A.D.: 3 Październik 2024    |    Dziś świętego (-ej): Rozalia, Franciszek, Konrad

Patriota.pl

W społeczeństwie rysującym się na horyzoncie, nawet entuzjastyczna współpraca sodomitów i lesbijek nie uchroni nas przed nudą.
Nicolás Gómez Dávila

 
  • Increase font size
  • Default font size
  • Decrease font size
Błąd
  • Nieudane wczytanie danych z kanału informacyjnego.
  • Nieudane wczytanie danych z kanału informacyjnego.

Zakneblować syreni śpiew aggiornamento, czyli dlaczego świat nienawidzi Benedykta XVI?

Drukuj

Tags: Auto da fé | Wiara

„Jeśli świat was nienawidzi, wiedzcie, że Mnie pierwej znienawidził” (J 15, 18). Powyższa przestroga Zbawiciela wypowiedziana do uczniów należała niewątpliwie do najważniejszych. Jezus uroczyście przestrzegł ich, aby po otaczającym ich świecie nie spodziewali się niczego dobrego, a całą nadzieję złożyli w Nim samym. Rzeczywiście, zaledwie Pan Bóg zesłał Ducha Świętego w czasie Zielonych Świąt, a natychmiast ci, którzy zajęli się gorliwie głoszeniem Chrystusa, ściągnęli na siebie potępienie ze strony świata. Z początku zostali wykluczeni z synagog i odsunięci od życia publicznego, a następnie oficjalnie potępieni i wydani pod topór kata bądź na ukrzyżowanie. Cezar rzymski rzucił na nich oszczerstwa, oskarżył o najgorsze zbrodnie, a zwłaszcza o podpalenie Rzymu. W miarę jak szerzyła się wiara w Syna Bożego, „synowie światłości” byli prześladowani, skazywani na stos i rzucani lwom na pożarcie. Towarzyszyły im wrogie okrzyki, szyderstwa i drwiny „synów ciemności”. Tak sprawdziła się sławna maksyma Tertuliana, że „krew męczenników jest zasiewem chrześcijan”. Na ofierze tych ludzi, którzy woleli wybrać śmierć, aniżeli zaprzeć się objawionej prawdy, zbudowano Kościół; na grobach Apostołów wzniesiono chrześcijaństwo.

Z chwilą gdy władcy uznali zwierzchność Boga nad rządzonymi przez siebie państwami i gdy sami monarchowie ugięli kolana przed Stwórcą, ustały prześladowania. Nastał czas pokoju Bożego. Ale skoro tylko podniósł się dumny bunt ludzi względem Zbawiciela, natychmiast Boża przestroga znalazła swoje potwierdzenie: świat równocześnie znienawidził Boga i Jego uczniów. Laboratorium doświadczalnym tej nieszczęsnej rebelii była niewątpliwie Francja, a Francuzi stali się pożałowania godnym narodem, który ośmielił się prześladować duchowieństwo, a nawet uwięzić Wikariusza Chrystusa. To w Valence, na francuskiej ziemi, rządzonej wówczas przez rewolucyjny Dyrektoriat, zmarł w 1799 r. papież Pius VI1.

Świat wzniesiony na nienawiści do Boga

Od tamtej pory otaczający nas świat bez ustanku odrzuca Boga. To świat, który obwieścił swe całkowite zerwanie z Kościołem; to świat, który przy niezliczonych okazjach wysyłał księży na pewną śmierć: kapłani katoliccy tysiącami ginęli na barkach topionych przez rewolucjonistów w Loarze2, tracili życie na katordze w Gujanie i w obozach pracy, zwłaszcza na Wschodzie; to wreszcie świat, który narzucił ustawodawstwo rugujące w coraz większym stopniu chrześcijańską moralność i usiłujące zepchnąć religię do sfery najbardziej prywatnej – albo wręcz pragnie zamknięcia jej w najgłębszych pokładach indywidualnych sumień. Od dwóch stuleci uchwala się coraz to nowe antychrześcijańskie prawa, których celem jest grabież dóbr Kościoła, zamach na świętą instytucję małżeństwa, zabójstwo dzieci w łonach matek czy deprawacja najbardziej niewinnych dusz. Papież Pius IX, przenikliwie dostrzegając pierwsze oznaki niepokojących zagrożeń, które mogą wystąpić w niedalekiej przyszłości, postanowił wydać stosowne ostrzeżenie i uzbroić dusze wiernych wobec czyhającego niebezpieczeństwa. W tym celu wydał – w 1864 r. – Syllabus errorum, czyli wykaz 80 najbardziej rozpowszechnionych w tamtym czasie błędów. Wśród nich z całą stanowczością potępił koncepcję, wedle której „papież rzymski może i powinien pogodzić się i dostosować do postępu, liberalizmu i współczesnej cywilizacji”. Z powodu tego odrzucenia uskarżali się nie tylko wolnomyśliciele i liberałowie. Nie tylko oni domagali się kontynuacji wysiłków zmierzających do przystosowania Kościoła katolickiego do nienawidzącego go świata, do połączenia dwóch Jerozolim, do koegzystencji Szawła, prześladowcy Kościoła ze świętym Pawłem, apostołem Chrystusa.

Rzeczywiście, jak się nie oburzać, widząc, że sami ludzie Kościoła – wykorzystując sposobność, jaką stało się zwołanie II Soboru Watykańskiego – zaangażowali się w ruch przystosowania Kościoła do świata, zwłaszcza do świata o współczesnym obliczu? Jak nie odczuwać zgrozy, widząc, że owi ludzie uczynili z tego swe podstawowe zadanie, porzucając tym samym właściwą sobie dwutysiącletnią misję, jaką była troska o zbawienie dusz? Możemy jedynie podpisać się pod tragicznym spostrzeżeniem, sformułowanym w 1976 r. przez abp. Marcelego Lefebvre’a, widzącego w tym zadziwiającym połączeniu instytucji założonej przez Jezusa Chrystusa z pozostającym w gestii Jego nieprzyjaciela światem „nieprawy związek”. Albowiem jak byłoby możliwe dostosowanie Kościoła do świata – który żyje pragnieniem, aby wpływ religii katolickiej został ograniczony, wiara uległa relatywizacji, a chrześcijańska moralność zwiędła – gdyby nie doszło do tego, że pewni dostojnicy Kościoła dostosowali się do tych straszliwych zamiarów?

Kogo uwodzi syreni śpiew świata?

W miarę jak współcześni papieże obrali nowy kurs, zrywając tym samym z Tradycją – począwszy od nabożeństw ekumenicznych aż po międzyreligijne porozumienie – świat zaczął wygaszać swą nienawiść i przyklasnął tym działaniom. Media, będące jego złowieszczymi ambasadorami, wręcz nie znajdowały słów dla wychwalania papieży, upatrując w nich ludzi otwartych na świat, solidaryzujących się z nim, dostosowujących się do niego, według jego własnych, budzących głębokie zaniepokojenie standardów. Te właśnie media nie szczędziły pochwał, wynosząc pod niebiosa międzyreligijne spotkanie w Asyżu, stanowiące zaczątek jakiejś nowej religii powszechnej, w której solidarność między ludźmi zastąpiła prawdę. To one zapewniły niebywały rozgłos Światowym Dniom Młodzieży, aby podtrzymać „rodzinną” atmosferę, podczas gdy na fali lokalnych odmienności niszczono liturgię. Kiedy po śmierci Jana Pawła II media oddawały mu hołd, nie myliły się! Uczciły w nim papieża Asyżu, papieża chylącego czoło pod ścianą płaczu, papieża ONZ. Potępiły jednocześnie papieża moralności katolickiej, który odwrócił się plecami do zwolenników pornografii i aborcjonistów.

Benedykt XVI objął tron po papieżu Janie Pawle II, który cieszył się olbrzymią popularnością. Wcześniej był jego najważniejszym współpracownikiem. Benedykt nie uwolnił się od dziedzictwa II Soboru Watykańskiego i spuścizny swych bezpośrednich poprzedników na Stolicy Piotrowej. Obecny papież wprost odwołuje się do soboru i pragnie być jego kontynuatorem. Gdy oddawał się kontemplacji w meczecie w Istambule, modlił się w Wielkiej Synagodze w Rzymie i – całkiem niedawno, 14 marca 2010 r. – aktywnie uczestniczył w luterańskim kulcie, głosząc kazanie podczas niedzielnego nabożeństwa w zborze przy Via Sicilia, mogliśmy jedynie kolejny raz się oburzać, obserwując dwuznaczne praktyki, sprzeczne z roztropną postawą katolicką, jaką zachowywali papieże przed soborem. Ale właśnie te symboliczne gesty pozwalają mediom żywić jeszcze jakikolwiek szacunek względem osoby Józefa Ratzingera. Jeszcze nie tak dawno dzięki nim papież był publicznie chwalony, uznawany za niezwykle inteligentnego i pojednawczego, aż do chwili, gdy otwarcie zorganizowano medialne polowanie na jego osobę.

Świat zrzuca maskę

Przyglądaliśmy się temu polowaniu z zaciśniętymi pięściami. Z jak nikczemną zgrają mamy do czynienia! Kim są ci ludzie mediów, aby występować przeciw papieżowi w roli nieskazitelnych wzorców cnoty? Kim są, że ośmielają się oskarżać Kościół katolicki o wszelkie ułomności i występki? Mimowolnie cisną się nam na usta słowa, którymi posłużył się nasz Boski Zbawiciel dla opisania tej zdeprawowanej polityczno-religijnej kasty, przez którą On sam został osądzony i potępiony. To są te same groby pobielane, ci sami faryzeusze. Nienawidzą Chrystusa tak samo, jak nienawidzą tych, którzy się na Niego powołują. To oni wydają społeczeństwa, wobec których powinni pełnić rolę służebną, na pastwę grzechu rozwiązłości, a ośmielają się napominać starca, którego osobiste życie nie nastręcza żadnej pożywki dla ich pragnienia skandalu.

Wiemy dobrze, że miały miejsce upadki kapłanów i że były bardzo liczne. Bez wątpienia zawsze do nich dochodziło, ale szacujemy, że ich liczba wzrosła na skutek zamieszania, jakie dotknęło Kościół, wywołując poczucie zagubienia wśród księży, którzy zostali pozbawieni łask pozwalających im wzmocnić siły przez sprawowanie ofiary Chrystusa Pana. Winni jesteśmy bezgraniczne współczucie dzieciom, które stały się ich niewinnymi ofiarami, i jesteśmy zobowiązani uczynić wszystko, aby zadośćuczynić za zgorszenia, które są nieskończenie bardziej niebezpieczne, gdy pochodzą od osób poświęconych Bogu. Odrzucamy jednak to bluźniercze kłamstwo, które pozwala wierzyć, że księża – z racji samego stanu duchownego – stanowią zbiorowość „podwyższonego ryzyka”. Mniejsza o nas samych; mniejsza o agresję, jaką prowokują te medialne akcje względem szaty duchownej. Nie o nasz własny honor toczy się stawka, ale o honor naszego Pana Jezusa Chrystusa. Oni chcieliby, aby wszyscy ostatecznie odwrócili się od naszej religii, której anielskie wymogi – uchodzące za niedorzeczne i nieznośne – koniec końców w ich opinii sprowadziły wyznawców do poziomu niższego niż zwierzęta. Nie pozwólmy, aby ta dezinformacja z piekła rodem zachwiała naszym systemem wartości! Czyńmy zadośćuczynienie za popełnione grzechy! Ale przywoływanie tych win niech stanie się dla nas wyłącznie pobudką ożywiającą pragnienie modlitwy o uświęcenie księży bądź pragnienie stania się świątobliwymi kapłanami, a nawet więcej – kapłanami świętymi!

Droga krzyżowa Benedykta XVI

W obliczu tej słownej agresji i nagonki na czcigodnego starca nie udało nam się znaleźć innego stosownego odwołania, niż porównanie do Kalwarii Chrystusa Pana. Wydaje się, że cały świat sprzymierzył się przeciwko papieżowi, ubliża mu, wzbudza wybuchy gwałtownej wściekłości i błogosławi jego medialnej śmierci. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, kiedy ustaną te ataki. (…)

Gdy więc ze ściśniętym sercem obserwujemy polowanie na papieża Benedykta XVI, prześladowanie, jakiego nie doświadczył żaden z trzech poprzedników, zadajemy sobie pytanie o racje, jakie kryją się za tak kategorycznymi osądami jego osoby. Odnajdujemy je w sprawach podnoszonych przez tych samych pochlebców świata. Gdy mowa o streszczeniu „grzechów” pięciu lat obecnego pontyfikatu, media zwykle wspominają o podjętych przez papieża środkach odnowy: poczynając od uwolnienia tradycyjnej Mszy aż po anulowanie kar kościelnych, które dotknęły biskupów Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X. W oczach mediów są to dwa środki, które sprzyjają obrońcom wiary i bezkompromisowej moralności. Jeszcze usilniej media wypominają Wikariuszowi Chrystusa niewzruszone i co pewien czas ponawiane potępienie aborcji, eutanazji oraz związków o charakterze homoseksualnym, a więc postulatów wypisanych na sztandarach tych wszystkich ludzi, którzy pragną zbudować społeczeństwo bez Boga.

Chociaż Benedykt XVI z pewnością nie żywił jakichś szczególnych złudzeń co do trudności, jakie go czekały, gdy przed pięcioma laty został wybrany na Stolicę Piotrową, to z dużą dozą prawdopodobieństwa można domniemywać, że nie spodziewał się, iż jego pontyfikat będzie tak ciężką drogą krzyżową. Nie ciesząc się tak pozytywną atmosferą wokół swej osoby, jak jego poprzednik Jan Paweł II, papież Benedykt XVI mógł jednak przeżyć kilka lat, korzystając z dobrodziejstw swego autorytetu. Nie byłoby wszak dla niego rzeczą trudną – gdyby tylko tego pragnął – znalezienie okazji do poczynienia jakichś dodatkowych ustępstw względem współczesności i możnych tego świata. Uniknąłby w ten sposób ryzyka, że stanie się kozłem ofiarnym mediów. Wszelako tego człowieka z całą pewnością nie motywuje poszukiwanie życzliwości ze strony tych środowisk. Nie chciał zostać papieżem, lecz skoro został wybrany, pragnie wypełnić swoje obowiązki. Bez względu na to, jaką cenę będzie musiał za to zapłacić.

Niestety, podobnie jak wszyscy księża jego pokolenia, Józef Ratzinger otrzymał formację kapłańską w okresie szczególnego zamętu w Kościele. To sprawa godna pożałowania, że człowiek tak wielkiego formatu zaczerpnął wiedzę z zatrutych źródeł filozoficznych i teologicznych – to znaczy z prac autorów pokroju Karola Rahnera czy Jana Ursa von Balthasara – które ostatecznie ukształtowały fundament jego duchowości. Można więc być zakłopotanym postawą obecnego papieża, który raz wspaniale przezwycięża gwałtowne ataki na Kościół, by zaraz potem wzbudzić oklaski tej samej wrogiej katolicyzmowi inteligencji poprzez gesty, które schlebiają zamiarom świata, poszukującego solidarności bez udziału Boga. Wszelako niekiedy doświadczenia i cierpienia są naszymi najlepszymi przyjaciółmi, prowadzącymi nas do światła prawdy, zatem nie powinniśmy poddawać się zwątpieniu co do naszej duchowej drogi.

Nasze obowiązki podczas tej Kalwarii

Z tego kryzysu powinno wypłynąć większe dobro. Jak daleko sięgniemy pamięcią, nigdy Wikariusz Chrystusa nie był za swego życia tak nękany i wyszydzany, i to wyłącznie z powodu obrony katolickiej moralności. Trzeba sięg­nąć pamięcią do postaci Piusa XII, ostatniego papieża przed soborem, aby odnaleźć podobny przykład wybuchu agresji wobec papieża i wartości, które on uosabia. Stare marzenie o aggiornamento, o dostosowaniu do świata, który – skoro nas nienawidzi – trzeba było obłaskawiać, w oczywisty sposób się rozwiało. Winniśmy zatem podwoić modlitwy, aby władze Kościoła uznały, dając wyraz swej przenikliwości, że krótkotrwałe wybuchy radości ze strony świata dyszącego nienawiścią do Boga – w chwili gdy te władze sprawiają wrażenie, że chcą mu się przypodobać – są niepokojącą anomalią albo nawet oznaką sprzeczną z naturą Kościoła.

Dalecy od tego, aby ulegać jakiemuś zwątpieniu, bądź też – przeciwnie – jakiemuś okraszonemu miłymi odczuciami odprężeniu, sądzimy, że nasze własne uświęcenie wymaga od nas, abyśmy w niczym nie uszczuplali walki Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X, zainicjowanej przez jego Założyciela. W niewystarczającym stopniu doceniamy moc przykładu! Niewątpliwie Bractwo jest tylko narzędziem. Jednak każdy obserwator może sformułować następujące stwierdzenie: od czterdziestu lat, gdy tylko Bractwo Kapłańskie założone przez abp. Marcelego Lefebvre’a niepokoiło się jawnym oddalaniem się papieży od Tradycji apostolskiej, przejawiającym się w ich posunięciach i nauczaniu – świat ich właśnie z tego powodu oklaskiwał. A kiedy papież był wydrwiwany i publicznie znieważany, to wówczas okazywało się, że Bractwo Św. Piusa X broniło tej samej prawdy, która – ogólnie rzecz ujmując – stanowi przekazaną i nauczaną spuściznę Kościoła.

Obecnie wciąż pozostajemy banitami Kościoła. Ale w jakiś tajemniczy sposób sam papież znalazł się wraz z nami w miejscu naszego wygnania. Oczywiście na razie chodzi jedynie o oficjalną banicję ze społeczeństwa zbudowanego na odrzuceniu Boga. Nikt jednak nie wie, jaki będzie dalszy bieg wydarzeń. Natomiast wiadomą jest rzeczą, że gdy ataki przybierają na sile, przyjaciele pojawiają się niezwykle rzadko. Podobnie jak w przypadku Chrystusa zbliżającego się do miejsca kaźni na Kalwarii, tak samo dziś wokół papieża może powstać wstrząsająca pustka, ponieważ niebawem u jego boku będzie można zbierać wyłącznie razy.

Dla nas samych prosimy więc o łaskę, abyśmy w niedoli nie opuścili Wikariusza Chrystusa, którego imię może już spokojnie być zapisane na liście prześladowanych papieży. A dla niego, skoro w dalszym ciągu musi doświadczać gorzkiego dowodu, jaki stanowi otaczająca go pustka, prosimy o łaskę, aby potrafił rozpoznać tę prawdę, że owi banici Kościoła byli zawsze jego najwierniejszymi synami i przyjaciółmi.

Niech Najświętsza Maryja Panna zachowa nas wszystkich w swoim Bolesnym i Niepokalanym Sercu!

 


1. W 1796 r. zwycięski pochód rewolucyjnych wojsk francuskich w Italii pod wodzą Napoleona Bonaparte rozwiał nadzieje papieża Piusa VI na pomoc militarną ze strony katolickich Burbonów i Habsburgów. Stolica Apostolska zmuszona była podpisać traktat w Tolentino, który podporządkował Państwo Kościelne władzy Dyrektoriatu (16 II 1797). Dwa lata później gen. Berthier na rozkaz Napoleona wywiózł Piusa VI do Sieny, a następnie do Valence nad Rodanem, gdzie 29 sierpnia 1799 r. Wikariusz Chrystusa oddał duszę Bogu. Na wieść o tym fanatyczny motłoch rewolucyjny wznosił okrzyki „Pius VI i ostatni!”. Wola Opatrzności była jednak odmienna. Konklawe zebrało się w Wenecji i papieżem wybrało kard. Barnabę hrabiego Chiaromonti, który przyjął imię Piusa VII (przyp. tłum.).

2. Chodzi o osławione noyades – zatapianie w nurcie Loary barek wypełnionych ludźmi uznanymi przez władze rewolucyjne za wrogów politycznych. Duży odsetek eksterminowanych w ten sposób przeciwników rewolucji stanowili księża, którzy odmówili złożenia przysięgi wierności Cywilnej Konstytucji Duchowieństwa. Ów zbrodniczy proceder zainicjował „kat Wandei”, Jan Chrzciciel Carrier, komisarz Konwentu w Nantes. Historycy spierają się co do liczby ofiar zgładzonych w ten sposób. Waha się ona od 3 do 48 tys. (przyp. tłum.).

 
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama


stat4u