ów tajemniczy miecz z Fierbois. Atak na Paryż nie udał się. Joannę, która do godziny 10 wieczorem z placu boju nie ustępowała, ranioną wyniesiono z bitwy. "Na Boga, mówiła, miasto dostałoby się w naszą moc, gdybyśmy dłużej walczyli". Zdawało się nawet, że dowódcy królewscy z radością znosili własną porażkę dla tego jedynie, że mogła ona zniweczyć wiarę w posłannictwo Joanny. Dziewica nalegała, aby jeszcze raz walkę przeciwko Paryżowi podjęto, lecz nadaremnie. Król kazał znieść most na Sekwanie, którym jego wojsko mogłoby się przeprawić. Pod pierwszym wrażeniem boleści Joanna zawiesiła swoją zbroję w kościele w St-Denis i miała nawet zamiar tam pozostać, lecz nalegano na nią, aby nie opuszczała sprawy ludu francuskiego i pozostała przy boku króla, który szybko zwrócił się ku Loarze. Piękne wojsko, które się zebrało pod sztandarem Joanny, zaczęło powoli się rozchodzić.

W końcu kwietnia 1430 r. Joanna opuściła dwór, otrzymawszy pozwolenie prowadzenia podjazdowej wojny z garstką zbrojnych. Odtąd głosy niejednokrotnie jej powtarzały: "Joanno, będziesz w niewoli", przy czym upominały ją, aby się wszystkiemu poddała, a Bóg jej dopomoże. Partia burgundzka na nowo podjęła wojnę przeciwko Karolowi VII i jej wojsko obległo Compiegne. Joanna z 2000 pośpieszyła na obronę tego miasta. Pewnego poranku, znajdując się w kościele, powiedziała: "Moi przyjaciele, jestem zaprzedaną i zdradzoną, wkrótce muszę umrzeć; módlcie się za mnie, gdyż nie będę już mogła żadnych usług okazywać Francji i królowi". 23 maja kierowała wycieczką. Kiedy nastąpił odwrót, Joanna znajdowała się na samym końcu; tymczasem zamknięto bramę, aby za uciekającymi nie wdarł się do miasta nieprzyjaciel.

Wtedy Joanna opuszczona przez swoich, zrzucona z konia, dostała się do niewoli. W obozie nieprzyjacielskim powstała stąd nieopisana radość: Jan z Luksemburga, któremu wydano Joannę, sprowadził ją na zamek Beaulieu, a potem sprzedał Anglikom za 10000 sztuk złota. Osadzono Joannę w więzieniu w Rouen, gdzie miała do dna spełnić czarę boleści. Niewypowiedziany smutek panowałmiędzy Francuzami w Orleanie, Tours i Blois, lud odbywał procesje na jej intencję, z drugiej strony zaś Anglicy z upragnieniem oczekiwali śmierci Joanny, która groźniejszym była dla nich nieprzyjacielem niż całe zastępy zbrojnych. Nie Anglicy wszakże lecz Francuzi mieli ją sądzić, a najgłówniejszą w całej sprawie rolę odegrał Piotr Cauchon. Cauchon, poprzednio profesor prawa w uniwersytecie paryskim, następnie biskup w Beauvais, był gorliwym stronnikiem partii burgundzkiej. Przez niejaki czas przebywał w Anglii, gdzie dobrze się wyuczył po angielsku i poznał się z kardynałem winchesterskim, który obiecał mu arcybiskupstwo w Rouen.

Joanna została wziętą do niewoli na terytorium diecezji Beauvais, i Cauchon, jako biskup tamtejszy, dopominał się, by ją przed nim stawiono. Odwołano się także do uniwersytetu paryskiego i inkwizycji, i sprawie całej taki nadano obrót, że Joanna w ten lub ów sposób zginąć musiała. Karol VII nic nie przedsiębrał ku ulżeniu losowi swojej wybawicielki. Okutą w kajdany na ręku i nogach zamknięto w więzieniu w Rouen, a jednocześnie zajęto się sformułowaniem oskarżenia. Wszystkie wiadomości, które o Joannie z rodzinnych stron ściągano, wypadły na jej korzyść; w więzieniu podpatrywano każdy jej ruch, przysłuchiwano się każdemu jej słowu. 21 lutego 1431 stawiono Joannę przed sądem, zasiadającym w zamku roueńskim. Trybunał składał się z 60 osób, duchownych i świeckich, pozostających na żołdzie Anglii. Jeden z sędziów, Houppeville, naprzód zaprotestował przeciwko całemu procesowi, gdyż sami tylko nieprzyjaciele obwinionej sądzić ją mieli, za co go wrzucono do więzienia; prawnik Lohier żądał, aby dodano Joannie obrońcę, gdyż cała procedura jest nielegalną, lecz z obawy zemsty uciekł zaraz z Rouen; jakąś kobietę spalono za to tylko, że mówiła, iż wierzy w posłannictwo Boże Joanny.

Proces odbywał się z pogwałceniem wszystkich form słuszności: jedne części badania usunięto, inne dodano i w taki sposób stawiano pytania, aby odpowiedzi zawsze wypadały na szkodę Joanny. Pomimo to odpowiadała ona z dziwną przytomnością umysłu i wszystkie wykręty nieprzyjaciół w niwecz obracała. Zapytano jej się np., czy pewną jest, że znajduje się w stanie łaski? Gdyby temu zaprzeczyła, to objawienia jej nie mogły pochodzić od Boga, gdyby zaś powiedziała, że jest w stanie łaski, to słowa jej byłyby herezją. Joanna zaś tak powiedziała: "Jeżeli nie jestem w stanie łaski, to proszę Boga, aby mi jej udzielił; jeżeli zaś w łasce pozostaję, to proszę Boga, aby mię jej nie pozbawiał, gdyż wolałabym umrzeć, niż zostać pozbawioną miłości Boga". Na zapytanie, czy Bóg nienawidzi Anglików? rzekła: "Bóg miłuje króla Francji i chce, aby Anglicy z kraju ustąpili". "Mój król z pewnością odzyska całe swoje państwo, nim siedem lat upłynie". Głosy zaś nie ustają nawet w więzieniu i mówią jej, że powinna znieść wszystko, nie lękać się męczeństwa, gdyż tym sposobem dostanie się do nieba. Głównie jej zarzucano noszenie męskiego ubrania, czego zabraniały przepisy Kościoła i Stary Testament. Dla Joanny zaś męski ubiór był znakiem jej wojennego posłannictwa, które się jeszcze nie skończyło, gdyż Anglicy zajmowali dotąd znaczną część kraju. Nadto, używanie męskiego ubrania było rzeczą konieczną w więzieniu, w którym ciągle trzech angielskich żołnierzy przy niej siedziało. Biskup zabronił jej słuchania Mszy św., dopóki nie porzuci sukien męskich. "Choć mi zabraniasz słuchać Mszy świętej, wszakże Bóg jest dobry i pozwoli mi jej słuchać bez ciebie".

Druga część aktu oskarżenia odnosiła się do widzeń Joanny i tajemnicy, którą królowi objawiła, lecz co do tego żadnych zeznań nie potrafiono na niej wymóc. Pytano jej się: "Czy owe zjawiska były aniołami?". "Tak jestem tego pewną, odpowiedziała Joanna, jak i tego, że wierzę w Boga"; dwaj zakonnicy, uczestniczący w sądzie, powiedzieli Joannie, że może odwołać się do papieża i soboru zasiadającego w Bazylei. Potrzeba jej było objaśnić, co to jest sobór, poczym oświadczyła, że chętnie mu się poddaje. Anglicy wszakże owych zakonników chcieli w Sekwanie utopić. Po skończeniu indagacji, Cauchon kazał przygotować 12 punktów oskarżenia i oddać je pod rozpatrzenie rozmaitych korporacyj i uniwersytetu paryskiego. Wyrok głosił: jeżeli oskarżona rzeczywiście powiedziała to, co było zapisane w protokóle, to powinna być ukaraną za przesądne zmyślanie Bożych objawień. 24 maja odbyła się ostatnia scena procesu na cmentarzu St-Ouen, na którym urządzono dwa wzniesienia: jedno zajmowali sędziowie z biskupem, drugie Joanna, stos już był przygotowany. "Poślijcie wiadomość o moim postępowaniu i moich odpowiedziach Ojcu Świętemu, któremu po Bogu najzupełniej się poddaję". "Papież, odpowiedziano, daleko stąd mieszka i powinnaś się poddać biskupowi, który tu jego miejsce zajmuje". Joanna milczała na trzykrotne wezwanie. Następnie przeczytano wyrok, poczym zaraz miała być wydaną w ręce kata. "Joanno, wołano, podpisz, miej litość nad sobą!" i obiecano jej, że jeżeli podpisze, przeprowadzą ją do więzienia kościelnego; wtedy Joanna uległa. Sekretarz króla angielskiego Jan Calot wydobył papier z punktami oskarżenia i Joanna podpisała na nim znak krzyża. Biskup zdjął z niej ekskomunikę, lecz skazał "na dożywotnie więzienie o chlebie boleści i wodzie smutku, aby mogła odpokutować za popełnione grzechy".

Pomimo to poprowadzono ją do poprzedniego więzienia. 27-go biskupowi doniesiono, że Joanna znowu ubranie męskie nałożyła. Biskup pośpieszył do więzienia: Joanna siedziała łzami zalana w ubraniu męskim. Pewien pan angielski chciał ją pozbawić niewinności. Dziewica rozpaczliwy opór stawiła i została za to pobitą. "Dlaczego nałożyłaś suknie męskie?" zapytał biskup. "Bo uważam to za właściwe, dopóki się znajduję między mężczyznami". "Czy znowu ci się ukazują twoi święci?". "Powiedzieli mi, że źle postąpiłam, zapierając się swego posłannictwa, lecz nie rozumiałam, co dokument ów zawierał". "Wierzysz zatem, że te głosy od Boga pochodzą?". "Istotnie od Boga one pochodzą". Teraz dopięto ostatecznego celu: Joanna wyraźnie do poprzedniego stanu wróciła. Biskup, wychodząc z więzienia, powiedział do Anglików: "skończona z nią sprawa". 30 maja 1431 był ostatnim dniem ziemskiego życia Joanny. Z rana wyspowiadała się i przyjęła Komunię Świętą; około 9 godziny wyruszono na wielki rynek rybny, gdzie już wysoki stos czekał na oswobodzicielkę Francji. W milczeniu wysłuchała wyroku, potem głośno przebaczyła swoim nieprzyjaciołom, prosiła obecnych, aby się za nią modlili, i dodała: "głosy moje od Boga pochodziły i wszystko, co czyniłam, było z rozkazu Bożego"; skonała w płomieniach, wymawiając imię Jezusa. Popioły wybawicielki Francji wrzucono do Sekwany. Wszyscy jej niesprawiedliwi sędziowie nędzną poginęli śmiercią, jak im to Joanna przepowiedziała.


[Źródło: Historia powszechna przez F. J. Holzwartha, przekład polski, licznymi uzupełnieniami rozszerzony, tom V. Wieki Średnie, część trzecia. Wieki XIV i XV i Czasy przejścia od Wieków Średnich do dziejów nowożytnych, nakładem "Przeglądu Katolickiego", Warszawa 1883, ss. 318-328.]

 
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama


stat4u