Krach „Fall Weiss”, czyli cały pogrzeb na nic

niedziela, 13 listopada 2011 01:34 Zoil Haq
Drukuj
Ocena użytkowników: / 2
SłabyŚwietny 

Tags: Informacje | Komentarze

A miało być tak pięknie. Wszystko zostało przygotowane, starał się Ratusz, starały służby, starała policja, starali kolorowi preferujc pedalstwo nad faszyzm, ba! starał się Prezydent-Gajowy proponując kotylioniarską alternatywę Podpisano przecież już umowy, pewnie o dzieło, z wykonawcami i podwykonawcami (tymi od bruku, tymi od piromanii, od straszenia staruszek i grup rekonstrukcyjnych), których jedynym zadaniem był demontaż faszystowskiego Marszu Niepodległości, skompromitowanie jego uczestników, zohydzenie formy tego rodzaju obchodzenia w przyszłości dnia 11 listopada.

A już zapocone media przeszły same siebie, latając z kamerami i mikrofonami wszędzie tam, gdzie zaplanowane były rozróby, nie odwiedzając oczywiście tylko trasy właściwego marszu, bo wiadomo było, że tam nic się nie wydarzy, co by dopełniło realizowany scenariusz. Zdyszane dziennikarskie kurwy łaknęły krwi, a tej było jak na lekarstwo. W końcu w desperacji sfajczono rzęcha  powszechnie znienawidzonego TVN-u, co też jakoś nie podnieciło do ogólnej rozprawy z systemem zgromadzonych pod pomnikiem Dmowskiego faszystów. Ocalały wszak Ambasada Rosji, Kancelaria Premiera, czy okoliczne resorty sprawiedliwości i edukacji narodowej. A przecież, praktycznie w ogóle nie ochraniane, stanowiłyby łatwy kąsek dla rozwścieczonego lewackimi prowokacjami tłumu.

Nie zawiodło za to wsparcie ze strony niemieckich towarzyszy, czule przytulonych przez „Krytykę Polityczną” w „Nowym Wspaniałym Świecie”. Zaatakowali oni i zelżyli grupę rekonstrukcyjną mniemając zapewne, że w mundurach z epoki napoleońskiej noszą się polscy faszyści, antysemici i wszelka polaczkowa swołocz. Trzeba jednak być wyrozumiałym dla tych szczerych, prostych i właściwie naiwnych kammeraden und genousen. Ich wyprane do imentu kilkudziesięcioletnią pokoleniową propagandą mózgownice (podobnie jak i rodzimej lewackiej hołoty zainfekowanej zachodnim bakcylem) nie są w stanie pojąć bardziej złożonych zjawisk dotyczących rzeczywistości świata zastanego, o niuansach historii już nie wspominając. Nie jest przecież tajemnicą, że nasi zachodni sąsiedzi, będąc w tym momencie dziejowym w najbardziej chyba zaawansowanym stadium postępowego debilizmu, wyprzedzili liderujące dotąd w ogłupianiu własnych obywateli państwa skandynawskie.

Zwłaszcza, że teutoni w przejawach tej przypadłości są znacznie bardziej energiczni od Norwegów czy Szwedów, nie mających ambicji do przewodzenia postępowemu światu, chyba że tylko w permanentnym zalewaniu ryja. Tak więc bojownicy postmoderny zza Odry, w przeciwieństwie do ich polskich odpowiedników, w miarę solidnie (to jeszcze szwabom zostało z ich pruskiego dziedzictwa) wykonali swoje zadanie, akcentując obecność antyfaszyzmu nie tyle zamętem w szeregach maszerujących Nowym Światem wojów Księstwa Warszawskiego, co dzięki wypowiedzi z 12 listopada br. na konferencji prasowej znienawidzonego przez całe Niemcy – od genouse Merkel po jełopów z antify – niejakiego Jarosława K., który pośrednio uznał sukces prowokacji listopadowej przyznając, że to Niemcy w środku Polski, w środku jej stolicy, w środku dnia bili Polaków. Hańba towarzyszu Jarosławie, hańba i zdrada!

Tak więc nie przygotowani i odpowiednio wynagrodzeni chuligani-funkcjonariusze, piromani, gryzipiórki, powołane pod broń stacje telewizyjne, dyżurne kurwy opiniotwórcze, dupowaty premier żądający, aby obywatele spacerowali z odsłoniętymi twarzami (kolejny raz tylko pogratulować bystrych piarowców) doprowadziły do medialnego przyznania się do porażki prawicowej imprezy, ale właśnie niezawodny w takich wypadkach Pan Jarosław. Należy już tylko spuścić na ten kolejny popis niedoszłego lidera prawicy zasłonę milczenia (nie wiadomo tylko czy zgodzą się na to np. po raz kolejny zwodzeni i manipulowani młodzi narodowcy czy zaangażowani kibice) i skonstatować to, co już na tych łamach było artykułowane: Panie Jarosławie, Budapeszt to już nie dla Pana! Historia ruszyła, a Pan został w blokach… I chwała Bogu!