Nie dam już ani grosza na misje. Obserwuję to, co dzieje się w Republice Środkowej Afryki i w innych afrykańskich krajach z katolickimi misjami. Nie mam zamiaru dofinansowywać za ich pośrednictwem islamskich bandytów, którzy bezkarnie niszczą i plądrują katolickie placówki. Wydarzenia te pokazują, że podczas zbiórek w kościołach przeznaczonych na utrzymanie misji, tak naprawdę zbieramy pieniądze dla islamskich piekielników, którzy te dobra rabują.
Nie dam już ani grosza na misje, które pośrednio są źródłem zaopatrzenia dla wrogów chrześcijaństwa (dla mnie islam jest formą satanizmu, bo tylko szatan mógł wymyślić raj polegający na nieustającej kopulacji „męczenników” z prostytutkami i to na oczach ich własnych żon), dopóki misjom w tych krajach nie zostanie zapewniona efektywna ochrona zbrojna. Czekam też, aż katoliccy misjonarze wzorem swoich protestanckich kolegów rzeczywiście pójdą ze Słowem Bożym do muzułmanów, zamiast ograniczać się do wygodnej i jałowej działalności charytatywnej. Czekam więc na zbiórkę pieniędzy na zakup broni i szkolenia wojskowe dla misjonarzy i ochotników, którzy będą dla nich stanowić ochronę w trakcie wypraw ewangelizacyjnych.
Inspirowane żydostwem lewactwo wmówiło nam katolikom, że nie wolno nam uprawiać prozelityzmu i jedyne co nam wolno w obliczu ataku, to nadstawiać tyłka lub uciekać w krzaki (nadstawianie drugiego policzka). A przecież obowiązkiem każdego chrześcijanina jest czynna obrona życia swego i innych. Jak powiedział Ignacy Loyola – módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, ale działaj tak, jakby wszystko zależało tylko od ciebie. No i właśnie tej drugiej części w działaniu katolików brakuje.
Owszem, modlitwa jest ważna, ale Pan Bóg dał nam ciała, uczucia i rozum abyśmy robili z nich pełny użytek. Nie stawiając skutecznego oporu tym bandytom, tylko ich rozzuchwalamy. Misjonarze i nie tylko oni powinni zrozumieć, że jedyny język, jaki rozumieją muzułmańscy ekstremiści to nie język Biblii, lecz ołowiu. Jak długo jeszcze katolicy będą zachowywać się w obliczu wymierzonej w nich przemocy jak ostatnie niemoty. W Afryce dajemy się terroryzować bandom muzułmanów, a u siebie hordom obyczajowych deprawatorów. Tolerancja też ma swoje granice.
Dopóki się nie dowiem o ogłoszeniu zbiórki na broń i szkolenia oraz rekrutację chrześcijańskich ochotników do obrony atakowanych chrześcijan, nie dam ani złotówki na cele misyjne. Tym bardziej, że zamiast prowadzić ewangelizację wśród muzułmanów misje, często kierując się źle rozumianą miłością bliźniego, utrzymują i wzmacniają wrogów chrześcijaństwa. Jak się kogoś kocha, to czasami trzeba dać mu porządne lanie. Nie ma sensu kupować kosztownych Land Roverów po to, aby bez walki trafiły w ręce muzułmańskich bandytów. Dosyć podszytego destrukcyjnym pacyfizmem katolickiego frajerstwa. Póki co, ani złotówki na misje. Muszę też widzieć wymierne efekty w nawracaniu muzułmanów. Widzę je u protestantów, ale nie widzę, żeby katoliccy misjonarze mieli się czym pochwalić. Jest za to dużo pustego gadania o tolerancji i Dzień Islamu w Kościele katolickim, który dla wahabitów z Arabii Saudyjskiej jest doskonałą okazją do propagandy tego diabelstwa.
To nie my atakujemy, lecz nas atakują. Nadszedł już czas ostatniej krucjaty i dokończenia dzieła, które rozpoczął papież Urban II. Nie będzie to łatwe, ale wiara czyni cuda.