Chociaż od ataków terrorystycznych na Nowy Jork i Waszyngton minęła już okrągła dekada nadal, jak pokazały w swoim materiale informacyjnym telewizyjne „Wiadomości”, w przeddzień rocznicy, powtarzane są kłamstwa o islamskich fanatykach jako sprawcach ataków na kompleks World Trade Center w Nowym Jorku i gmach ministerstwa obrony USA w Waszyngtonie. Niestety, przekazy medialne pokazują, że to grubymi nićmi szyte łgarstwo stało się obowiązującą prawdą. A przecież fakty mówią same za siebie, jak pokazuje chociażby przykład Pentagonu…
Gdy miliony ludzi kończyło pracę...
11 września 2001 roku, około godziny 15.00, gdy miliony ludzi nie tylko w Polsce, ale w całej Europie szykowało się do zakończenia pracy i udania się na wypoczynek do domu, w agencjach pojawiła się mało precyzyjna wiadomość, że w jedną z wież Światowego Centrum Handlu (World Trade Center) w Nowym Jorku „uderzył samolot”. Wielu ludzi w ogóle się tym nie przejęło, traktując to jako mało znaczący epizod, bez większego znaczenia dla światowych wydarzeń. Pierwsze co przemknęło przez myśl, to „najbardziej prawdopodobna” hipoteza, że w budynek uderzyła jakaś zabłąkana awionetka – może z powodu złych warunków atmosferycznych. A może jakiś świeżo zbankrutowany milioner w ten ekstremalny sposób ratował się przed wierzycielami. Zdarzało się to już w przeszłości i takie były pierwsze skojarzenia większości z nas. U tych, którzy bardziej interesują się tym, co dzieje się na świecie, przez chwilę przemknęła, wydobyta z zakamarków pamięci, informacja z 1993 r., kiedy jedna z wież WTC stała się obiektem terrorystycznego ataku. Ale nawet ona początkowo nie zmieniła przekonania o przypadkowości tego wydarzenia. Po prostu instynktownie nie dopuszczaliśmy do siebie myśli, że był to jednak celowy atak. Wielu z nas przypomniało w tym momencie dawno oglądany film z dramatycznymi przygodami pasażerów awionetki, która wbiła się w ścianę wieżowca. Nie pamiętaliśmy nawet tytułu filmu, ale historia walczących o życie ocalałych rozbitków, tak mocno utkwiła nam w pamięci, że bez trudu uprawdopodobniła nasze domysły.
Nawet, gdy po kilkudziesięciu minutach agencje informowały o pożarze północnej wieży WTC, większość z nas uważało to za – może i efektowny – ale jednak incydent. Dopiero, gdy wydarzenia zaczęły transmitować stacje telewizyjne uzmysłowiliśmy sobie, że stało się coś poważnego. Mimo to, aż do uderzenia drugiego pasażerskiego liniowca w południową wieżę WTC, nie byliśmy do końca pewni, czy mamy do czynienia z przypadkowym zdarzeniem, czy rozmyślnie przeprowadzonym atakiem. Ostatecznie wszelkie wątpliwości w tej sprawie rozwieliśmy około 40 minut później, gdy świat obiegła wiadomość, że kolejny samolot – pasażerski liniowiec – uderzył w gmach ministerstwa obrony USA w Waszyngtonie. Wiedzieliśmy, że to był z pewnością celowy atak.
Wydarzenia te, których wcześniej nikt przyzwoity nie był w stanie sobie nawet wyobrazić, wprawiły cały świat w przerażające zdumienie. Jednak po pierwszym szoku ruszyła lawina informacji, wymieszanych z domysłami co do sprawców i celów tego okrucieństwa. Każda godzina przynosiła kolejne sensacyjne „odkrycia”. „Energicznie” do pracy zabrały się także władze i służby wywiadowcze Stanów Zjednoczonych. W efekcie, już kilkanaście godzin po atakach obwieszczono niemal z całą pewnością, że ataku dokonała kierowana przez Osamę bin Ladena organizacja Al Kaida. O tym „niemal” szybko jednak zapomniano i równie szybko zaczęto mówić o „niezbitych dowodach”, lecz opinia publiczna do tej pory ich nie zobaczyła. Podobno widział je premier Wielkiej Brytanii Tony Blair, a także ówczesny prezydent RP Aleksander Kwaśniewski oraz liderzy kilku innych państw. Jednak „dowodów” tych nie ujrzała światowa opinia publiczna, zaś to, co udostępniono byłyby z pewnością odrzucone przez każdy niezależny sąd.
Prawda jest taka, że do dziś nie przedstawiono jakichkolwiek dowodów na to, że tego potwornego, a jednocześnie perfekcyjnie przeprowadzonego aktu terroru, dopuściła się grupa religijnych fanatyków z Bliskiego Wschodu z kierowanej przez Osamę bin Ladena organizacji Al Kaida (Baza, Platforma). Co gorsza, bieg ówczesnych wydarzeń został błyskawicznie skierowany w stronę oddalającą nas od rzetelnego wyjaśnienia wszystkich okoliczności wrześniowych zamachów. W efekcie w powszechnej świadomości została utrwalona i jest po dziś dzień rozpowszechniana jedna wersja wydarzeń.
Zadziwiające z jaką łatwością świat przyjął oficjalną wersję wydarzeń. Świadczą o tym różnego rodzaju publikacje, które z łatwością trafiają do powszechnego obiegu nie będąc przedmiotem jakiegokolwiek krytycznego omówienia. Jedną z najsłabszych hipotez przedstawia się więc ogółowi czytelników jako niekwestionowany pewnik. „Rankiem 11 września 2001 roku porwane zostały cztery samoloty pasażerskie (...). O godzinie 8.46 czasu lokalnego Boeing 757 linii American Airlines, pilotowany przez Mohamada Attę, uderzył w przeszkloną północną ścianę północnej wieży WTC (...) inny Boeing 767, należący do linii United Airlines, 17 minut później, na oczach milionów zszokowanych telewidzów na całym świecie, wbił się w wieżę południową (...). Kamer telewizyjnych nie było na miejscu trzeciego ataku – w siedzibie amerykańskiego Departamentu Obrony, znanym jako Pentagon, w który o 9.37 uderzył trzeci z porwanych samolotów, Boeing 757 linii American Airlines [lot nr 77]. (...) Jeszcze tego samego dnia udało się ustalić, że odpowiedzialność [za zamachy] ponosi islamska organizacja znana jako Al-Kaida (Baza), kierowana przez Osamę bin Ladena.”1 Cytat ten, który bezkrytycznie powtarza oficjalną wersję wydarzeń, pochodzi z powszechnie dostępnej publikacji. Czyżby jej autor, poznański historyk, nic nie słyszał o licznych wątpliwościach, czy wręcz o faktach przeczących oficjalnej wersji wydarzeń? Bynajmniej. „Już wkrótce po zamachach zaczęły się pojawiać (...) różne odmiany spiskowej teorii zdarzeń. (...) większość z nich widzi w tragedii z 11 września wynik świadomych działań władz USA. (...) Jednym z ulubionych argumentów tej grupy ludzi są zniszczenia w Pentagonie, w którym uszkodzony został tylko stosunkowo wąski fragment budynku, węższy niż rozpiętość skrzydeł Boeinga 757. W dodatku na zdjęciach, robionych bezpośrednio po zamachu, nie widać szczątków samolotu. Można to jednak wyjaśnić tym, że samolot uderzył w ziemię przed budynkiem i tam się rozpadł, a w sam Pentagon trafiły tylko jego drobne elementy”.2 Założywszy, że autor zapoznał się chociaż pobieżnie z zaprezentowanymi przez „teoretyków spisku” materiałami, jego „wyjaśnienie” zdradza beztroskie podejście autora do prawdy a wręcz intelektualne jego upośledzenie. Zaprawdę, trzeba było dużo „odwagi”, aby upublicznić tę hipotezę. Trzeba podkreślić, że tak prymitywnej indoktrynacji poddawani są nie tylko dorośli, ale także dzieci – książkę, o której mowa, wręczano wyróżniającym się uczniom Szkoły Podstawowej nr 218 w Warszawie na zakończenie roku szkolnego 2005/2006.
Czołowi politycy, dziennikarze i dyżurni politolodzy utrzymują więc, że w Bliźniacze Wieże oraz w siedzibę Departamentu Obrony USA uderzyły samoloty, uprowadzone przez arabskich terrorystów, dowodzonych przez przedstawianego jako postrach zachodniego świata Osamę Bin Ladena. Według oficjalnej wersji, pilotażu powietrznych kolosów nauczyli się oni na komputerowym symulatorze lotu firmy Microsoft, zaś celem ich ataku miało być wywołanie światowego dżihadu przeciwko zachodnim „krzyżowcom”. Jak dotychczas, tylko „teoretycy spisku” mają na tyle odwagi, aby otwarcie mówić, że to wszystko po prostu nie ma sensu i że nie mamy tutaj do czynienia z teorią, lecz z praktyką spisku.
Ze względu na ogrom dokonanej dezinformacji z biegiem czasu coraz trudniej będzie wyjaśnić okoliczności zamachów na WTC i Pentagon. Jednak sprawa nie jest beznadziejna. W dociekaniu prawdy o tych wydarzeniach może być niezwykle pomocna analiza materiałów zebranych po zamachu na Pentagon. Chociaż oficjalne raporty rządu Stanów Zjednoczonych głoszą jako pewnik hipotezę, że w gmach Pentagonu uderzył pasażerski liniowiec Boeing 757, jednak w świetle tylko opublikowanych faktów, w żaden sposób nie da się jej obronić. Jest za to wiele momentów, kiedy da się ją bez trudu podważyć. Mimo to Biały Dom z uporem maniaka obstaje przy stanowisku, że w gmach departamentu obrony uderzył pasażerski kolos. Upór ten nie tylko nie przekonał wielu ekspertów do przyjęcia oficjalnej wersji wydarzeń za prawdziwą, ale zrodził dodatkowe pytania oraz spotęgował podejrzenia co do sprawców tych haniebnych czynów.
To miały być taśmy prawdy
Jak słusznie zauważył autor cytowanej wyżej publikacji, najbardziej spektakularnym przykładem wypaczenia prawdy o okolicznościach zamachów na USA są wydarzenia, które dokonały się 11 września 2001 r. w Waszyngtonie. 16 maja 2006 roku amerykańskie władze udostępniły opinii publicznej nagranie wideo, które miało rozwiać wszelkie wątpliwości narosłe wokół ataku na Pentagon. Pokazane wówczas nagranie było – jak przekonywano – rozszerzoną wersją nagrań udostępnionych już w 2002 roku, które ukazywały moment terrorystycznego ataku na budynek Departamentu Obrony USA. Rządowi analitycy w wypowiedziach dla mediów zapewniali tego dnia, że ujawnione zdjęcia, wykonane przez kamerę monitorującą wjazd na parking, wyraźnie pokazują, iż w budynek uderzył samolot pasażerski Boeing 757. Twierdzili sugestywnie, że udostępnienie filmu ostatecznie ucina wszelkie spekulacje na ten temat. Stało się jednak dokładnie odwrotnie. Do starych wątpliwości co do prawdziwości oficjalnej wersji wydarzeń doszła jeszcze jedna – dlaczego Biały Dom uparcie trzyma się wersji, której nawet przy pobieżnej analizie nie można poprzeć żadnymi racjonalnymi dowodami, i która po prostu przeczy regułom logiki.
To, że Pentagon został zaatakowany jest niepodważalnym faktem. Była eksplozja, kłęby dymu, zniszczenia i wielkie zamieszanie. Potwierdzają to liczne relacje naocznych świadków. To wszystko możemy dostrzec także na zdjęciach, na których nie ma jednak najważniejszego... szczątków samolotu. Problem więc pojawia się w momencie, gdy próbujemy ustalić co uderzyło w Pentagon. A tymczasem ustalenie tego ma decydujące znaczenia dla wskazania winnych ataku.
Przedstawione 16 maja mediom nagrania pochodziły z dwóch kamer nadzorujących teren przy gmachu Pentagonu. Polska Agencja Prasowa informowała: „Wideo pokazuje jedynie przez bardzo krótką chwilę, jak samolot uderza w budynek. Samolot lecący z szybkością ok. 850 km na godzinę wbił się w południowo-zachodnią ścianę Pentagonu wkrótce po tym, gdy dwa porwane samoloty uderzyły w bliźniacze wieże WTC w Nowym Jorku. Na zdjęciach [nagrania dostępne na stronie internetowej www.defenselink.mil/] widać przód porwanego Boeinga 757, a potem eksplozję dymu i ognia po uderzeniu w budynek Pentagonu”.3 W wyniku tej eksplozji miało zginąć w budynku Pentagonu 125 osób, a na pokładzie samolotu – 59 pasażerów i członków załogi oraz pięciu zamachowców. Jak zapewniano tuż po ataku, Boeing 757 był jednym z czterech samolotów pasażerskich porwanych przez zamachowców Al-Kaidy.
Jednak nawet życzliwa waszyngtońskiej administracji Polska Agencja Prasowa przyznała, że robione mniej więcej w sekundowych odstępach zdjęcia były „zbyt wolne, aby uchwycić zbliżanie się samolotu”. I rzeczywiście. Oglądając uważnie nagrania, które w zasadniczych fragmentach były dostępne w internecie od kilku lat, nie wiemy co tak naprawdę uderzyło w gmach Pentagonu. Na zapisach z obu kamer nadzorujących widzimy, że coś nieokreślonego przemknęło w kierunku gmachu Pentagonu, po czym nastąpiła eksplozja. Jednak to „coś” różni się istotnie na obu nagraniach. Na „Video 1” obiekt, a w zasadzie tylko widoczna jego przednia część, jest smukły, zaś jego rozmiary wydają się być dużo mniejsze niż Boeinga 757. „Video 2” pokazuje tajemniczy obiekt niemal w całości, jednak jego obraz jest tak zamazany, że nie sposób ocenić co to jest. Jednak i ten bardzo nie wyraźny obraz pozwala upewnić się, że był to obiekt dużo mniejszy od Boeinga 757. Nawet ludziom o największej wyobraźni trudno byłoby dostrzec w zaprezentowanych nagraniach dużego pasażerskiego liniowca jakim jest Boeing 757. Jak dotychczas nie mieli z tym problemów tylko analitycy Pentagonu. „Pierwsza fotografia uchwyciła obraz tego samolotu” – zapewniali autorzy raportu przedstawionego przez ASCE po ataku na Pentagon.4 Najwyraźniej bezkrytycznie w zapewnienia te uwierzył także autor Tajemnic historii świata.
Załóżmy jednak, że rządowi analitycy dysponowali oprogramowaniem komputerowym, które pozwoliło im oczyścić ze zniekształceń zdjęcia z kamer nadzorujących (dlaczego ich nie udostępnili?). Załóżmy, że po obróbce, na zdjęciach w pełnej okazałości pojawiłby się pędzący z prędkością ponad 800 kilometrów na godzinę pasażerski Boeing 757. Dlaczego więc miejsce kolizji i skala zniszczeń w niczym nie przypominały innych podobnych katastrof z udziałem wielkich samolotów. Wydawałoby się, że jedyną różnicą pomiędzy uderzeniem pasażerskiego liniowca w budynek Pentagonu, a innymi tego typu tragediami był świadomy zamiar dokonania ataku z użyciem samolotu. A tymczasem, zakładając, że w Pentagon uderzył Boeing 757, nie ma żadnych zewnętrznych podobieństw.
Zwykle, gdy słyszymy, że jakiś duży pasażerski liniowiec uderzy w jakieś zabudowania wyobrażamy sobie poważnie zniszczone budynki i porozrzucane na dużym obszarze szczątki maszyny – porozrywane i porozrzucane fragmenty poszycia, skrzydeł, zdeformowane silniki, oderwaną tylnią część z charakterystycznym ogonem, porozrzucane nadpalone fotele itp. Tymczasem obserwując topografię miejsca, gdzie uderzył „samolot” i jego okolic nic takiego nie obserwujemy. Co więc się stało?
Samolot, który rozpłynął się w nicości
Gdy mowa jest o terrorystycznym ataku na Pentagon, pierwsze co przywołujemy z naszej pamięci, to obraz zawalonego segmentu budynku w miejscu, gdzie uderzył „samolot” (fot. 1). Te ujęcia były najczęściej pokazywane przez stacje telewizyjne w dzień ataku i w dniach następnych, a także przy okazji kolejnych rocznic tragedii, i tak zapamiętaliśmy tamto wydarzenie. Skłonne do uproszczeń nasze umysły utrwaliły w naszej pamięci obraz złożonych niczym domek z kart stropów. Widok ten, obok rozsypujących się wież WTC, stał się wręcz graficznym symbolem ataku na Amerykę. To jedno z najczęściej pokazywanych zdjęć, opatrzone „fachowymi” wypowiedziami rządowych „ekspertów”, jest jednocześnie przyczyną jednego z największych, delikatnie mówiąc, „nieporozumień”, które w istotny sposób wypacza prawdę o okolicznościach ataku na siedzibę amerykańskiego resortu obrony. Chociaż samo w sobie zdjęcie to jest prawdziwe, jednak za sprawą publikatorów stało się ono instrumentem poważnej manipulacji, która najwyraźniej ma wesprzeć oficjalną wersję wydarzeń. Dlaczego? Ponieważ ilustruje stan budynku około pół godziny po uderzeniu.
Jest jednak inne zdjęcie, zrobione kilka minut po ataku, które w zasadniczy sposób kieruje tok naszego rozumowania ku całkowicie innym wnioskom od powszechnie przyjętych (fot. 2). Pokazuje ono, że tuż po uderzeniu fasada trafionej części budynku nie leżała w gruzach. Nie widzimy tam wyrwy w ścianie, która zgodnie z zasadami fizyki i logiki powinna była powstać w wyniku uderzenia 80-tonowej maszyny, której jedną czwartą wagi stanowiło paliwo. Taką wyrwę wyraźnie widać na przykład w miejscu trafienia samolotu w południową wieżę World Trade Center. Tymczasem na fasadzie Pentagonu nie widzimy śladu trafienia dużym Boeingiem z niemal pełnymi zbiornikami paliwa. Fotografia ta pokazuje także inne istotne dla wyjaśnienia sprawy szczegóły. Gdy dokładniej przyjrzymy się zdjęciom tej części fasady budynku zrobionym wkrótce po uderzeniu bez trudu dostrzeżemy nawet... niezniszczone okna. Na zdjęciu tym wprawdzie widzimy coś, co przypomina koła samolotu, jednak są to zwoje kabli. Skąd się tam znalazły? Otóż część Pentagonu, która rzekomo została uderzona przez samolot w czasie ataku była w remoncie. Interesujące, że zwoje te są nietknięte, chociaż leżą obok miejsca eksplozji.
Jedynie w pierwszych dniach po atakach 11 września w doniesieniach mediów pojawiała się bardzo istotna dla całej sprawy informacja, że do zawalenia się tej części budowli, gdzie uderzył „samolot” doszło dopiero kilkadziesiąt minut po ataku. Późniejsze przemilczanie tej informacji z jednoczesnym eksponowaniem ujęć filmowych, na których pokazywano zmagających się z pożarem strażaków na tle ruin Pentagonu, sprawiło, że nawet wielu tym, którzy uważnie śledzili przebieg wydarzeń w owych tragicznych dniach, fakt ten umknął całkowicie.
Sugestywność prezentowanych materiałów jest tak wielka, że poza „teoretykami spisku”, praktycznie nikogo nie dziwi także dziwaczna struktura zniszczeń Pentagonu. Nie trzeba było być ekspertem, aby zauważyć, że nie pasowała ona do uderzenia 80-tonowego samolotu, tym bardziej, że – jak pokazują zapisy wideo – mieliśmy do czynienia z natychmiastową silną eksplozją. Na zdjęciach wyraźnie widzimy, że w wyniku kilkudziesięciominutowego pożaru uszkodzeniu uległy elementy konstrukcyjne, powodując zawalenie się stropów, które złożyły się niczym przysłowiowy domek z kart. Czy tak powinno wyglądać miejsce uderzenia pędzącego ponad 800 kilometrów na godzinę ważącego 80 ton pasażerskiego kolosa? Zniszczenia spowodowane jego uderzeniem powinny być nieregularne, tymczasem fasada budynku wygląda raczej jakby przeciął ją gigantyczny miecz, a nie uderzający czołowo Boeing 757.
Przyjmijmy jednak, że w Pentagon uderzył z dużą prędkością pasażerski liniowiec z niemal pełnymi zbiornikami paliwa. W ułamku sekundy powinno rozlać się i eksplodować we wnętrzu trafionego samolotem segmentu budynku około 20 ton paliwa. W tej sytuacji w bezpośredniej bliskości eksplozji wszystkie wykonane z mniej trwałych materiałów (drewna, plastiku, papieru itp.) przedmioty powinny ulec spopieleniu. Tymczasem na miejscu tragedii nic takiego nie zaobserwowano. Przeciwnie! Na zdjęciach pokazujących odsłonięte w wyniku zawalenia się jednego segmentu budynku pomieszczenia, które niemal stykają się z miejscem uderzenia, widzimy niezniszczone wyposażenie biurowe. Jak to się mogło stać, że nie możemy dostrzec szczątków ważącego kilkadziesiąt ton Boeinga 757, gdy jednocześnie bez trudu obserwujemy ocalałe znajdujące się w bezpośredniej bliskości eksplozji elementy wyposażenia biurowca? Była też dziura w ścianie. Tak czy inaczej nadal pozostaje aktualne pytanie: gdzie jest samolot?
Skalę zamieszania panującego tuż po ataku na Pentagon oddają równie liczne, co sprzeczne relacje świadków. Jedni widzieli coś „jakby pocisk rakietowy”, inni widzieli samolot, chociaż nikt nie był w stanie określić typu samolotu, który jednak był „o wiele mniejszy” niż Boeing 757.5 Mieszkający na 14 piętrze apartamentowca w Pentagon City Steve Patterson zeznał, że widział samolot, który wydawał odgłos przypominający „piskliwy ryk myśliwca odrzutowego”. Według niego samolot przeleciał nad cmentarzem Arlington tak nisko, iż można była odnieść wrażenie, że wyląduje na drodze I-395. „Ten samolot, który sprawiał wrażenie, że może pomieścić od 8 do 12 osób, kierował się prosto na Pentagon. Leciał jednak tak, jakby podchodził do lądowania na nieistniejącym pasie startowym” – relacjonował Patterson.6 Także inni widzieli samolot, chociaż nie do końca byli tego pewni. „On po prostu zrobił takie <pfff>. To nie było to, czego spodziewałbym się po samolocie, który był ode mnie w odległości nie dużo większej niż długość boiska futbolowego” – mówił wkrótce po tragedii John O’Keefe. Inni twierdzili wprost, że był to pocisk rakietowy.7 Nikt jednak nie widział Boeinga 757. Ci, którzy nie widzieli nadlatującego obiektu, słysząc jedynie eksplozję, odebrali ją nie jako efekt kolizji dużego samolotu z żelbetonową ścianą Pentagonu, lecz jako efekt wybuchu bomby lub innego ładunku wybuchowego. „Poczułem zapach materiału wybuchowego” – twierdził z pełnym przekonaniem Don Perkal, który w chwili ataku był obecny na terenie Pentagonu.8
Bardzo interesujące i wielce wymowne są wrażenia osób, które oglądały zdemolowaną fasadę Pentagonu kilka minut po ataku. „Mój umysł nie mógł się pogodzić z faktem, że był to samolot, ponieważ widać było jedynie małą dziurę w budynku. Nie było ogona, nie było skrzydeł, nie było niczego” – relacjonował naoczny świadek Steve De Chiaro.9 Także inni uczestnicy wydarzeń zgodnie podkreślali brak jakichkolwiek szczątków samolotu. A przecież katastrofy lotnicze zawsze pozostawiają wraki, jednak jak się okazuje nie w Pentagonie. Mimo to nadzorujący remont Pentagonu Lee Evey stwierdził rozbrajająco na konferencji prasowej, że w sumie to na terenie przed zniszczoną fasadą jest sporo dowodów na obecność samolotu tylko „nie jest to zbytnio widoczne”.10 Ciekawe, że także niektórzy naoczni świadkowie twierdzą z przekonaniem, że w Pentagon uderzył samolot, który najpierw odbił się od ziemi przed fasadą gmachu. „To był Boeing 757, Amerykańskich Linii Lotniczych, który bez cienia wątpliwości uderzył w ziemię” – zeznał naoczny świadek Tim Timmerman.11 Najwyraźniej na tym zeznaniu oparł swoje wyjaśnienie autor Tajemnic historii świata. Popuszczając wodze fantazji Adam Krawiec poszedł nawet dalej, twierdząc, że samolot się rozpadł jeszcze zanim uderzył w fasadę Pentagonu, ta zaś ucierpiała z powodu „drobnych elementów”. Bardzo odważna hipoteza, zważywszy na fakt, że poza wątpliwej wartości zeznaniami, na jej poparcie nie ma żadnych dowodów. Ciekawe też, czym kierowali się ci naoczni świadkowie, którzy rozpowszechniali opowieści o zapadającym się pod ziemię pasażerskim kolosie? Czy nie były to czasem zeznania na zamówienie? Przecież wystarczy obejrzeć kilka dostępnych w internecie zdjęć, aby bez trudu zauważyć, że tuż po uderzeniu trawnik przed zdemolowaną ścianą był równy, jak dobrze utrzymany kort tenisowy. Nadal więc pozostaje aktualne pytanie – gdzie jest samolot?
Zgrabna dziura w żelbetonowej ścianie
Czy „drobny element” Boeinga 757 jest w stanie przebić się przez półmetrową żelbetonową ścianę? Być może, jeśli ma rakietowy napęd i głowicę bojową. Ale na pewno nie może przebić sześciu takich ścian, tworząc jednocześnie sześć regularnych otworów bez tych atrybutów.
Pentagon składa się z pięciu, pięciokątnych koncentrycznych pierścieni, oznaczonych literami A, B, C, D oraz E. Każdy pierścień jest podzielony na pięć klinów. Eksplozja, cokolwiek było jej przyczyną, miała miejsce w klinie pierwszym pierścienia E. Ów „drobny element” rzekomego liniowca pasażerskiego przebił się przez pierścienie E, D, C. Mimo to Terry Mitchell z Wydziału Audiowizualnego Pentagonu zeznał, że w niezadaszonym przejściu serwisowym między pierścieniami C i B nie widział żadnych śladów samolotu. Wprawdzie na miejscu tragedii znaleziono kawałki czegoś, co z grubsza przypominało elementy samolotu, jednak były one tak małe, że bez trudu mógł je udźwignąć jeden człowiek. Ponadto ich stan zachowania (np. brak jakichkolwiek nadpaleń) wskazywał, że są aktorami z innej tragedii. Co więc się stało z 60 tonami samolotu i 20 tonami paliwa?
Pytanie to może okazać się retoryczne po głębszej analizie topografii zniszczeń, a w szczególności toru lotu samolotu przez poszczególne pierścienie siedziby Departamentu Obrony USA. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to bardzo nisko położony punkt uderzenia domniemanego samolotu. Z raportu ASCE wynika, że Boeing 757 leciał nie wiele ponad pół metra nad ziemią („szczyt kadłuba tego samolotu był nie więcej niż około 6 metrów nad ziemią”). Samolot ów musiał lecieć nie tylko nisko ale i bardzo płasko, o czym świadczy fakt, że wszystkie przebite otwory znajdują się na niemal identycznej wysokości nad ziemią. Uwzględniając trajektorię lotu domniemanego Boeinga, powinien on przelatywać z prędkością około 800 km/h bardzo nisko nad przebiegającą bezpośrednio koło Pentagonu autostradą I-395. Nawet bez specjalistycznych ekspertyz na temat wpływu odrzutu silników czy ewentualnych turbulencji wiadomo, że przelatujący z bardzo dużą prędkością, kilka metrów nad ruchliwą drogą, pasażerski liniowiec spowodowałby sporo zamieszania. Większość z nas z własnego doświadczenia zna uczucie szarpnięcia jakiego doznajemy, kiedy jadąc samochodem mijamy się bardzo blisko z nadjeżdżającym z przeciwka TIR-em. Wiadomo też, że TIR jadący z prędkością około 80 km/h jest w stanie zassać bardzo blisko mijanego człowieka. A przecież nawet największy TIR w porównaniu z Boeingiem 757 jest bardzo mały i przeraźliwie wolny. Można być raczej pewnym, że gdyby kilka metrów nad drogą I-395 przelatywał z prędkością 800 km/h olbrzymi pasażerski liniowiec, miałoby to znaczące konsekwencje dla ruchu samochodowego na tym odcinku drogi. A tymczasem nie ma żadnych doniesień chociażby o jakiejkolwiek stłuczce w okolicy odcinka autostrady I-395, nad którym rzekomo przelatywał pasażerski samolot. Ciekawe, że nigdzie, nawet na stronach „teoretyków spisku”, nie ma żadnych relacji osób, które wówczas jechały tą ruchliwą autostradą w tym miejscu, a które widziałyby lub słyszały niebezpiecznie nisko przelatujący samolot Boeing 757.
Mainstreamowe sciencie fiction
Nawet powierzchowna analiza powszechnie dostępnych materiałów pokazuje, że pogardzani przez publicystów głównego nurtu „paranoicy” wydają się być o wiele bliżsi prawdy, niż eksperci pozostający na usługach rządu amerykańskiego (za co oni biorą pensje). Z pełną odpowiedzialnością można stwierdzić, że w Pentagon nie uderzył Boeing 757. Wszystkie opublikowane zdjęcia a także materiały filmowe m.in. największych na świecie stacji telewizyjnych, stanowią z kolei materiał dowodowy, który kwestionuje tezę, iż w gmach ministerstwa obrony USA uderzył jakikolwiek samolot.
Tym bardziej zastanawiający jest upór Białego Domu, aby przekonać światową opinię publiczną do swojej wersji wydarzeń. Dlaczego waszyngtońskiej administracji tak bardzo zależy na wmówieniu swoim obywatelom, jak i całej światowej społeczności, że kompletnie ignorująca fakty i prawa fizyki wersja wydarzeń, jest tą prawdziwą? Dlaczego dotychczas nie przedstawiono dowodu, który jednoznacznie obaliłby wszystkie hipotezy „teoretyków spisku” wyjaśniające okoliczności zamachów z 11 września 2001 r. Dlaczego nie ujawniono taśm wideo pochodzących z kamer zainstalowanych w stojącym nieopodal Pentagonu "Sheratonie", a zamiast tego przedstawiono ochłap z kamer przemysłowych z obrazem tak zdeformowanym, że nie sposób stwierdzić, co tak naprawdę przedstawia.
Zastanawiające jest również, iż znalezieniem odpowiedzi na te pytania nie są zainteresowane media głównego nurtu, których redaktorów naczelnych bardziej, jak się wydaje, interesowało czy ówczesny prezydent USA George W. Bush potrafi jeździć na rowerze niż prawda. W mediach tych albo całkowicie brak odniesień do tych wątpliwości, jakie narosły wokół wydarzeń z 11 września 2001 roku, albo, gdy już takie odniesienia się pojawią, osoby podnoszące niewygodne kwestie zwykle przedstawiane są jako całkowicie niewiarygodni paranoicy. Zdarza się czasami, że wartościowy artykuł na temat kulis ataków na Amerykę, jest publikowany w opiniotwórczym dzienniku, czy tygodniku, zwykle jednak natychmiast po wydrukowaniu, albo nad taką publikacją spuszczana jest kurtyna milczenia, albo pojawia się szereg artykułów nagłaśniających tezę przeciwną. Najczęściej pozbawione są one rzeczowej argumentacji, za to pełne są emocji i – trzeba to nazwać po imieniu – zwykłych bredni, podobnych do zacytowanych na początku artykułu.
Zadziwia też, że ani uniwersytety ani inne ośrodki badawcze praktycznie nie prowadzą żadnych badań, które miałyby na celu wyjaśnić wszystkie okoliczności zamachów z 11 września 2001 roku. Odzwierciedleniem tego jest brak na rynku księgarskim uniwersyteckich publikacji na ten temat. Jeśli już jakieś badania są prowadzone, to chyba tylko po to, aby za wszelką cenę utwierdzić oficjalną wersję wydarzeń. Ale na dobrą sprawę i bez nich wiadomo, że ataków terrorystycznych na USA nie dokonała zgraja pastuchów rodem z Półwyspu Arabskiego, lecz dokonano tego na polecenie architektów Nowego Światowego Ładu. Jak mawiali mądrzy starożytni Rzymianie Is fecit qui prodest, a tylko owi architekci wszechświatowego łagru odnieśli z ataków terrorystycznych na USA realne korzyści, bo na pewno nie ci groteskowi muzułmańscy pomyleńcy.
Przypisy:
1. Adam Krawiec, Tajemnice historii świata, Poznań b.r., s. 215-217.
2. Tamże, s. 220.
3. Depesza Polskiej Agencji Prasowej z 17 maja 2006 r.
4. Pentagon Strike, www.lepszyswiat.pl
5. Tamże.
6. Tamże (za "Washington Post").
7. Tamże.
8. Tamże.
9. Tamże.
10. Tamże.
11. Tamże.
Czytaj także:
Grupa, Loża czy Komisja, czyli wytrych do praktyki spisku
« poprzednia | następna » |
---|