A.D.: 4 Grudzień 2024    |    Dziś świętego (-ej): Barbara, Bernard, Krystian

Patriota.pl

Jest rzeczą oczywistą, że ten niezwykle złożony wszechświat
nie może być rezultatem bilionów przypadków i szczęśliwych zbiegów okoliczności. Musi on posiadać swego Stwórcę.
Erik von Kuehnelt-Leddihn, Deklaracja Portlandzka (1)

 
  • Increase font size
  • Default font size
  • Decrease font size
Błąd
  • Nieudane wczytanie danych z kanału informacyjnego.
  • Nieudane wczytanie danych z kanału informacyjnego.

Andrew Macdonald

Drukuj
Ocena użytkowników: / 5
SłabyŚwietny 

Andrew Macdonald (właściwie William Luther Pierce) urodził się w 1933 r. w Atlancie. Miał brytyjskich, szkockich oraz irlandzkich przodków. W wieku siedemnastu lat zapragnął stąpić do lotnictwa wojskowego i zostać pilotem myśliwskim, zdyskwalifikował go jednak słaby wzrok i zbyt wysoki wzrost. Rozpoczął więc studia na wydziałach fizyki i matematyki w Rica University, Caltech oraz University of Colorado. Władze tej ostatniej uczelni przyznały mu doktorat w dziedzinie nauk ścisłych; w roku 1962 został pracownikiem naukowym wydziału fizyki w Oregon State University.

Wcześniej pracował w Los Angeles Scientific Laboratory, gdzie opracowywano pierwsze amerykańskie bomby jądrowe, oraz w Jet Propulsion Laboratory (Caltech). W ośrodku tym przygotowano znaczną część amerykańskiego programu badań przestrzeni kosmicznej. William L. Pierce był również zamiłowanym pilotem
-amatorem.

W latach 60. wybuchały w Stanach Zjednoczonych rozruchy na tle społecznym i politycznym; ośrodkami tych niepokojów były kampusy wyższych szkół. Rozczarowany bojaźnią i niechęcią swoich akademickich kolegów do demaskowania osób kierujących z ukrycia zamieszkami oraz przeciwstawiania się szerzonej przez nich destruktywnej ideologii, zrezygnował z pracy naukowej. Na początku lat 70. został niezależnym pisarzem i publicystą.

W 1974 założył organizację The National Alliance, którą B'nai B'rith, międzynarodowy związek żydowski, nazwał ,,najgroźniejszą instytucją w Stanach Zjednoczonych''.

Dzienniki Turnera ukazywały się w latach 1975-1978 w odcinkach na łamach redagowanej przez Pierce'a popularnej gazety, kolportowanej na ulicach Waszyngtonu przez działaczy The National Alliance. Niebawem gazeta ta zyskała ogromna popularność. W roku 1978 powieść wydano po raz pierwszy w formie książkowej; w USA sprzedano ją później w ponad ćwierćmilionowym nakładzie; ukazały się też przekłady francuski i niemiecki. Rozgłos i uznanie krytyki przyniosła autorowi kolejna powieść Hunter.

William L.Pierce prowadził także rozgłośnię radiową American Dissident Voices, emitującą programy na falach krótkich oraz w internecie (polecamy stronę internetową The National Alliance www.natall.com).

Był pięciokrotnie żonaty (jak powiedział: ,,trudno być jednocześnie dobrym mężem i ojcem rodziny oraz rewolucjonistą''). Uwielbiał zwierzęta, zwłaszcza koty (miał ich osiem). Jego ulubionym malarzem był Caspar David Friedrich, kompozytorami - Beethoven i Wagner. Uwielbiał poemat Ulysses Tennysona. Nie palił i nie pił (jak mówił: ,,pozwalam sobie tylko niekiedy na wieczorną szklaneczkę sherry albo porto'').

William L.Pierce zmarł 23 lipca 2002 roku.


Wywiad z Williamem L. Piercem

Zacznę od... Orwella. W jego ponurej dystopii Rok 1984 być może kluczową kwestią jest to, czy istnieje tajna organizacja zwana Braterstwem. Być może w pomroce totalitarnej rzeczywistości, w której przyszło żyć bohaterom powieści tli się jeszcze jakaś nadzieja... zresztą sam Orwell pozostawia to pytanie bez odpowiedzi (,,Czy istnieje Braterstwo? - Tego Winston, nie dowiesz się nigdy. [...]'') Słaba nadzieja, niemal żadna, lecz może jednak ...? A zatem: czy Organizacja i Zakon istnieją? Czy jest nadzieja?

Nie, są one oczywiście fikcją literacką. W Stanach Zjednoczonych nie istnieją obecnie żadne prowadzące skuteczne działania struktury oporu przeciw Systemowi. Zbrojne uderzenia w System podejmowano dotychczas na niewielką skalę, w sposób ewidentnie amatorski; były one również na wskroś niekonsekwentne. Może to się oczywiście zmienić w przyszłości, jeśli tylko ludzie, którym żyje się wygodnie i stosunkowo bezpiecznie postanowią zmienić front i podjąć akcję zbrojną.

Żeby jednak tak się stało, konieczne jest przekroczenie pewnego punktu który wyznacza sprzeciw wobec rzeczywistości czy też desperacja; słowem nastąpi to wtedy, kiedy znajdą się osoby, które będą gotowe zaryzykować utratę wygód dostatku, stabilizacji życiowej - za cenę walki o inną, lepszą przyszłość. Taki scenariusz wydarzeń opisuje Pan w powieści.

Nie inaczej. Dodam jednak, iż dopóki wolę walki przejawiać będą wyłącznie osoby zepchnięte na życiowy margines, nie przystosowane społecznie, dopóty System nie ma się czego obawiać.

Rzeczywistość opisana w Dziennikach Turnera przypomina pod wieloma względami (uwzględniając oczywiście naszą specyfikę kulturową i narodową) współczesne polskie realia. Również u nas znaleźli by się niewątpliwie ludzie, którzy chcieliby zatrzymać wszechogarniający chaos, anarchię, dezorganizację społeczną, bandytyzm i korupcję. Jak również wyjątkowo podły i odrażający proceder w postaci narzucania ludziom konformizmu ideologicznego. Czy jednak można to osiągnąć wyłącznie stosując zbrojną akcję bezpośrednią? Czy radykalne metody postępowania są zawsze w takiej walce niezbędne? Co z pracą organiczną?

Tak, te metody zawsze są niezbędne. Jednakże oprócz walki zbrojnej, jeszcze przed zastosowaniem najbardziej radykalnych środków, jest wiele do zrobienia. Ludzie muszą pojąć, co jest prawdziwym celem walki, o co naprawdę toczy się gra, jak ważna jest ona dla społeczeństwa, dla jego przyszłości. Należy dążyć do tego, by jak najwięcej osób zrozumiało, iż ostatecznym celem działań jest obalenie zdeprawowanego, wrogiego Systemu. Że uderzenie w ów system stanowi konieczność. Dlatego też nim walka zbrojna zacznie przynosić spodziewane efekty, podstawowymi zadaniami każdej prawdziwej Organizacji i Zakonu musi stać się prowadzenie edukacji społecznej oraz propagandy.

Jak zareagowała krytyka na opublikowanie Dzienników? O ile wiem, w Ameryce książka stała się natychmiast bestsellerem, znaleźli się jednak zapewne tacy, którzy chętnie spaliliby Pana na stosie. Kim są Pańscy wrogowie? Przyjaciele?

Dzienniki były początkowo wyłącznie książką, rzekłbym ,,drugiego obiegu'', książką podziemną. Informacje o tym, iż ukazało się coś takiego, że warto przeczytać, przekazywano sobie z ust do ust. Dzięki temu rosła popularność mojego utworu, wszelako recenzenci mainstreamowi, całkowicie go zignorowali. Rozumieli chyba tak: jeśli nie wygodna dla nich książka pozostanie nie zauważona, szybko umrze ona, by ująć rzecz przenośnią, śmiercią naturalną. Dzienniki zostały opublikowane oficjalnie dopiero na początku roku 1995, czyli ponad sześć lat od ich edycji w USA. Nastąpiło to równocześnie z innym wydarzeniem. Oto pewna rewolucyjna grupa, która przybrała nazwę ,,Zakon'' i upodobniła swoją wewnętrzną strukturę do opisanego w książce Zakonu dokonała kilku napadów na banki i zabójstw; było to przedwczesne, straceńcze i skazane na niepowodzenie uderzenie w amerykańskie struktury władzy. I właśnie wtedy mainstreamowa krytyka dostrzegła Dzienniki, poświęcając im wiele uwagi. Reakcje były niemal bez wyjątku wrogie, nieprzyjazne. W Stanach Zjednoczonych niemal wszystko, co publikują mainstreamowe środki przekazu jest chore, niepełne, kalekie, ponieważ ściśle ograniczone cenzurą wynikającą z nakazów poprawności politycznej. Kwestie społeczne, polityczne i rasowe, które stanowią osnowę właściwej fabuły książki dla moich przeciwników ,,nie istnieją'', oni po prostu uznali, że ich nie ma... Jednak na dotychczas potężnym i spoistym murze poprawności politycznej pojawiły się ostatnio rysy. Dzięki temu społeczeństwo amerykańskie zaczęło wreszcie dostrzegać pewne fakty i zjawiska, natomiast cały ów publicystyczny mainstream, o którym wspomniałem, a który jest w przeważającej mierze kontrolowany przez Żydów, pozostał i pozostaje mi wrogi. Sprzyjają mi światli, dalekowzroczni i rozumni Amerykanie, zdolni do samodzielnego myślenia oraz wyciągania wniosków; ludzie, którzy nie czują się ograniczeni poprawnością polityczną, i których poglądy nie są w żadnej mierze kształtowane przez narzucane opinie jej bezkrytycznych wyznawców. Słowem: ludzie, którzy uznali doniosłość kwestii opisanych w Dziennikach, i którzy polecili tę książkę innym. Do przyjaciół zaliczam również księgarzy mających odwagę przeciwstawić się działaniom zorganizowanych grup żydowskich, które próbują (na szczęście bez powodzenia) narzucić bojkot książki.

Zgoda, czy jednak Dziennikom nie grozi wchłonięcie przez ów mainstream? Bo przecież możliwy jest także następujący scenariusz: środowiska żydowskie, jak też wyznawcy poprawności politycznej mogą uznać, że byłoby najlepiej przemilczeć Pana, pozostawić w spokoju. Ot, będzie Pan sobie egzystować gdzieś na obrzeżach Systemu, który wchłonie Pana i Pańską ideologię. Wchłonie, zneutralizuje, nieledwie ,,udomowi''... Pozostanie Pan tylko jednym z wielu amerykańskich radykałów.

Nie, nic takiego nie wchodzi w rachubę. Ani ja sam, ani Dzienniki nie jesteśmy i nigdy nie zostaniemy elementem tego mainstreamu. Problemy, o których mówi ta książka oraz inna, Hunter [powieść miała ukazać się nakładem wydawnictw Adam Rachocki i s-ka – niestety wydawca nie miał na tyle odwagi, aby rzecz doprowadzić do końca - przyp. red.], i którym poświęcam swoje cotygodniowe audycje radiowe są na wskroś realne, trwają i nie znikają same. Na dobitkę, obecnie są one nawet bardziej realne niż dwadzieścia lat wcześniej, kiedy pisałem Dzienniki. Moje poglądy zawarte już to w książkach, które piszę, już to w publicystyce jaką uprawiam, spotykają się w Ameryce z coraz szczerszym odzewem. Coraz więcej bowiem moich białych rodaków zaczyna pojmować, iż otwieram im oczy na to, co się dzieje w ich kraju, że głoszę prawdę.

Okrutną i dla wielu niewygodną, ale prawdę...

Nie inaczej. Właśnie dlatego z roku na rok wzrasta sprzedaż Dzienników, mimo potępiania ich przez środki przekazu.

Zorganizowana grupa zwolenników poprawności politycznej z braku lepszych argumentów napadła niegdyś na dom brytyjskiego historyka Davida Irvinga, a drukarnię, z której korzystał podpalono. Czy spotykały Pana podobne prześladowania?

Na szczęście aż tak źle nie było, aczkolwiek w roku 1996 wpływowa żydowska organizacja szerząca nienawiść, The Southern Poverty Law Center próbowała, o czym już wspominałem, ogłosić bojkot Dzienników. Kilku księgarzy ugięło się przed tymi żądaniami, jednak obecnie książka jest stale dostępna w placówkach należących do największych amerykańskich sieci księgarskich.

Krążą również opinie, iż treść Dzienników skłoniła Timothy McVeigha i jego wspólnika do wysadzenia w powietrze gmachu władz stanowych Oklahomy. Że Pańska książka dostarczyła zamachowcom pełnego i szczegółowego instruktażu.

Mój Boże, już sam nie wiem, jak mam reagować słysząc takie zarzuty (często wyrażali je przedstawiciele mainstreamowych środków przekazu). To wierutna bzdura, jak choćby dlatego, że sprawcy zamachu w Oklahoma City zastosowali zupełnie inną technikę niż bohaterowie mojej powieści. Skądinąd Timothy McVeigh bezsprzecznie znał Dzienniki i nie ma potrzeby zaprzeczać, iż wywarły one na niego wpływ. Prawdą również jest jednak to, że do desperackiego i tragicznego czynu skłoniła go masakra członków wspólnoty religijnej dokonana dwa lata wcześniej w Waco przez agentów naszych służb federalnych.

Co jest zadaniem i powinnością białego radykała we współczesnym świecie, świecie zdominowanym przez filosemicką polityczną poprawność, dotkniętym degeneracją i zepsuciem, świecie pozbawionych ideałów? Wzywanie do ,,przebudzenia się'', do przejrzenia na oczy, wreszcie - do walki, do czynu?

Tak, spoczywają na nim właśnie takie powinności. Jak również obowiązek wyjaśniania ludziom, dlaczego powinni to uczynić i jakie konkretne działania muszą podejmować. Jednak najważniejszym celem rewolucjonisty powinno być działanie (przy wykorzystaniu wszelkich dostępnych mu sił i środków), by wyzwolić ludzkie umysły spod zgubnych i destruktywnych wpływów żydowskich. Po czym nie dopuścić do powtórzenia tego procesu.

Czy planuje Pan napisanie książek stanowiących kontynuację Dzienników?

Owszem, mam taki zamiar, nie wiem jednak, czy pozwolą mi na to czas i okoliczności.


Dziękuję za rozmowę. Proszę przyjąć serdeczne pozdrowienia oraz wyrazy sympatii i przyjaźni.


Z Williamem L. Piercem rozmawiał Bartłomiej Zborski, tłumacz Dzienników Turnera (Rachocki i S-ka, Pruszków 1999) na język polski.

 

 
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama


stat4u