Fort Świętego Elma, czyli jak skutecznie odeprzeć azjatycką inwazję

wtorek, 15 września 2015 11:42 AS
Drukuj

Tags: Bóg tak chciał! | Dzieje powszechne

Jean Parisot de la Valette, wielki mistrz Zakonu Kawalerów Maltańskich, nie pozostawił miejsca na cień wątpliwości. „Kiedy wstępowaliśmy do Zakonu, przysięgaliśmy poświęcić nasze życie zawsze, kiedy zajdzie taka potrzeba” – pisał w rozkazie do obrońców Fortu Świętego Elma. Nikt nie wiedział, jakie uczucia tkwiły pod maską surowej twarzy wielkiego mistrza. On sam miał świadomość, że tymi słowami wydał na swych podkomendnych i przyjaciół wyrok śmierci.

Zakon Szpitalników św. Jana Jerozolimskiego (szpitalnicy, joannici, rycerze świętojanowi) początkowo opiekował się chorymi pielgrzymami, zmierzającymi do Ziemi Świętej. W czasach konfrontacji z islamem przeistoczył się w zakon rycerski, prawdziwy miecz chrześcijaństwa. Joannici wzięli chlubny udział w kampaniach przeciw muzułmanom w Hiszpanii i Palestynie. Po upadku państw łacinników na Bliskim Wschodzie schronili się na Cyprze, następnie na Rodos, wreszcie w 1530 r. cesarz Karol V nadał im Maltę (za symboliczna opłatę – jednego sokoła rocznie). Odtąd przylgnęła do nich nazwa kawalerów maltańskich.

Kawalerowie z bojowych rumaków przesiedli się na śmigłe okręty wojenne. Własnymi piersiami osłaniali Europę przed krwawymi rajdami mahometańskich kaprów. Mieli obowiązek atakowania wroga, nawet przy jego czterokrotnej przewadze liczebnej. Uderzali więc raz po raz, nie licząc na łaskę nieprzyjaciela, ani mu jej nie okazując. Ich flota stała się postrachem muzułmanów.

W dniu 19 maja 1565 r. na maltańskich wodach zaroiło się od okrętów tureckich. Sułtan Sulejman Wspaniały przysłał ogromną armadę, by ostatecznie rozwiązała problem niepokornych krzyżowców. W następnych dniach z pokładów statków zeszło 48.000 żołnierzy osmańskich, w tym 9.000 ciężkozbrojnych spahisów i 6.000 świetnej piechoty janczarskiej. Prowadził ich Lala Kara Mustafa Pasza, osmański dostojnik i wódz wsławiony w wielu kampaniach.

Wsie i miasteczka Malty padły ofiarą furii najeźdźców. Kto żyw, chronił się za murami miast – stołecznego Birgu oraz Senglei i Mdiny. Główne siły obrońców skupione były w Zamku Świętego Anioła w Birgu, w Forcie Świętego Michała na półwyspie Isola oraz Forcie Świętego Elma na półwyspie Sceberras. Na maltańskich szańcach stanęło 592 rycerzy świętojanowych, zastępy zaciężnej hiszpańskiej piechoty oraz pospolitego ruszenia Maltańczyków, uchodźcy z greckich wysp, zmobilizowani marynarze, a nawet galernicy, których obdarzono wolnością za udział w walce – razem niespełna 9.000 obrońców. Dowodził nimi wielki mistrz joannitów, Jean Parisot de La Valette. Wielki mistrz liczył sobie 71 lat, z których 51 oddał Zakonowi; był człowiekiem o niespożytej energii i ogromnym doświadczeniu.

Wódz tureckiej armii postanowił, że w pierwszej kolejności należy zdobyć Fort Świętego Elma, osłaniający Birgu i Sengleę od strony morza. Lala Mustafa Pasza zamierzał zająć Fort w trzy dni. Nieco się przeliczył...

Fort Św. Elma, zbudowany na litej skale, był należycie przygotowany do walki. Wielki mistrz de La Valette trafnie przewidział, że tu właśnie spadnie pierwsze uderzenie muzułmanów, i skierował do Fortu swe najlepsze oddziały. Zgromadzono tu 30 dział – połowę artylerii zakonnej – a przy nich 150 kawalerów maltańskich i 1000 żołnierzy. Byli wśród nich Maltańczycy, Hiszpanie, Francuzi, Włosi, Niemcy...

Atak turecki rozpoczął się od nawały artyleryjskiej. Trwała ona kilka dni, niemal bez przerwy. Potem do szturmu ruszyły nieprzebrane zastępy osmańskiej piechoty. Fort Świętego Elma skrył się cały w kłębach dymu i ognia. Armaty chrześcijan żłobiły krwawe bruzdy w tłumach pohańców. Z hukiem dział przeplatała się nieustanna palba arkebuzów. Z szańców, wprost na oblegających lała się wrząca smoła. Spadały niewielkie, płonące obręcze, nasączone saletrą, siarką i spirytusem. Na głowach muzułmanów  roztrzaskiwały się gliniane dzbany wypełnione zapalającą mieszanką siarki, żywicy, terpentyny, smoły i azotanu potasu, wybuchające efektownym fajerwerkiem, zamieniające wyznawców Proroka w żywe pochodnie. Gdy napastnicy, mimo ogromnych strat, zdołali jakoś dopaść do umocnień, do walki z nimi wkraczały zastępy doświadczonych rębajłów. Szły w ruch piki, halabardy, topory i miecze. Islamska fala raz po raz wdzierała się na szańce chrześcijan; po czym odpływała bezsilnie, pozostawiając setki potwornie okaleczonych ciał. Jednakże szybko powracała znowu...

Po pierwszych niepowodzeniach Mustafa Pasza zlecił zdobycie Fortu wodzowi korsarzy, Dragutowi (Turgutowi Reisowi). Ten zabrał się metodycznie do pracy. Ściągnął 54 ciężkie działa, które dzień w dzień wystrzeliwały w mury „niewiernych” 7.000 pocisków. Obok żelaznych i granitowych kul leciały bomby wyładowane prochem i ładunki zapalające, te ostatnie miotane w wielkiej liczbie przez tureckie katapulty. Ciężkie moździerze siały spustoszenie za murami. Wśród armat oblężniczych było kilka prawdziwych monstrów, bijących 128-funtowymi kulami, druzgocącymi wszystko, co im stanęło na drodze. Szańce chrześcijan, poddane bezustannemu bombardowaniu zaczęły zamieniać się w gruzy.

Kierująca obroną Malty Rada Wielkich Krzyży chciała ewakuować załogę Fortu Świętego Elma drogą morską, przez wody zatoki Grand Harbour do Birgu. Jednak wielki mistrz de La Valette zdecydował inaczej – Fort ma kontynuować opór!

Mijały dni i tygodnie. Nad gruzowiskiem, który jeszcze niedawno był wspaniałym Fortem, wciąż dumnie powiewała wielka czerwona chorągiew z białym krzyżem. Każdego dnia wielki mistrz de La Valette wpatrywał się z oddali w dymiące ruiny. Świadomie poświęcił obrońców Fortu – swych najlepszych żołnierzy – by dać Malcie możliwość ocalenia. Wiedział, że bohaterska załoga, przyjmując na siebie furię nieprzyjaciela, ofiarowuje reszcie wyspiarzy cenny czas na wzmocnienie obrony; również nadzieję na doczekanie odsieczy ze strony chrześcijańskich mocarstw.

W połowie czerwca Turcy zdołali uszczelnić pierścień oblężenia wokół Fortu Świętego Elma. Ich okręty odcięły drogi zaopatrzenia z Birgu. Artyleria bezustannie zasypywała obrońców lawiną ognia i stali.

A Fort bronił się, wprawiając w zadziwienie przyjaciół i wrogów. Dopatrywano się w tym nadnaturalnej interwencji Niebios. Znaleźli się ludzie, którzy ponoć widzieli w kłębach dymu unoszących się nad gruzowiskiem postacie Najświętszej Marii Panny, św. Jana Chrzciciela i św. Pawła Apostoła, osłaniających chrześcijan płaszczami przed ostrzałem. Ale przecież pociski padały na Fort, zabijały i raniły, szerzyły zniszczenie.

20 czerwca, w dzień Bożego Ciała, mahometanie rzucili się do szturmu generalnego. Celny pocisk z tureckiego działa wysadził w powietrze ostatni forteczny magazyn prochu. Janczarzy przełamali obronę na murach i wdarli się do środka. Wybuchła szaleńcza walka wręcz. Miecze zgrzytały o czaszki i kości w rytm modlitw odmawianych przez zaciśnięte zęby. Janczarowie nie wytrzymali tej furii, cofnęli się.

Zaraz potem, po drugiej stronie zatoki Grand Harbour, w Zamku Świętego Anioła jakiś bezimienny chrześcijański puszkarz wypalił z działa w stronę pozycji tureckich. Ten wystrzał okazał się opatrznościowy, niczym strzał z procy biblijnego Dawida. Padł od niego śmiertelnie raniony Dragut, wódz korsarzy, kierujący szturmem. Atak załamał się. Głównodowodzący muzułmanów utracił swego najzdolniejszego dowódcę. Obrońcy zyskali chwilę wytchnienia.

22 czerwca, po gwałtownym przygotowaniu artyleryjskim ruszył nowy szturm. W Forcie Świętego Elma walczyło jeszcze 260 chrześcijan – wyczerpanych pięciotygodniowym oblężeniem, często okrytych ranami. Trzy razy muzułmanie wdarli się już do środka i trzykrotnie musieli ustąpić. Słaniający się ze zmęczenia krzyżowcy utrzymali ruiny. Liczba żywych obrońców stopniała do sześćdziesięciu. Nazajutrz, w dzień św. Jana Chrzciciela, patrona Zakonu, raz jeszcze zagrały tureckie działa. Lala Mustafa rzucił do ataku pięć tysięcy żołnierzy. Sześćdziesięciu chrześcijan oczekiwało ich z bronią w ręku, odmawiając modlitwy. Niektórzy byli tak ciężko ranni, że nie mogli utrzymać się na nogach. Ci siedzieli na krzesłach, do których przywiązali się pasami, resztkami sił zaciskając dłonie na rękojeściach mieczy.

Zakrawa na cud, że ich ostatnia walka trwała godzinę. Przez długą godzinę garstka straceńców broniła nieprzyjacielowi dostępu do gruzowiska. A potem w Forcie Świętego Elma upadła czerwona chorągiew z krzyżem; zastąpiła ją zielona płachta Osmanów.

Zdobywcy zatknęli na wysokich palach odcięte głowy dowódców obrony. Na ich ciałach wyrżnięto maltańskie krzyże, następnie przybito bezgłowe kadłuby do krzyży z desek, które spuszczono na wody zatoki; prąd morski zaniósł je do Birgu. Lala Mustafa chciał przerazić Maltańczyków, ale przeliczył się srodze. Okaleczone szczątki zostały wyłowione i po uroczystej procesji ulicami Birgu pochowane w kaplicy w Zamku Świętego Anioła, wśród grobów wielkich mistrzów. Wcześniej wielki mistrz de La Valette nakazał ściąć tureckich jeńców, ich głowami nabić armaty i wystrzelić makabryczną przesyłkę w stronę plaż opanowanych przez muzułmanów. Przekaz był jasny – od tej chwili nie będzie pardonu, jedynie walka na śmierć i życie.

Nastały długie miesiące oblężenia. Dni pełne chwały i chwile zwątpienia. Malta trwała w obronie. Wielki mistrz de La Valette siłą swej żelaznej woli dodawał otuchy wątpiącym. Aż wreszcie nadeszła odsiecz. Wpierw przemknęła z Sycylii garstka śmiałków (Piccolo Socorso – mała odsiecz), przywożąc nadzieję i cenny dar – tekst bulli papieża Piusa IV, gwarantującej obrońcom Malty odpust zupełny. Zaś 7 września Don Garcia de Toledo, wicekról Sycylii i główny admirał hiszpańskiej floty, na czele ogromnej eskadry przybił do maltańskich brzegów.

Nazajutrz, w okolicach Vielle Cite’ hiszpańskie wojska, wspierane przez kawalerów maltańskich z europejskich komandorii, starły się z muzułmanami. I choć przewaga liczebna była po stronie wyznawców Proroka, choć Lala Kara Mustafa Pasza dawał osobiste przykłady męstwa – odniósł ranę, ubito pod nim dwa konie – zwycięstwo odnieśli chrześcijanie. W Zatoce św. Pawła resztki potężnej niegdyś armii inwazyjnej załadowały się w pośpiechu na swe okręty i odpłynęły na wschód. Zostawiły za sobą zrujnowaną wyspę, z połową wybitej ludności.

 

Malta straciła podczas walk jedną trzecią mieszkańców wyspy, około 7 i pół tysięcy osób. Zginęło też dwa i pół tysiąca żołnierzy wielkiego mistrza. Zwycięstwo Joannitów było jednak epickie. Przetrwano 4 miesiące oblężenia. Doliczono się, że na głowy Maltańczyków spadło 130 tysięcy pocisków armatnich. De la Valette został nagrodzony przez papieża Piusa V godnością kardynalską, ale odmówił jej przyjęcia. Z pieniędzy, które spłynęły na wyspę z kieszeni wdzięcznych europejskich chrześcijan, wielki mistrz rozpoczął budowę nowej stolicy wyspy, nazwanej ku jego czci Vallettą. Pierwszą wzniesioną budowlą był kościół pod wezwaniem Matki Boskiej Zwycięskiej. Życzeniem wielkiego mistrza było spocząć po śmierci w krypcie świątyni, wśród złożonych tam prochów jego żołnierzy, pełniących wieczną wartę.

Turcy nigdy więcej nie podjęli próby zdobycia Malty. Ekspansja przybyszy z Azji została zatrzymana. Królowa Anglii Elżbieta I powiedziała w tych ważnych dniach: „Gdyby Turkom udało się zdobyć Maltę, nie ma pewności jakie konsekwencje miało by to dla reszty chrześcijańskiego świata”.