A.D.: 18 Kwiecień 2024    |    Dziś świętego (-ej): Apoloniusz, Bogusława, Bogusław

Patriota.pl

Skoro Rewolucja jest nieporządkiem, to Kontrrewolucja jest przywracaniem porządku.
Plinio Corrêa de Oliveira, Rewolucja i Kontrrewolucja

 
  • Increase font size
  • Default font size
  • Decrease font size
Błąd
  • Nieudane wczytanie danych z kanału informacyjnego.
  • Nieudane wczytanie danych z kanału informacyjnego.

Nierozładowane napięcia genitalne – pole minowe czy plac zabaw dla intelektualisty?

Drukuj

Tags: Kultura | Literatura

 

„Życie moje jest dziś pełne zmarłych. A wśród nich najbardziej umarły jest pewien chłopczyk, którym byłem. A przecież przyjdzie godzina kiedy to właśnie on stanie na czele mego życia, zbierze moje biedne lata aż do ostatniego, jak młody wódz swych weteranów, przywróci porządek rozproszonemu oddziałowi i wejdzie na jego czele do Domu Ojca. Mimo wszystko mam prawo mówić w jego imieniu. /.../ Gorzka ironia mniemać /.../, że ta część ludzkości, która zdolna jest jeszcze otrzymać odkupienie, należy do dzieci, bohaterów i męczenników...”
                             Les grands cimetie`res sous la lune, 1939

Ten jeden cytat może wytłumaczyć czemu Georges Bernanos pozostał najbardziej chyba zapomnianym z grona ważnych, nagradzanych i poczytnych pisarzy przedwojennych.

"Prawda najpierw wyzwala człowieka, potem dopiero pociesza.[...] Słyszysz jak... kwilą /.../ ale nie widać, żeby uważali na dalsze słowa - może jedne z najstraszliwszych, jakie ucho ludzkie słyszało: „Jeśli nie będziecie jako jedno z tych dziatek, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego.” Te twarde słowa wypowiada jedna z najbardziej wyrazistych postaci Bernanosa; proboszcz z Torcy, duchowy przewodnik bohatera głośnego przed wojną Pamiętnika wiejskiego proboszcza.

Skądinąd wiadomo, że Bernanos, mimo że próbował utrzymać piórem swoją 8-osobową rodzinę, bardzo długo nie uważał się za zawodowego powieściopisarza: jego bohaterzy to zwykle alter ego Bernanosa /równie głośnego i nieraz skandalizującego/ publicysty. Oto zatem program ideowy, ale i poniekąd - bo Bernanos długo działał w Action Francaise, nim poróżnił się z Maurrasem - polityczny. „Bądźcie jako dzieci”.  Czyż można się dziwić totalnej klęsce, jaką pisarz poniósł na wszelkich politycznych polach?

Nie mówimy tu jednakże o literacie, który w ucieczce przed współczesnością wybrał bajkopisarstawo lub /modniejszy dziś/ oniryzm. W 1926 r. w przededniu wydania swojej pierwszej powieści, która przyniosła mu sławę, Pod słońcem szatana, pisał do przyjaciela: „Ani porywy Twojego miłosierdzia ani intuicja braterskiego serca nie zdołałaby Ci odsłonić owej tajemnej i chronionej cząstki mojej istoty, gdzie zło się rozrasta i zapuszcza korzenie. Może więc ja równie mało znam Ciebie. Człowiek grzeszy samotnie, Przyjacielu, tak jak i umiera.”

Bernanos stał się sławny właśnie dlatego, że w epoce racjonalizmu i ateizmu głośno i otwarcie mówił o złu istniejącym realnie i osobowym: według tradycji wszystkich religii monoteistycznych pierworodnym synu Boga, który zbuntował się przeciw Ojcu kiedy dowiedział się, że ma służyć ludziom.
Bramą, którą otwierają mu ludzie i przez którą wnika do ich serc, jest seksualizm: ułuda i namiastka rajskich rozkoszy. Zmysłowość nie jest po prostu jedną z cech psychiki człowieka: jest jej rdzeniem. „Nie ma zabawy miłosnej, w której nie kryłby się tragizm. Człowiek tymczasem będzie niezmiennie wierzył, że rozbraja nieznane siły, które go osaczają, jeśli im nada życzliwe imiona.” Czy nie tak powstał grecki politeizm?

Dla dzisiejszego czytelnika tu właśnie kryje się odpowiedź na pytanie o przyczyny zapomnienie, jakie okryło tę twórczość. Dla większości intelektualistów bowiem zmysły to nie pole minowe lecz plac zabaw, który ciemny Kościół i okrutna arystokracja od czasów pogańskiej starożytności trzymali zamknięty przed ludzkością. Aksjomatem stała się teza psychoanalityka Wilhelma Reicha /byłego komunisty/, że to „nierozładowane napięcia genitalne”, tożsame w zasadzie z „nabytymi zahamowaniami” i „narzuconymi ograniczeniami” są przyczyną wszelkiej agresji - i że chrześcijaństwo, tak jak je do tej pory rozumiano i praktykowano, jest tych napięć największym źródłem. Jest co najmniej zastanawiające, iż tak mało z propagujących tę tezę wie, iż Reich sam uznał się za proroka, któremu udało się „wyjść poza granice liczącej 5 tysięcy lat ludzkiej cywilizacji”; że w latach 50. zaczął wytwarzać i  sprzedawać „rozpędzacz chmur” i budki „orgoniczne” mające zwiększać orgazm; że został skazany przez sąd na dwa lata więzienia za zignorowanie wydanego przed Departament Żywienia i Farmakologii zakazu rozpowszechniania owych ‘budek’; że przez lekarzy sądowych uznany został  za paranoika i zmarł w szpitalu więziennym. Nie wspominają też o tym, że w późniejszym okresie życia odrzucił swoje dawne tezy o potrzebie maksymalnej swobody seksualnej. Zostały one już jednak przejęte przez świat show-buisinessu i 40 lat póżniej stanowią, jak widzimy, przekazywaną w tysiącach książek, filmów i piosenek potoczną „mądrość”, jako "prawo samej natury".

Rzecz w tym, że natura dopuszcza swobodę seksualną tylko dla przewodnika stada: pokonani przez niego rywale skazani są na całkowitą abstynencję. Nic bardziej naturalnego więc od agresji - i nie przypadkiem wszyscy darwiniści społeczni, od Marksa przez Lenina do Hitlera, całkowicie ją usprawiedliwiali. 

Ale dla chrześcijanina prawdziwe Człowieczeństwo to nie podległość naturze - to wolność. Nie jako asceza oczywiście - ale jako panowanie nad zmysłami dzięki miłości. Bernanos był pewien, że tzw. rozluźnienie obyczajowe przyniesie zagładę katolicyzmu takiego, jaki znał i jaki uważał za /nieraz bardzo niewygodny/ dom. W „złotych latach dwudziestych” dostrzegł rodzący się kult adolescencji - którego pełne rozmiary dopiero nam dane zostało poznać. Dla Bernanosa, dla którego chrześcijaństwo było tożsame z dojrzałością ludzkości - był to początek społecznej degeneracji. Trudno się więc dziwić temu prawdziwie jasnowidzącemu fragmentowi listu z 1926 r.: „Niestety. Istnieje nienawiść do Boga i samego siebie; istnieje coś takiego jak pożądliwość Nicości. Dajmy temu spokój. Wielbiciel świata zmysłów, Przyjacielu, to nie buntownik i Don Juan - to świętoszek i faryzeusz./.../   Drogi Przyjacielu, wie Pan przecież, że nie rozczulają mnie lata młodzieńcze, ten niemęski okres w naszym życiu. Wtedy wszystko, i dobro i zło, splątane jest w skrajnym chaosie. I to prawda, że nieczystość przenika bardzo powolutku do wewnątrz, aż do jeszcze dziecięcego serca. /.../ Dwuznaczność zatruwa dusze. Wyjałowi i sztukę.”

Jednak młodociani bohaterzy jego powieści traktowani są zawsze z pewnego rodzaju współczuciem. Od początku lat 30. Bernanos daje bowiem coraz częściej wyraz przeczuciu, że szykuje się kolejna Wielka Wojna.  Najsilniej te odwieczne, starsze od człowieka siły oddziaływują na ładne i pożądane dziewczęta; tak więc to jedna z nich stała się w jego pierwszej powieści obiektem ataku odwiecznego Wroga ludzkości. Jej portret przywodzi na myśl bohaterki Dostojewskiego - ale jest od nich, mimo młodszego wieku, mądrzejsza właśnie o świadomość głębi w jakich przebywa jej psychika: „Że człowiek powinien czuć wstyd? Oczywiście, zgadzam się, czuję go. Ale szczerze mówiąc czyż od pierwszego dnia nie tego się właśnie pragnie? To właśnie pociąga cię i odpycha... /.../ Prawda, że rozkoszy winno się szukać dla niej samej... dla niej samej tylko! Co to znaczy kochanek? Co znaczy miejsce i godzina! Niekiedy... Niekiedy... w nocy... o parę kroków od sapiącego grubasa, gdy jestem sama w nocy... Wstaję, nasłuchuję... czuję się taka silna! Z tym moim wątłym ciałem, płaskim brzuszkiem, piersiami, które łatwo mogą się zmieścić w dłoni; podchodzę do otwartego okna, jakby mnie ktoś z dala przywoływał; czekam... jestem gotowa... I to nie jeden głos mnie wola, ale setki! Tysiące! Czy to mężczyźni? W gruncie rzeczy to dzieciuchy!... Przysięgam ci! Wydaje mi się, że to, co mnie przyzywa - w jakimś przeciągłym szumie... to inny... Ktoś inny zachwyca się we mnie, delektuje się sam sobą... A co myślisz, że jestem szalona?... Jakaż ja jestem szalona!... Człowiek czy zwierzę, które mnie trzyma... Dobrze trzyma... Mój obrzydliwy kochanek! Jej głośny śmiech urwał się znienacka, we wzroku utkwionym nieruchomo zagasło wszelkie światło, ale stała nadal, jakby cudem, podobna do zmarłej. Po czym ruchem prawie niedostrzegalnym przechyliła się na bok i osunęła na podłogę.”

Bernanos wierzy w niewinność dzieci tylko pod warunkiem, że znajdują się pod opieką Łaski. Dotyczy to przede wszystkim ładnych, świadomych swej rozkwitającej urody dziewcząt. Jeszcze wyraźniej pisze o tym pisarz w „Pamiętniku”: „Doświadczenie wykazuje niestety, że rozpacze dziecięce istnieją. /.../ Nie mówilem więc często o Seraficie Dumouchel, niemniej jednak, od wielu tygodni, sprawiła mi ona dużo trosk. Zdarza mi się zadawać pytanie czy ona mnie nienawidzi, tak dalece zręczność w dręczeniu  mnie wydaje się ponad wiek tej dziewczyny. Śmieszne zalecanki, które dawniej miały charakter beztroskiego głupstwa, zdają się teraz zdradzać pewne świadome przykładanie się do nich.... Przede wszystkim  czyni to zawsze w obecności swoich małych towarzyszek i wówczas przybiera wobec mnie jakiś rodzaj wspólnictwa, porozumienia; długi czas wzbudzało to we mnie uśmiech, którego niebezpieczeństwo dopiero teraz zaczynam odczuwać. Gdy ją spotykam przypadkiem na drodze - a spotykam ją trochę częściej niżby należało - wita mnie statecznie , poważnie , z wzorcową prostotą. Kiedyś dalem się na to nabrać. Czekała na mnie stojąc bez ruchu, z opuszczonymi oczmami, a ja podszedłem do niej, mówiąc łagodnie. Nie zrobiła żadnego gestu póki znajdowała się poza zasięgiem moich rąk, lecz gdy już miałem stanąć przy niej - głowę miała tak nisko pochyloną, że widziałem tylko jej uparty karczek, rzadko podnoszony - umknęła mi jednym skokiem, rzucając do rowu swoją teczkę szkolną.”

Mouchette popada w obłęd - ale nie jest to opętanie. Choć nie mówi tego wyraźnie, pisarz daje do zrozumienia, że to modlitwy "szalonego" ks. Donisson ją uratowały. Jest to pierwszy z bernanosowskich „świętych”. Jemu też przypada osobiste starcie z wysłannikiem „Skrzywionego”, jak C.S. Lewis nazywał sugestywnie diabła. Geniusz Bernanosa objawia się w tym, że jako pierwszy /jeśli pominąć czytane tylko przez garstkę zawiłe elukubracje Kierkegaarda/ spostrzegł, iż w niemal całkiem laickim społeczeństwie ksiądz w pełni oddany swojemu powołaniu, a więc gotów także do walki z odwiecznym Przeciwnikiem - musi wydawać się agnostykom „dziwakiem” lub „niezrównoważonym”. /Ks. Chevance z powieści „Zakłamanie” musi opuścić swoją parafię po tym jak odważył się uleczyć szalona dziewczynę egzorcyzmami. /

Ale dzieje się tak dlatego, że „święci” Bernanosa w pełni zgadzają się z Freudem /nic o nim zresztą zwykle nie wiedząc/: seks to najpotężniejsza z materialnych sił władających człowiekiem. „Właściwie co my wiemy o obłędzie? Co wiemy o jego tajnym związku z rozwiązłością? Rozwiązłość jest tajemniczą raną w łonie rodzaju ludzkiego - w samym źródle życia. Mieszać ze sobą rozwiązłość, do której jest zdolny człowiek, z pragnieniem, które zbliża do siebie dwie płcie, to tak jakby dawać jedną nazwę nowotworowi i organowi, który ten pożera... /.../...upokorzenie pierwszego doświadczenia, prawie z konieczności śmiesznego! /.../ Powtarzam, że nie mamy większego pojęcia o obłędzie niż o rozwiązłości i społeczeństwo broni się przed jednym i drugim, nie bardzo się do tego przyznając, z takim samym skrytym lękiem, z takim samym tajnym wstydem i prawie za pomoca tych samych środków... Czyżby obłęd i rozwiązłość były tym samym?”

Średniowieczne sposoby, takie jak włosienica czy biczowanie, wcale nie były przesadne, jeśli młody, zdrowy mężczyzna naprawdę chciał nad nim zapanować: jeśli naprawdę chciał być żołnierzem św. Michała Archanioła. „Uważa się - czytamy na jednej z ostatnich stron powieści - że człowiek dążyć może tylko do przyjemnego i pożytecznego... W świecie tak czujących zwierząt nie ma miejsca dla świętego - albo trzeba weń wmówić obłęd.”

Te ostre słowa są pochodną głębokiej, iście średniowiecznej - a może raczej wczesnochrześcijańskiej - wiary Bernanosa. Dlatego w ostatnich słowach bohatera powieści słyszymy wyznanie samego pisarza: „Gdybyż kawałek żelaza mógł dojrzeć pilnik, który go z wolna przykrawa, jakąż by czuł wściekłość i przygnębienie! A przecież tak właśnie Bóg obchodzi się z nami.”

Bernanos nie zamierzał oczywiście eliminować z Kościoła katolików myślących inaczej. Pisał na przykład do Jacques Maritaina, który redagował Pod słońcem szatana /4 lutego 1926/: „Proszę, żeby zechciał Pan także ponownie odczytać cały arkusz 10. Rozpozna Pan siebie w księdzu Menou-Segrais.” (Ksiądz ten pełni rolę moderatora-powiernika wobec „świętego” ks. Donissan). Dzięki temu dziełu tym Bernanos został sztandarowym pisarzem obozu, który dzisiaj nazywamy integrystycznym. Jedność wymowy ideowej powieści i jego osobistego zaangażowania politycznego jako bojowego publicysty dały mu w tym /kurczącym się skądinąd/ środowisku autorytet, który - jak powszechnie się wydawało - pozwalał kreować go na nowego Barresa; czyli ideowego przywódcę francuskiej prawicy.

Ale droga Bernanosa nie potoczyła się tak prosto. Ku zaskoczeniu swoich politycznych przyjaciół zerwał z Maurrasem, kiedy ten zaczął doszukiwać się jakichś pozytywów „w ciekawym eksperymencie Mussoliniego”. Echa tego zerwania można doszukać się w następnej powieści Bernanosa, może najostrzejszej i najodważniejszej moralnie, ze wszystkich jakie napisał: „Zakłamaniu”. Negatywnym jej bohaterem jest niezwykle uzdolniony, pracowity i ceniony przez opinię „dobrze myślących” ksiądz, który pieczołowicie ukrywa, że... stracił wiarę. Oto jak opisuje ten kluczowy moment: „Przez tajemniczy wyłom cała przeszłość spłynęła jak woda i pod niezmiennym i niewzruszonym wzrokiem świadomości pozostały jedynie gesty równie płonne jak sny, pozostało uporządkowane, uregulowane życie, zbudowane podług urojonego świata. To, co innym wydawało się jego egzystencją, jego prawdziwą osobowością, zrodzone było z okoliczności i pozostawało równie jak one złudne i nietrwałe: powtarzanie tych samych czynności na przestrzeni lat zdołało zaledwie ukształtować cień, nadać urojeniu cechy rzeczywistości. (...) Odnajdywał w tej chwili siebie jako kogoś, kto nigdy nie egzystował.”

Bernanos był gotów bronić Kościoła przed całym światem - ale pod warunkiem, że będzie to Kościół Ewangelii: to znaczy nonkonformizmu, prawdy i ubóstwa, jeśli trzeba. Trudno się dziwić, że wkrótce nie tylko prasa lewicowa zaczęła go krytykować. Wciąż pod presją potrzeb materialnych, próbuje swoich sił w powieściach „kryminalnych” / gdzie zbrodnia jest jednak tylko pretekstem do ukazania dramatu metafizyczno-moralnego /. Swoim uczuciom daje za to w pełni upust w listach. Do głębi oburzała go zwłaszcza letniość większość katolików, a przede wszystkim kwietyzm tzw. wyższych sfer: nader trudny do odróżnienia od duchowego lenistwa.  „Roszczenie sobie praw do tego, aby niezwłocznie zaznawać w życiu miłości Bożej, co udzielane bywało jedynie największym, po najcięższch i najbardziej niebezpiecznych przeżyciach, świadczy o skłonności do niecnego wygodnictwa. /.../ Ja myślę o duszach - i o nich tylko chciałbym myśleć, bo dla nich piszę - o tych duszach mocnych, trzymanych z dala od Boga na uwięzi namiętności, które pokonać mógłby jedynie widok świętości..../.../.

Łatwo jest rozprawiać w kółko o Miłości nadając temu słowu sens pozwalający odprężyć się naszym delikatnym nerwom. Mam wrażenie, że jej wizja, nawet stopniowo odsłaniana, ścięłaby nas z nóg. My już nie bardzo pojmujemy Sprawiedliwość, a cóż dopiero Miłość! Chrystus nie jest pielęgniarzem dusz: to ich drapieżny łowca, a w pewnym znaczeniu i kat.” Jednocześnie autor Zakłamania atakuje w nim duchownych "modernistycznych", idących na rózne kompromisy z „duchem epoki”: zjadliwa krytyka "nowoczesnego" biskupa Espelette zwiastuje niedalekie zerwanie przyjaźni z Maritainem.

Czytając go nie należy zapominać, że pisać zaczął bardzo późno i że mimo  pochwał i przekładów zachował /jakże rzadką w tym zawodzie/ skromność w ocenie swego talentu. Jako wyrobnik pióra, ma zwyczaj pisania paru powieści jednocześnie, do czego żaden Mistrz by się nie przyznał. Jest frapujące obserwować jak jego talent /w przeciwieństwie do tylu innych/  dojrzewa pod wpływem uporczywej pracy;  nie pozbawionej oczywiście chwil zwątpienia. Najlepszym tego przykładem jest niezwykła powieść, którą pisał od 1931 do 1940 roku: Monsieur Ouine. O ile w poprzednich można dostrzec pewną toporność kogoś, kto po prostu chce powiedzieć coś dla niego ważnego - o tyle tutaj mamy do czynienia z formą wyrafinowaną, która w swej niezwykłej finezji wytrzymuje porównanie z poetycką prozą Supervielle’a.

Treść tej książki niezwykle przypomina dwie ostatnie powieści Gombrowicza: Pornografię i Kosmos. Jej zasadniczym tematem jest kruchość rzeczywistości, w jakiej żyjemy: jej podatność na atak absurdu i nonsensu. Tytułowy "monsieur Ouine" ma nazwisko skonstruowane z połączenia słów oui i non, symbolizuje zatem zaprzeczenie ewangelicznego żądania jasności. Jest to figura demoniczna, choć głównie przez atmosferę rozkładu, jaką emanuje - bez wątpienia przywodzi na myśl nihilistyczną postać Fryderyka z Pornografii. Nawet sama dość wątła fabuła uderza podobieństwem, jako że obraca się wokół tajemniczego zabójstwa nikomu nie wadzącego parobka.

Dla Bernanosa nihilizm związany jest organicznie z ateizmem, toteż pod cienką warstwą tragigroteskowej fabuły, powieść ma głęboką wymowę antykomunistyczną. Trzeba przyznać, że wizja całkowicie materialistycznego społeczeństwa, jaką przedstawia /skądinąd zagubiony/ proboszcz sprawia na obywatelu b. państwa komunistycznego wrażenie wręcz niesamowite: „Nie lękamy się żadnej nędzy /.../ z wyjątkiem tej, którą wyście wymyślili. Tak, proszę pana, jeżeli chcecie możecie ustalić porządek, z którego Bóg byłby wyłączony.../.../ A jednak nadejdzie godzina kiedy w świecie zorganizowanym tak, iż podmywać go będzie rozpacz, głoszenie słów nadziei będzie się po prostu równało rzuceniu rozżarzonych węgli na baryłkę z prochem.” Jednakże profetyzm tej książki sięga głębiej; dopatrzyć się tu można także naszej postmodernistycznej współczesności: „Tak - kiedy wyplenicie wśród ludzi /.../ zdolność odróżniania tego, co czyste od tego, co nieczyste /.../ kiedy rozpusta traktowana będzie jako głód fizyczny, ktorego zaspokojeniem rządzi ścisła zasada higieny /.../ wówczas powstanie szał samobójstw przeciwko któremu nic nie poradzicie. Strzeżcie się nie tyle obsesji nieczystości ile tęsknoty do czystości. /..../ Wkrótce przekonamy się czy człowiek może pogodzić się sam ze sobą aż do tego stopnia, by bezpowrotnie zapomniał o tym, co my nazywamy pradawnym Raju ziemskim, o utraconej Radości... Jeżeli pobożność jest tylko złudą, czemuż istniałaby tyle tysięcy wieków...”

W 1936 roku publikuje kolejną wielką powieść Pamiętnik wiejskiego proboszcza - za który 10 lipca tegoż roku otrzymuje Wielką Nagrodę Akademii Francuskiej. Zawiera ona ostrą krytykę dominujących postaw katolicyzmu francuskiego - przeprowadzoną głównie przez przyjaciela i przewodnika bohatera, tytułowego proboszcza, także księdza. Bernanos nie waha się przed /pośrednią/ krytyką Kurii watykańskiej:  „Czyś czytał Zakładnika Paula Claudela? Nie? Tym lepiej. Idzie tam o pewną pobożną dziewczynę, która za radą proboszcza łamie dane słowo, wychodzi za mąż za starego renegata, wpada w rozpacz; to wszystko pod pretekstem uchronienia papieża  od więzienia, jakby od czasów Świętgo Piotra właściwym miejscem dla papieża nie było raczej Mamertyńskie więzienie niż pałac, ozdobiony od góry do dołu przez tych nicponiów Odrodzenia, którzy żeby namalować Najświętszą Pannę kazali pozować swoim chłopcom-miłośnikom! ” Zaś sam bohater dochodzi na końcu do „obrazoburczego” wniosku: „Nie ma większej nieprawości na tym świecie niż obłuda możnych.”

Pamiętnik nie jest jednak powieścią społeczno-polityczną. Jest przejmującym dramatem moralno-filozoficznym, który w oślepiającym świetle stawia przed naszymi oczami kondycję człowieczą. Swoją kulminację znajduje w konflikcie wokół córki hrabiego /którego tytuł jest zresztą bardzo świeżego chowu/. Odkrywa ona, że jej ojciec sypia z jej guwernantką i po burzliwych scenach zamierza opuścić dom. Jej matka prosi proboszcza o wyperswadowanie jej tego zamiaru i nakłonienie do pogodzenia się z sytuacją. W trakcie wstrząsającej rozmowy ksiądz odkrywa, że hrabina - mimo swoich przykładnych praktyk religijnych - od śmierci swojego synka przed kilkunastu laty jest ateistką.
„ - Czyż można?.... - powiedziała wolno. - Nawet dzieci, małe dzieci o wiernym sercu... Czy ksiądz chociaż widział jak umierają? On złożył grzecznie rączki, poważnie.... - Zaczęła drżeć jak liść.” 
Czym więc Bóg różni się od szatana?
Tylko, że Bóg chrześcijan to bardzo szczególny Bóg. To Bóg, który walczy nie siłą, lecz miłością; nie piorunami - lecz współcierpieniem. Szatan wydrwił Go, opluł i przybił do krzyża: „...cóż z tego? To już się stało, moja córko. /.../ Piekło to znaczy już nie kochać. Póki żyjemy, możemy ulegać złudzeniu, wierzyć, że kochamy własnymi siłami, że kochamy poza Bogiem. Ale podobni jesteśmy do wariatów, wyciągających ramiona ku odbiciu księżyca w wodzie.”

Gdyby poganie lub filozofowie mieli rację - dla bohatera /a zdaje się, że i  dla pisarza/ nie ma między tymi określeniami różnicy - człowiek byłby tylko zwierzęciem. Ale miłość świadoma siebie i zdolna do podporządkowania sobie całego życia - to Coś, czego zwierzęta nie znają. To Coś spoza świata przyrody. Człowiek jest wywyższony nad zwierzęta - ale przez Boga, nie przez siebie. Otrzymał przywileje - i jednocześnie obowiązki.
„Brak wiary w siebie nie jest pokorą; sądzę nawet, że jest czasami najbardziej egzaltowaną, prawie obłędną formą pychy... W tym właśnie musi tkwić tajemnica piekła.”

Hrabina nawraca się. Ale u Bernanosa wszystko ma cenę: ceną tego zwycięstwa jest oszczerstwo i śmiertelna choroba księdza. Jego ostatnie słowa brzmią: „Nienawidzieć siebie jest łatwiej niż się zdaje. Łaską jest zapomnieć o sobie.” To banalne zdanie z pierwszego lepszego kazania zawiera, jeśli się nad nim zastanowimy, proste, kategoryczne i zarazem jaśniejące największą z obietnic zaprzeczenie kierunku rozwoju myśli europejskiej ostatnich dwustu lat. Mówiąc brutalnie: Bernanos nie widzi potrzeby w zgłębianiu przez człowieka własnego Ja. Człowiek jest odkupiony lecz nie zbawiony. Zagłębiając się w sobie, pisał już w pierwszej książce,”musimy zstępować w siebie; a w miarę tego zstępowania ciemności gęstnieją coraz bardziej - aż krzepną w mrok najgłębszej jaźni, gdzie instynkty huczą jak woda podskórna.”

Jeszcze wyraźniej formułuje to w poźniejszym o 7 lat liście do córki przyjaciela, Marii Vallery-Radot, 23 marca 1933 r.: „A swoją drogą jakimże prawem tak się upierasz, żeby wiedzieć kim jesteś? To nie ma absolutnie żadnego znaczenia, biedactwo moje kochane. Czy ja na przykład wiem kim jestem? Są przed nami obowiązki, które należy spełniać, cierpienia, które należy znosić, krzywdy, do których należy się poczuwać. Przede wszystkim zaś złudzenia, które należy tracić; a przy tego rodzaju okaleczeniach zawsze może grozić gangrena. Odcinajmy jednak śmiało, odważnie. Lepiej iść na śmierć kalekim niż zgniłym. /..../ Przysięgam ci, że samopoznawanie jest to świerzb, który swędzi głupców.”

Dobrą tego ilustracją jest monolog umierającego pana Ouine z poprzedniej książki: „Zanurzyłem się we własnej duszy tak jak wybrani zanurzają się w Bogu. Pochłonęła mnie. Nikt nie troszczy się o to, bym zdał z niej rachunek, a ona nie może zdać rachunku ze mnie; nie zna mnie, nie pamięta nawet mojego imienia. Z każdego innego więzienia mógłbym uciec - choćby drogą pragnienia. Ale ja znalazłem się tam gdzie żaden sąd nie może mnie dosięgnąć. Wniknąłem w siebie ostatecznie, moje dziecko. Ku przerażeniu Filipa przyspieszony oddech pana Ouine zamienił się nagle w śmiech... słaby odgłos przypominający kląskanie wody w gliniastych koleinach... ale nie było w nim nic ludzkiego.”

Chrześcijanin poznaje siebie przez autokreację: swoim działaniem budując swoją psychikę na wzór Chrystusa. Tu leży fundamentalna różnica między chrześcijaństwem a wszelkimi doktrynami wschodnimi szukającymi „oświecenia” w niekończących się medytacjach i kontemplacjach. Wyraża ją dobitnie mentor bohatera, proboszcz z Torcy: „Przypomnij sobie te słowa Ruysbroecka Wspaniałego, Flamandczyka jak ja: „Gdybyś był w stanie zachwycenia, a jakiś chory zażądałby od ciebie filiżanki bulionu, zejdź z siódmego nieba i daj mu to, czego żąda.” 
 
Sukcesy literackie nie poprawiły jednak zasadniczo sytuacji materialnej rodziny Bernanosów i w grudniu 1934 roku wszyscy  przenoszą się na Majorkę, gdzie życie jest znacznie tańsze niż we Francji. Pisarz miał też nadzieję, że leżąca na uboczu wyspa zapewni mu spokój potrzebny do pracy /a także do rekonwalescencji po ciężkim wypadku/. Jak wiadomo, nie był to dobry wybór: w lipcu 1936 roku w Hiszpanii wybucha wojna domowa. Ogromna większość katolików francuskich, przerażona terrorem anarchistów i komunistów skierowanym z początku głównie przeciw duchowieństwu, popiera Franco. Także Bernanos życzliwie odnosi się do buntowników.

Opisujemy rzeczywistość, nazywamy jakoś jej fenomeny - i zdaje się nam, że ją rozumiemy. Zwłaszcza marksizm wymyślając własną terminologię przekonał tysiące inteligentów / i miliony półinteligentów /, że wystarczy coś określić np. jako „instynkt klasowy”, by wszystko wyjaśnić. Bez porównania mądrzej jest przyznać, że ludzie są tak różni, że wszelkie uogólnienia są w zasadzie od razu fałszywe. Można post factum znaleźć wytłumaczenie wszystkiego. Na przykład mówiąc o potencjale nienawiści między Hiszpanami, który kazał im w 1936 roku rzucić się sobie do gardeł. Z kosmicznej perspektywy dialektyka przemocy wygląda na łańcuch logiczny i zrozumiały: mordowani księża, gwałcone zakonnice - i w odwecie roztrzeliwani wszyscy podejrzani o udział w tych aktach "klasowej sprawiedliwości".

W istocie jednak mamy tu do czynienia z tajemnicą. Trudno oprzeć się wrażeniu, jakie musiał mieć pewnie Bernanos: że to Bestia zerwała się z łańcucha. Jeśli rząd potrzebował majątków kleru, mógł je znacjonalizować - jeśli uznał, że sam kler jest zagrożeniem mógł zamknąć kościoły, albo wygnać księży lub ich internować. Tymczasem od chwili, gdy rozeszła się wieść o powstaniu wojskowym - rozpoczęła się rzeź. W wielkich miastach niektórzy duchowni i siostry zakonne zdołały znaleźć schronienie. Ale na prowincji, dokąd tylko sięgała władza rządu - cały kler został fizycznie unicestwiony. Jak pisał Ksawery Pruszyński /W czerwonej Hiszpanii/: „nawet rewolucjoniści nie twierdzą, że w dniu 19 lipca wszyscy proboszczowie ze wszystkich dzwonnic na wsi strzelali do ludu czy milicji. Wymorodowani zostali wszyscy.”

Ale Majorka nie bierze udziału w tym szaleństwie: rybacy i rentierzy, którzy ją  głównie zamieszkują są lojalni wobec rządu, nikt jednak nikogo nie zabija ani nawet nie aresztuje. Pod koniec 1936 roku wyspę opanowują jednak frankiści. I wtedy zaczyna się to odwieczne i najstraszniejsze szaleństwo ludzkości: praktyka odpowiedzialności zbiorowej. Nie można dosięgnąć anarchistów i komunistów w Barcelonie i Madrycie, ale można dobrać się do wszystkich, których podejrzewa się o głosowanie na rząd tu, na niedużej wyspie. Oto jak to opisał Bernanos w liście do jednej z redakcji: „W poprzednim kwartale, wtedy gdy przewaga była po stronie Frontu Ludowego, nie zanotowano na Majorce ani jednego przejawu gwałtu w stosunku do kogokolwiek, nawet strajku o charakterze rewolucyjnym - nic, co by uzasadniało akcję represyjną. Tymczasem przybrała ona formę systematycznego tępienia uznanych za niepożądane elementów ze wszystkich klas społecznych: przeciętnie 15 ofiar dziennie, i tak przez 8 miesięcy. Czystka przybrała więc tam charakter jakiegoś eksperymentu społeczno-politycznego /i śmiem nawet dorzucić, ważąc słowa: religijnego/ dokonywanego z zimną krwią, metodycznie. Nie mogłaby mieć miejsca bez moralnego wsparcia ludności katolickiej i duchowieństwa: duchowieństwa, ktore nie tylko tolerowało to wszystko, ale je aprobowało, z ambony, w konfesjonale i poza kościołami. Oto co widziałem. /.../ Wychowany zostałem w odrazie do Rewolucji z 1793 roku i do tamtego reżymu opartego na podejrzeniach - którego przerażającą zasadę sformułował Robespierre: „Nie ma niewinnych wśród arystokratów”. I oto teraz widziałem katolików i księży akceptujących tę spuściznę Konwentu.”

W marcu 1937 roku Bernanos wraca do Francji i publikuje Cmentarze w blasku księżyca: płomienne potępienie działań Falangi. Nie kryje się też z krytyką konkordatu zawartego w 1922 r. z Mussolinim przez zmarłego właśnie Piusa XI. Prywatnie coraz częściej daje wyraz rosnącemu rozczarowaniu Akcją Katolicką - którą nazywa Akcją Klerykalną. Garstka przyjaciół topnieje po tych publikacjach. Szeroka opinia katolicka odwraca się od niego, albo po prostu nie chce mówić na tematy, które tak go bolą. Bernanos czuje się osamotniony. Jego sytuacja materialna jest coraz gorsza. Ma też coraz mniej nadziei na pomyślny rozwój spraw politycznych.

W tej sytuacji przyjmuje zaproszenie południowoamerykańśkich przyjaciół i w lipcu 1938 roku wyjeżdża wraz z rodziną do Brazylii. Do Francji zawita dokładnie siedem lat później.

W czasie wojny wspiera piórem Ruch Oporu. Jego stosunki z brazylijskimi katolikami są bardzo różne: nie wszyscy z nich przyjmują spokojnie jego oskarżenie, że ostatnie konklawe odbyło się pod kontrolą Mussoliniego. Bernanos domaga się, by kler brazylijski /i włoski/ potępił inawazję na Albanię tak jak potępił inwazję na Finlandię - nie szczędzi ostrych słów polityce Piusa XII. „O ile jest przecież łatwiej poświęcić ducha Ewangelii niżli bogactwa, władzę i poważanie!”

Do przewodniczącego brazylijskiej Akcji Katolickiej Amoroso Limy pisze z odwagą, o której dzięki konformizmowi ostatniego półwiecza zdołaliśmy prawie zapomnieć: „Cierpię dotkliwie z powodu wielu rzeczy, ktore u najlepszych przejmują mnie bardziej niż ich najszlachtniejsze cnoty. Uderza mnie to niemal fizycznie, rozdziera mi serce. Staram się nie pamiętać... /.../ Ale koniec końców ja już nie mogę, zaczynam krzyczeć. /.../ Skąd Panu przyszło do głowy, że samotność oddala od ludzi i utrudnia ich zrozumienie? Z chrześcijańskiego, a nawet czysto ludzkiego punktu widzenia sądzę, że jest wprost przeciwnie. To przecież w ciszy i samotności człowiek odnajduje siebie, odnajduje własną prawdę - a właśnie przez tę prawdę zbliżamy się do prawdy innych. Codzienne obcowanie z ludźmi, choćby się nie wiedzieć jak dobrą wolę w to wkładało, pozwala nam poznać mało co więcej niż ich słabostki, manie i lekkomyślności. I w dodatku umacnia nas to w owej wstrętnej postawie intelektualnej protekcjonalnej wyrozumiałości /.../ . Znacznie bardziej uczymy się wtedy ludźmi posługiwać niż im służyć. /.../ Nie wolno bawić się ludźmi - za każdego z nich umarł przecież Chrystus.”

Ten nonkonformizm nie był pozą. Bernanos nigdy nie trawił wszelkiego publicznego teatru, wszelkich pozorów pełnych pompy i wzajemnego kadzenia. Czterokrotnie odmawiał przyjęcia Legii Honorowej, powtarzając, że należy się ona tylko żołnierzom służby czynnej - choć zwolniony ze służby w 1914 r. prywatnymi zabiegami sprawił, że przyjęto go jednak: był wielokrotnie ranny i wymieniany w rozkazach, zaś w 1918 r. otrzymał Krzyż Wojenny.  Jeśli chodzi o różne ciała literackie, to miał do nich stostunek, który zachwyciłby Gombrowicza. W 1946 r. odrzucił /bardzo uprzejmie/ wybór do Akdademii Francuskiej - zaś jeśli chodzi o Pen-Club, to „jest to stowarzyszenie marionetek literackich, którym przewodniczy pan Jules Romains... Zawsze odmawiałem udziału w manifestacjach demokracji intelektualnej i ludzie ci są mi nieskończenie bardziej dalecy niż poczciwy Mulat, który zajmuje się moim koniem. Jeśli chodzi zresztą o samo to cenne zwierzę, nie zamieniłbym go na tysiąc panów Romains czy Maurois.”

Wiedział jaka jest cena tej niezależności. „Przecież od dwóch tysięcy lat - pisze w 1942 r.  - pokolenia chrześcijan bezustannie przeżywają Mękę Chrystusa, ale nasze pokolenie wkracza w najbardziej osobiste i najgłębsze tajniki owego konania - samotność całkowitą, całkowite opuszczenie. Obawiam się, że nie dostąpimy nawet tego zaszczytu, żeby nas zabili.” Ciekawe jak zareagował by na te słowa inny uchodźca franccuski w Brazylii, Claude Levi-Strauss. Pisał on przed wojną: „W społeczeństwach, w których praktykuje się seanse opętania, opętanie jest zachowaniem dostępnym dla wszystkich /.../ jego wartość jest usankcjonowana przez zbiorowe uczestnictwo. W imię czego miałoby się twierdzić, że jednostki odpowiadajce przeciętnej swej grupy, okazujące w czynnościach życia codziennego pełnię normalności, mają być określane jako nienormalne i niebezpieczne?” Levi-Strauss nie skojarzył swojego wygnania z faktem, że jego przyczyną były współczesne niemieckie „seanse opętania”: w jego materialistycznym paradygmacie nie było miejsca na wartość, która by wykazała ich metafizyczna tożsamość. A skoro tak osobiste doświadczenie do tego nie wystarczało - refleksja Bernanosa wydaje się usprawiedliwiona.

W Brazylii Bernanos pozostaje - o ile nie jest zaangażowany w nieszczęśliwe przedsięwzięcia rolnicze - tym, kim był: pisarzem ale przede wszystkim niezależnym publicystą. Dzięki tej niezależności, a być może odległości, dostrzega to, czego długo nie chciał dostrzec sam rząd polski: że z chwilą, gdy do koalicji antyhitlerowskiej przystąpił Stalin, Polska została z niej faktycznie wykluczona. Pisał na początku stycznia 1944 r.: „W 1938 roku porzucenie Czechosłowacji przedstawiano wtedy ogółowi jako ostatnie, decydujące poświęcenie na rzecz definitywnego pokoju w Europie. Porzucenie Polski zostanie dziś przedstawione jako ostatni krok, który zapewni zwycięstwo demokracjom. Jestem tylko skromnym pisarzem i jedynym powodem sympatii, jaką wzbudzają moje książki jest to, że piszę zawsze to, co myślę. Jeszcze wczoraj, w gronie przyjaciół, zostałem nazwany pesymistą dlatego tylko, że przy każdej okazji usiłuję ostrzec moich rodaków przed /.../ sporą częścią intelektualistów, którzy przeszli na służbę propagandy. Właśnie dzisiaj, 12 stycznia, czytam oświadczenie, w którym prosi się Polskę, aby odstąpiła to, co do niej należy i co jeszcze w przeddzień wojny jej zagwarantowano... /.../ Jest okrutną zniewagą dla rozumu i sumienia świata patrzeć na to jak zaprasza się Polskę, by kosztem swojej zagrabionej ziemi, swojej zdziesiątkowanej, stała się rekompensatą dla Rosji Sowieckiej. Pisałem już o tym wiele razy. Wojna jest wojną, wojna ma swoje prawa. Dobrze jest oszczędzać ludzi, ale z ludźmi jest tak jak z pieniędzmi - zbyt wielka oszczędność przynosi czasem takie same rezultaty, co szalona rozrzutność. Wszystkie błędy w kalkulacji trzeba płacić. Nie powinny one być płacone przez naszych bliźnich.”

Zaś  15 maja rok później pisał: „Dziennikarze, mówcy, politycy, wszyscy oni od sześciu lat piszą i mówią jakby dostali od Boga pełnię władzy nad sumieniami i umysłami. Gdyby ktoś zaryzykował twierdzenie, że społeczeństwo ma prawo do prawdy, okrzyknęliby go wariatem. Traktują oni ogół jak nieodpowiedzialne dzieci. Byle pismak parający się piórem decyduje o tym jaką ilość prawdy mogą znieść narody. /.../ Złudzenia rozpowszechniane niegdyś bezmyślnie, dziś rozpadły się wprawdzie, ale działają jak nawóz, który przygotowuje glebę, na której wyrośnie kiedyś rozpacz.”

W sierpniu 1945 roku Bernanos sprowadza rodzinę i osiedla się w alpejskiej wiosce pozbawionej prądu, gazu i wody. Stamtąd wysyła artykuły i rękopisy nowych książek i przygotowuje odczyty - do 1947 roku kiedy przenoszą się wszyscy do Tunezji. Ale pism, które chcą z nim wspołpracować, jest coraz mniej. Pisarz jest bowiem z jednej strony do głębi obrzydzony duchowym spadkiem po Vichy, z drugiej - przerażony zasięgiem wpływów skrajnej lewicy: także wśród intelektualistów francuskich. W 1946 r. zostaje zaproszona do Polski grupa tych ostatnich z Emanuelem Mounier i ks. prof. Bullier; który potem „bronił pokoju” we Wrocławiu razem z Fadiejewem i Erenburgiem. Powróciwszy zasypali oni prasę francuską artykułami o pomyślnym rozwoju sytuacji w Polsce. Bernanos nie miał już wtedy dostępu do łamów „Le Figaro”, dla którego stał się zbyt „reakcyjny”. Jego odpowiedź ukazała się w numerze „La Bataille” z 24 lipca 1946 r. Jeśli popełnia nim jakiś grzech, to tylko jeden: grzech rozpaczy.

„Artykuł opublikowany  ostatnio w Figaro o sytuacji Kościoła katolickiego w Polsce musiał wprawić w zdumienie niektórych czytelników. /.../ ‘Włączenie Polski w system polityczny Związku Sowieckiego  - poucza nas oficjalne forum niepokojów pana Mauriac’a - nie jest ani okupacją ani protektoratem ani lennem, lecz trwałym przymierzem, ścisłą współpracą.’  Polska jest więc tylko ‘włączona’ , lecz - niech mi wolno będzie uczynić tutaj pewną uwagę - nie jest włączona za darmo. Nasze własne włączenie w system polityczny Rzeszy Niemieckiej  kosztowało nas prawdopodobnie o wiele taniej. /.../ A więc w tym, co pozostało z Polski, teraz już włączonej , podobno , jak czytamy ‘Kościół katolicki cieszy się pełnią wolności’. Podczas wjazdu do swojej zachodniej stolicy biskupiej kard. Hlond został powitany przez ogromny orszak, w którym znajdowała się wielka liczba młodych dziewcząt w bieli  - czego u diabła można jeszcze żądać?  /.../ Kościół katolicki w Polsce, zauważa Figaro z charakterystyczną dlań przenikliwością, popełnia dzisiaj ten sam błąd, jaki popełnił Kościół francuski w okresie rządów MacMahona. Z tą jednak okolicznością obciążającą, że udziela moralnego wsparcia ‘bandytyzmowi’. Ponieważ na terytorium polskim nie tyle włączonym ile, jak ogólnie wiadomo, zdobytym i ujarzmionym, szerzy się ‘bandytyzm’. Jak widać według naszych przyjaciół z chrześcijańskiej demokracji, partyzanci polscy nie zasługują nawet na miano „terrorystów”. Przeciwko tym bandytom Figaro życzyłby sobie nawet interwencji Rzymu. ‘Byłoby dobrze gdyby Kościół zaznaczył, że błogosławi pokój i wspiera swoim autorytetem moralnym tych, którzy dźwigają ciężkie brzemię odpowiedzialności za porządek publiczny. Doprawdy, wydawać by się mogło, że słyszymy jakże brzmiący nam jeszcze w uszach głos samego Marszałka. A zresztą, zuważa subtelnie Figaro , gdyby Rzym przywołał do opamiętania Kościół polski, wysiłek ten nie poszedłby na marne: ‘Trudności, które doprowadziły 12 września do zerwania konkordatu mogłyby być z łatwością usunięte.’ Przyznaję, że nic lepszego nie powiedziano od czasu kiedy kardynał Pacelli podpisywał z Hitlerem - na ruinach nieszczęsnej katolickiej partii Centrum - znany konkordat, który wg. słów Piusa XII przytoczonych przez Charlesa Roux, miał dostarczyć podstawy prawnej dla protestów Stolicy Apostolskiej. Po chwili zastanowienia zaczynam rozumieć myśl Jego Świątobliwości. Jeśli o mnie chodzi, chętnie oddałbym całą naszą partię chrześcijańsko-demokratyczną za jakąś podstawę prawną nawet średniej jakości... Zapytacie jednak skąd Figaro otrzymał tak uspokajające wiadomości, podczas gdy np. Temoingnage Chretien donosi o terrorze policyjnym w Polsce. Informuje nas o tym koniec artykułu. ‘Na zaproszenie rządu polskiego mała grupa katolików francuskich mogła ostatnio odbyć podróż po Polsce. Odnieśli oni wspólne wrażenie, że katolicyzm ma tam przed sobą wspaniałe zadanie i wielką przyszłość: pogodzić chrześcijaństwo zachodnie z najbardziej śmiałymi formami demokracji społecznej.’ Zrozumiałem! Zrozumiałem, chociaż boję się rozumieć do końca. Komunizm jest więc dla Figaro ‘najbardziej śmiałą formą demokracji’ ? Cóż można jeszcze powiedzieć? Za te błazeństwa płaci Polska. Czuję się zawsze upokorzony wobec kraju, który pozostawiliśmy na pastwę losu w 1939 roku; wobec ogromu ich poświęceń, którym z ośmieszającą chełpliwością nie omieszkaliśmy nigdy przeciwstawiać naszych własnych, tak jakbyśmy nigdy nie słyszeli o Petainie i poparciu, jakie posiadał. Czy wolno mi w tej sytuacji poprosić gazetę p. Mauriaka o darowanie sobie udzielania lekcji Episkopatowi polskiemu? /.../ Od kiedy wróciłem do kraju, mam wrażenie, że wszystko mogę przełknąć bez grymasów - z odwagą, którą p. Mauriac powinien docenić a nie, przeciwnie, oskarżać mnie o to, że za dużo wybrzydzam. Przełykam wszystko - aby móc w odpowiednim momencie wszystko zwrócić. /.../ Teraz, gdy piszę te słowa o wczesnym ranku, przed nieruchomym, ozłoconym przez świt morzem, myślę o Michajłowiczu, który o tej godzinie staje przed plutonem egzekucyjnym komunistów. Można myśleć co się chce o tym, który był pierwszym z partyzantów - lecz przerażające jest właśnie to, że nikt nic nie myśli. Świat ma to gdzieś. A ja mam gdzieś ten świat. Już żadne tchórzostwo nie może mu zapewnić zbawienia.... Przykucnięty na swojej bombie atomowej, z sercem bez miłości i gębą pełną sprawiedliwości społecznej - koń by się uśmiał. Ja w każdym razie nie będę się modlił za niego. Ja nie będę się modlił za ten świat...”

Niestety, dawne "obsesyjne" podejrzenia i przewidywania Bernanosa co do lewicy katolickiej - zaczęły się w dużej mierze sprawdzać. Nie dożył już na szczęście marca 1953 r. kiedy to dwutygodnik „Quinzaine” reprezentujący komunizujących katolików i księży-robotników, ogłosił artykuł z okazji śmierci Stalina: „Po 35 latach można powiedzieć, że władza bolszewików osiągnęła swe wielkie cele: /.../ zlikwidowano bezrobocie i kapitalistyczną eksploatację człowieka przez człowieka. Nikt nie może negować nadzwyczajnego postępu w przemyśle, zlikwidowania dysproporcji społecznych... Umiłowanie pokoju, zaufanie Bogu obecnemu zawsze w historii świata, stanowić powinny prawdziwe wyznaczniki refleksji chrześcijańskiej wobec zmian historycznych w epoce naznaczonej niezwykłą osobowością Stalina.” /To samo pismo odmówiło przyłączenia się do międzynarodowej akcji protestu przeciw aresztowaniu prymasa Wyszyńskiego/.

Sam Bernanos, widząc jak zwiększa się jego izolacja, czując już pierwsze sygnały śmiertelnej choroby - zwraca się ku czasom, kiedy tak jak w latach 40. mogło się wydawać, że to Wróg Człowieka ostatecznie zwycięża: do epoki Terroru lat 1792 - 1794. Być może z myślą o duchowieństwie podbitych przez Stalina krajów Europy Środkowej, powrócił do historii 16 karmelitanek z klasztoru w Compiegne, które w 1792 r. złożyły śluby męczeństwa „w intencji ustania Terroru, zachowania Karmelu i ocalenia Francji”. Jest to dzieło o podwójnej warstwie: metafizycznego dramata i studium psychologicznego zakonnic, które - niektóre walcząc rozpaczliwie z lękiem - gotują się na ofiarę. Człowiek jako dziecko Boga - centralny temat twórczości Bernanosa - osiąga tu literacko-filozoficzne spełnienie. Przeorysza tłumaczy bohaterce, młodej hrabiance, usiłującej pokonać przerażenie: „A przede wszystkim nie pogardzaj nigdy sobą! Bardzo trudno pogardzać sobą nie obrażając Boga w nas.” Jest to myśl wyrażona wcześniej przez proboszcza z Torcy: „każdy z nas wart jest krwi Boga”, a więc każdy z nas ma ukryte w sobie Jego dostojeństwo. Dlatego mamy prawo składać z siebie ofiarę - skoro On ją złożył. Ta utajona boskość człowieka jest tłumiona na wszelkie możliwe sposoby przez szatana. Tworzy on bez ustanku najróżniejsze iluzje, które mają nam zasłonić jedyną Rzeczywistość. „Człowiek nie boi się - mówi Matka Maria - wydaje mu się tylko, że się boi. Trwoga jest fantasmagorią szatana.” W maju 1974 r. wszystkie poszły na szafot - prowadzone przez najmłodszą, siostrę Konstancję, która / wedle jednego ze świadków / „weszła po stopniach lekko, jak królowa idąca po swój diadem”. Półtora miesiąca później reżim Robespierra - „pierwszy w dziejach eksperyment komunistyczny” /Pierre Gaxotte/ - upada.

Pod koniec życia Bernanos drukował  już tylko w jednej gazecie. Kiedy umierał 5 lipca 1948 r., cała intelektualna Francja zdawała się grawitować w jakimś narkotycznym transie w stronę marksizm; choć różnie prezentowanego. Wraz z nim zamarła myśl francuska jako oryginalny fenomen wskazujący odbiorcom całego świata nowe horyzonty i mający aspiracje do przewodzenia w sferze kultury. Z niepodległych umysłów, którymi tak długo się szczyciła, pozostanie już tylko Albert Camus; jest jednak dyskusyjne na ile jego Człowiek zbuntowany wyróżniał się wobec Korzeni totalitaryzmu H. Arendt - których trzeciego tomu żaden francuski wydawca nie odważył się wydrukować.

Zdawać by się mogło, że wszystkie czarne przepowiednie Bernanosa się sprawdziły. Kościół francuski to dzisiaj luźne stowarzyszenie tych nielicznych obywateli, którzy uważają za możliwe publiczne przyznanie się do katolicyzmu. Opary marksizmu zatruły umysły tak dokładnie, że intelektualna Francja wycofując się z tego ślepego zaułka, zanurzyła się w stojącym stawie postomodernizmu. Jałowość większości wspołczesnej francuskiej literatury dzielnie dotrzymuje kroku innym zachodnim kulturom. Obraz obecnej audiowizualnej cywilizacji musi przywieść na myśl słowa jednej z postaci pierwszej książki Bernanosa, prof. Saint-Martin: „Opętanie seksem zaćmiewa zwykle umysły, tłumi myśl. Żyjemy w półobłędzie pogoni za rozkoszą, przerywanej napadami świadomej rozpaczy. Ale z roku na rok obrazy tracą swą moc, przez tętnice sączy się krew coraz bardziej wodnista... nasza machina idzie na jałowym biegu.”

Ile jest w tym dawnych przewin członków i hierarchów Kościoła? W maju 1946 roku młody czytelnik zadał w liście pytanie pisarzowi „dlaczego Kościół jest zawładnięty przez posiadających, a opuszczony przez nędzarzy, biedaków i ofiary życia”. Zachował się brulion odpowiedzi Bernanosa:
 „Kościół  t a k i   j a k i m   g o  w i d z i m y, rozczarowuje nas podobnie jak ongiś Żydów rozczarował Mesjasz. Oczekiwali Wyzwoliciela pięknego, wspaniałego, wszechmocnego, budzącego podziw i postrach narodów - a zobaczyli biednego człowieka, co nie potrafił nawet sam udźwignąć swego Krzyża wśród wrzasków gawiedzi. /.../ Ale gdyby cnota była systematycznie nagradzana, nie byłaby już cnotą tylko czymś, co z trudem dawałoby się odróżnić od interesowności. Ewangelia, biorąc po ludzku, jest jedną wielką sprzecznościa i skandalem. Bóg chce, abyśmy szukali Go w zwątpieniu i trwodze - aż do ostatniej sekundy. „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił!” W tym właśnie momencie zostaliśmy zbawieni.”

 

 
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama


stat4u