Gdy noc już zapada
I ciemność wszystko przesłoni
Wtedy wychodzą masoni
I słychać kielni stuk.
Ciche wiodą narady
Jak poobsadzać posady,
I mówią, że nie ma Boga
Jest tylko Andrzej Strug.
(z szopki politycznej, 1926)
Za sprawą upowszechnianych przez lewackie media i polityczny establishment pomówień coraz bardziej zbliżamy się do sytuacji, gdy w powszechnej świadomości zakorzeni się przekaz, że krwawych aktów terroru w Norwegii dokonał konserwatywny chrześcijanin o prawicowych poglądach. Ciekawe tylko jak ten motłoch z uniwersyteckimi dyplomami poradzi sobie z najnowszą informacją? Otóż autor norweskiej jatki Anders Behring Breivik poprosił sąd, aby mógł zasiadać na ławie oskarżonych w… masońskim stroju.
Już od pierwszych chwil, kiedy zaczęły do nas napływać informacje o tej dokonanej z zimną krwią zbrodni, intelektualnie okaleczeni dziennikarze tak samo z zimną krwią powtarzają niebezpieczne kłamstwo o związkach autora zamachów ze „skrajną prawicą” czy też określają go mianem „chrześcijańskiego fundamentalisty”. W totalną aberrację popadł trzy dni po zamachu (poniedziałek 25 lipca) jeden z komentatorów wypowiadający się w stacji Polsat News w południowych godzinach, mówiąc o tym masowym mordercy, że jest katolikiem. Prowadzący program dziennikarz nie tylko nie zareagował na to ewidentne kłamstwo, ale ochoczo zgodził się ze zgrywającym eksperta aroganckim ignorantem.
Słuchając podobnych bredni można by zapytać – według jakich to kryteriów autorzy tych manipulacji kwalifikują autora zamachów jako przedstawiciela „skrajnej prawicy”, czy też określają go mianem „chrześcijańskiego fundamentalisty”? Czy tym kryterium jest to, że Breivik uciekł się do przemocy? Co powoduje, że 99 proc. publicystów i dziennikarzy oraz arogantów zwanych ekspertami czy autorytetami, kogoś, kto wychodzi z bronią na ulicę i morduje krzycząc, że nienawidzi muzułmanów i ewentualnie odwołuje się do chrześcijaństwa, określa mianem „skrajnej prawicy”, czy też „chrześcijańskiego fundamentalisty”? Czy robiąc to mają oni świadomość, że służą prymitywnemu kłamstwu i stają się zwykłymi manipulatorami? Dlaczego sine ira et studio, z pokorą należną badaczom rzeczywistości nie pochylą się nad problemem i nie dokonają analizy postawy Breivika w kontekście prawicowości i chrześcijaństwa. Oczywiście ci manipulatorzy w życiu tego nie zrobią, bo szybko okazałoby się, że Breivik ani z prawicowością, ani z chrześcijaństwem nie ma nic wspólnego. Powiem więcej – należy być w stu procentach pewnym, że okazałoby się, że co do metod rozwiązywania problemów jest on tożsamy z lewicowcami.
Jeśli w powszechnej podświadomości utożsami się doprowadzonego na skraj szaleństwa przez terror ideologii politycznej poprawności mordercę jako „skrajnego prawicowca” i „chrześcijańskiego fundamentalistę”, to jaki wizerunek zwykłego prawicowca i chrześcijanina będzie podpowiadać zmanipulowana w ten sposób podświadomość przeciętnego człowieka? Skoro „skrajnym prawicowcem” jest hurtowy morderca, to zwyczajnym „prawicowcem” jawi się być osobnik mordujący pojedynczo, według kryterium czarny/oliwkowy lub muzułmanin/żyd (ewentualnie jeszcze zboczeniec), a w najlepszym wypadku powstrzymujący się wprawdzie od używania bezpośredniej przemocy, lecz jednocześnie będący niepohamowany w stosowaniu najwymyślniejszych obelg pod adresem najrozmaitszych mniejszości (etnicznych, religijnych, rasowych etc.). Idąc dalej tym tropem zmanipulowany przez niedouczonych publicystów przeciętny zjadacz chleba z „centroprawicowcem” będzie najprawdopodobniej utożsamiać w najlepszym razie nieokrzesanego bufona.
Mamy tu do czynienia z klasyczną próbą zohydzania prawicowości, patriotyzmu i budowania atmosfery wrogości wobec katolickiej wiary, jako skarbca uniwersalnych wartości. Być może lewicowym manipulatorom chodzi o wywołanie u ludzi o prawicowych poglądach poczucia współodpowiedzialności za dokonaną w Norwegii przemoc. Stałoby to w całkowitej zgodzie z lansowaną w swoim czasie tezą A. Michnika, że przecież „wszyscy są umoczeni”. Trwałe zaszczepienie tej kłamliwej tezy w powszechnej świadomości, czy raczej podświadomości, mogłoby otwierać szerokie pole do nadużyć, a na pewno zapewni na długie lata elektorat dla Platformy Obywatelskiej. Z kolei skojarzenie w powszechnej świadomości chrześcijaństwa ze stosowaniem przemocy dałoby legitymację do zwalczania tej religii pokoju i miłości jako „ideologii” szerzącej nienawiść, zwłaszcza wobec obyczajowych odmieńców.
Wikłając europejską prawicę i chrześcijaństwo w norweską tragedię, chętna do eksterminacji całych grup społecznych (oczywiście w imię wolności i dobrobytu człowieka) lewica za wszelką cenę próbuje odwrócić od siebie uwagę, jako rzeczywistego zagrożenia dla człowieczeństwa. Ta zdziczała pod względem obyczajowym i cywilizacyjnym formacja światopoglądowa chce za wszelką cenę zapobiec potępieniu lewicowych zbrodni, dokonanych przez wyhodowanych przez siebie o wiele groźniejszych Breivików w postaci Lenina, Stalina, Hitlera, Mao Tse Tunga, Kim Ir Sena, Che Guevary czy Pol Pota, którzy nierzadko byli absolwentami prestiżowych zachodnich uczelni.
Prawica i chrześcijaństwo nigdy nie odwołują się do przemocy, bo nie muszą. Dla kogoś, kto swój ideowy fundament opiera na systemie wartości, mających swoje źródło w prawie naturalnym i dekalogu jako oręż wystarczy słowo. W tym kontekście szczególnie wredną manipulacją jest ukucie całkowicie fałszywej zbitki leksykalnej „skrajna prawica” oraz skojarzenie tego terminu z nazizmem. A przecież nazizm był jedną z gęb lewicowości i nie miał nic wspólnego z prawicowością, bo ze względu na odmienność systemu „wartości”, do którego się odwołuje, nie mógł mieć. Nazizm i komunizm są dwoma nurtami tego samego zdziczenia, jakim jest lewicowość. Różniły ich tylko kryteria, według których mordują – naziści mordowali według kryterium rasowego i narodowościowego, zaś komuniści według kryteriów społecznych i klasowych. Różniły ich kryteria, co do tego, kto ma zarządzać wszechświatowym łagrem, który jedni i drudzy chcieli stworzyć – u nazistów miał to być naród wybrany (mówi to co nieco o konduicie ideologów nazizmu), zaś u komunistów klasa wybrańców. Ale to kosmetyka.
Współczesna lewica wpisuje się w ideologiczne dziedzictwo komunizmu, np. eksterminując dzieci poczęte bez względu na przynależność narodową, rasę i wyznanie rodziców, czy też zajadle zwalczając wszelkie przejawy podmiotowości narodowej. Do kryteriów wyznaniowych i rasowych odwołał się w kontekście swojej zbrodni Anders Breivik, dlatego opanowane przez lewicę media głównego nurtu oraz ośrodki kształtowania opinii natychmiast odmówiły statusu szaleńca i w najbardziej absurdalny sposób powiązały go z czymś, czego nie ma, czyli ze „skrajną prawicą”, którą za sprawą medialnych manipulacji demokratyczny motłoch bezmyślnie kojarzy z nazizmem. Co innego, gdyby z bronią w ręku Breivik wpadł do siedziby największej w Norwegii prawicowej partii, zabijając znajdujący się tam personel – wtedy z pewnością i entuzjastycznie przyznano by mu status szaleńca.
Nie ma czegoś takiego jak „skrajna prawica”, czy „fundamentalizm chrześcijański”. Są to czysto manipulacyjne zbitki. Albo jest się prawicowym albo nie, albo jest się chrześcijaninem albo nie. Tertium non datur. Prawicowiec i chrześcijanin niejako z definicji jest radykalny, bo inaczej nie ma to sensu. Zachowywanie dziewięciu przykazań nic nie daje, bo sens chrześcijaństwa polega na zachowywaniu wszystkich dziesięciu przykazań. To, że ktoś – zwłaszcza wychowany w religijnie indyferentnej rodzinie – używa słownictwa odnoszącego się do chrześcijaństwa, absolutnie nic nie znaczy. Wiele zachodnioeuropejskich partii ma nawet w swojej nazwie przymiotnik „chrześcijańska/chrześcijańskie”, ale gdy przyjrzymy się bliżej ich światopoglądowemu obliczu, to bez trudu przyznamy, że nawet PO przy nich to ugrupowanie „skrajnie” prawicowe i będące siedliskiem chrześcijańskiej ortodoksji. Ale z drugiej strony to, że ktoś wierzy prawdziwie w Chrystusa nie oznacza, że ma być skretyniałym pacyfistą i nie wolno mu czynnie się bronić. Wszyscy pamiętamy wprawione w stan lotny przez wzburzonego Chrystusa meble w synagodze (bynajmniej nie za sprawą cudu), który w innym miejscu mówi o nadstawianiu drugiego policzka. Chrześcijanin, a zwłaszcza katolik, nie może dać się zaszufladkować jako bezsilna pierdoła, która pozwala się obrażać i tłuc pierwszemu lepszemu gnojowi. Nasza postawa jest dla grzeszników swego rodzaju lekarstwem – kiedy trzeba nadstawić policzka, to trzeba, ale kiedy trzeba przylać, to trzeba. Wszystko zależy od stanu „pacjenta”.
Katolik jest jak rolnik – musi plenić chwasty wszędzie, gdzie rosną. Być może tym tropem – tropem czynnej postawy wobec moralnego zła próbował iść wychowany w skrajnie zlaicyzowanym domu Anders Breivik, który pewnie coś słyszał w telewizji o chrześcijaństwie, nie rozumiejąc jednak jego istoty. Najzwyczajniej w świecie, tych, którzy głoszą samobójcze idee wielokulturowości uznał za chwasty, które trzeba wyplenić, nie mając pojęcia o doborze i dawkowaniu lekarstw przeciwko światopoglądowemu zakłamaniu. Zamiast leczyć ból głowy, postanowił ją obciąć. Ale to, że bełkotał coś o chrześcijaństwie nie jest powodem do tego, aby od razu nazywać go chrześcijańskim fundamentalistą. Jeśli ktoś zasługuje na takie określenie to chyba jedynie – oby żył wiecznie – umiłowany Ojciec Święty Benedykt XVI.
Zobacz także:
Lewda zawsze zwycięża, czyli logistyka politycznej nekrofilii
Witajcie w ciężkich czasach, czyli powrót eugeniki
« poprzednia | następna » |
---|