Czy możemy już wkraczać do Lwowa, czyli pyrrusowe zwycięstwo Putina

wtorek, 01 kwietnia 2014 08:43 Krzysztof Warecki
Drukuj

Tags: Hic et nunc | Lewiatan

 

Przez blisko dwie dekady Rosja przekonywała cały zachodni świat, że w niczym już nie przypomina Związku Radzieckiego, że nie interesują jej imperialne podboje, lecz pokojowe współistnienie i robienie interesów. Jednak czy można było tym zapewnieniom wierzyć, skoro cały czas krajem tym rządzili ludzie wywodzący się ze zbrodniczych komunistycznych elit? Inwazja na Gruzję i niektóre wypowiedzi Władimira Putina (np. o upadku ZSRR jako największej katastrofie geopolitycznej XX w.) wydawały się potwierdzać te obawy, ale Zachód wydawał się być całkowicie ślepy.

Przywódca ZSRR z lat 50. i 60. XX w. Nikita Chruszczow stwierdził w przypływie szczerości, że komuniści gotowi są udawać trupa byle tylko zwyciężyć. Czy więc to z czym mieliśmy do czynienia w Rosji przez minione dwie dekady było właśnie takim udawaniem trupa w celu uśpienia czujności Zachodu? Jeśli tak, to inkorporacja Krymu do Rosji oraz mobilizacja wojsk przy granicy ze wschodnimi regionami Ukrainy oznacza, że trup właśnie ożył. Ale czy nie ożył przedwcześnie?

Prezydent Rosji Władimir Putin zajmując Krym, dokonał geopolitycznego przewrotu, który doraźnie już zmienił postrzeganie Rosji w państwach zachodnich, zaś długofalowo może wywrócić do góry nogami dotychczasowy układ sił w Europie Środkowo-Wschodniej i na całym obszarze postsowieckim. Przyszłość to zweryfikuje, ale z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że zajęcie Krymu było największym błędem politycznym Putina od początku jego rządów, który może skutkować odepchnięciem Rosji o kilkaset kilometrów na wschód od granic jeszcze nie tak dawno cywilizowanej Europy.

To prawda, że w normalnej sytuacji Zachód nie zrobiłby nic w obronie Ukrainy, Polski czy państw bałtyckich, ale zajmując Krym, Władimir Putin rzucił wyzwanie, dokonując przełomu w stereotypie myślenia o Rosji części zachodnich polityków, która w ich oczach w przeciągu niespełna miesiąca z ekonomicznego partnera stała się nieobliczalnym awanturnikiem. Nic by się nie działo, gdyby działania Kremla nie zagrażały stabilizacji pozwalającej robić zachodnim firmom lukratywne interesy w kontaktach z Rosją. Jednak z chwilą gdy Państwowa Duma zalegalizowała anschlus Krymu, została przekroczona granica gwarantująca zachowanie takiej stabilności. Poza tym stała się rzecz jeszcze gorsza – Putin po prostu ośmieszył Zachód a Unię Europejską w szczególności, czyniąc kryzys na Krymie sprawą honoru. Może nie dosłownie sprawą honoru, bo w świecie zachodnim pojęcie to zanikło z chwilą rozprzestrzenienia się „zdobyczy” rewolucji francuskiej, jednak sprawą mniej więcej tej kategorii.

Na szali została położona sprawa wiarygodności zachodnich struktur jako dających stowarzyszonym z nimi państwom gwarancję bezpieczeństwa i ekonomicznej stabilności. W tej sytuacji, czy im to się podoba czy nie i wbrew oporowi zaangażowanych ekonomicznie w Rosji korporacji, USA i UE muszą coś zrobić. Świadomie czy nie, Władimir Putin dokonał więc rzeczy niemożliwej, zmuszając do działania zwykle bardzo gnuśnych zachodnich polityków, którzy dotąd z lubością oddawali się głównie promocji obyczajowych dewiacji i demoralizowaniem własnych społeczeństw.

Maskowanie porażki

Pomimo odtrąbienia krymskiego sukcesu, bez wątpienia Rosja poniosła spektakularną klęskę w zmaganiach o Ukrainę, którą – jak się wydaje - straciła już bezpowrotnie, zaś zajęcie Krymu jest przyznaniem się do tej klęski oraz jednocześnie próbą ukrycia jej za parawanem pozornego sukcesu w oczach rosyjskiego narodu. Putin potrzebował jakiegoś sukcesu, więc przy biernej postawie Zachodu go sobie wypracował. Jednak na chwilę obecną Kreml nie jest w stanie odzyskać kontroli nad Kijowem bez zaangażowania militarnego, z użyciem dużej liczby jednostek bojowych.
Zdradzająca objawy działania panicznego operacja zajęcia Krymu jest przyznaniem się do porażki również dlatego, że celem Władimira Putina było przejęcie kontroli nad całą Ukrainą. Zresztą, z perspektywy Kremla było to działanie naturalne, ponieważ Ukraina była postrzegana jako taka gorszej kategorii mała Rosja. Wprawdzie pozornie Kreml uznawał jej suwerenność jednak kontrolując jej polityczne elity, traktował Ukrainę jako państwo od siebie zależne, którego wcielenie jest tylko kwestią czasu. Tymczasem wydarzenia na kijowskim Majdanie Niepodległości całkowicie pokrzyżowały te rachuby.

Desperacką próbą ratowania sytuacji były działania mające doprowadzić do wojny domowej i rozdarcia Ukrainy na część wschodnią i zachodnią, zgodnie z zasadą dziel i rządź. Zresztą są one na różne sposoby kontynuowane. Jednak jak dotychczas rachuby te zawiodły i pomimo licznych prowokacji kraj ten zachowuje jedność. Decydująca tutaj wydaje się postawa ukraińskich oligarchów, którzy ostatecznie poparli opozycję, a także czynne zaangażowanie działających na Ukrainie Kościołów prawosławnego, grecko-katolickiego i katolickiego, które scementowały Ukraińców na gruncie duchowym.

Wbrew pojawiającym się od czasu do czasu we wschodnich i południowych regionach Ukrainy prowokacjom, od pewnego czasu możemy obserwować proces konsolidacji ukraińskiego społeczeństwa w obliczu agresywnych poczynań Rosji. Okazuje się, że nawet większość mieszkańców ze wschodniej części Ukrainy nie chce inkorporacji wschodnich regionów do Rosji. Nie chcą też tego, co jest bardzo istotne, oligarchowie z Donbasu, którzy najwyraźniej mając w pamięci ludową mądrość, że łaska pańska na pstrym koniu jeździ, nie chcą poddać się kurateli Putina.

Ameryka wraca do Europy

Mamy więc z jednej strony antyrosyjski zwrot na Ukrainie, z drugiej zaś napięcie, jakie wytworzyło się wokół aneksji Krymu coraz mocniej jednoczy Zachód. Czas pokaże na ile jest to tylko gra pozorów, której celem jest zachowanie twarzy, po totalnej kompromitacji w związku z niedotrzymaniem porozumień budapesztańskich gwarantujących Ukrainie integralność terytorialną. Owocem tego procesu jest bez wątpienia ponowny wzrost zaangażowania Stanów Zjednoczonych w Europie. Dzięki działaniom Kremla, Waszyngton ponownie przejął militarną i polityczną inicjatywę na Starym Kontynencie.

Wbrew pozorom, działania Waszyngtonu nie sprowadzają się tylko do sankcji wizowych wymierzonych w rosyjskich polityków i zamrażania kont popierających Kreml rosyjskich oligarchów. Warto w tym kontekście przyjrzeć się amerykańskiej polityce energetycznej. Od kilku lat jej cechą jest samowystarczalność, co bez wątpienia uderzy w podstawy uzależnionej od dochodów z eksportu surowców energetycznych rosyjskiej gospodarki. Ponad połowa wpływów do budżetu Rosji oraz ponad 70 proc. przychodów z eksportu pochodzi właśnie z tego sektora.

Dzięki rewolucji łupkowej niebawem Stany Zjednoczone nie będą musiały importować surowców z Bliskiego Wschodu, co oznacza tylko jedno – ceny ropy i gazu z krajów Zatoki Perskiej spadną, a w konsekwencji tamtejsze surowce będą wypierać rosyjskie węglowodory z Europy. Do tego dojdzie amerykański gaz łupkowy transportowany do Europy tankowcami. Nie jest to perspektywa 10 czy 20 lat, lecz najwyżej kilku, choć niektórzy analitycy uważają, że nawet rok.

Pozwoli to odbudować Stanom Zjednoczonym nadwerężoną w ciągu ostatnich kilkunastu lat pozycję hegemona na europejskim zapleczu w zmaganiach z Rosją. Aneksja Krymu stała się doskonałą okazją do zmuszenia Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii do udziału w tych zmaganiach na warunkach stawianych przez Waszyngton. Jest to sytuacja niezwykle korzystna dla Polski, ponieważ w znaczący sposób osłabia polityczną pozycję Niemiec w Europie.

Samotność Putina

Koncentrując się na wydarzeniach na Krymie w doniesieniach medialnych niemal całkowicie zapomina się o sąsiadach Rosji i Ukrainy ze Wspólnoty Niepodległych Państw. W tym kontekście szczególnie uderza milczenie wydawałoby się najbliższego sojusznika Putina w regionie, prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenki. Tymczasem mało kto zdaje sobie sprawę, że Łukaszenka otwarcie opowiedział się za zachowaniem integralności terytorialnej Ukrainy i nie poparł działań Putina na Krymie. Podobnie uczynił prezydent Kazachstanu, drugiego obok Białorusi bardzo ważnego podmiotu WNP.

Jakby nie patrzeć samotność Putina w kontekście Ukrainy nie może dziwić i jest całkowicie zrozumiała. Partnerzy Rosji z WNP z pewnością odebrali aneksję Krymu jako złowrogi sygnał także pod swoim adresem, tym bardziej, że w prawie każdym z tych państw także żyją znaczne mniejszości rosyjskie. Skoro Putin rzucił rękawicę Ukrainie, najsilniejszemu za Rosją państwu członkowskiemu WNP, to tym bardziej może podobnie postąpić w odniesieniu do słabszych partnerów. To nie mogło pozostać niezauważone.

Paradoksalnie więc i na tym polu Władimir Putin doznał bolesnej porażki. Możliwe, że dokonany przez Putina na Krymie geopolityczny przewrót uruchomił proces, który doprowadzi do rozpadu Wspólnoty Niepodległych Państw, która jest de facto reliktem po Rosji carów i ZSRR. W praktyce będzie to oznaczało cofnięcie się Rosji do granic niemal z połowy XVII w. Tracąc Ukrainę, Putin poniósł bolesną porażkę, zaś dokonując aneksji Krymu uczynił ją nieodwracalną.

Szansa dla Polski

Z punktu widzenia Polski jest to sytuacja niezwykle korzystna, ponieważ rozrywa niebezpieczną dla nas oś Berlin-Moskwa. Swoimi działaniami Władimir Putin na tyle osłabił pozycję Niemiec, że pozwala to nam bez wysiłku wyzwolić się z pozycji rosyjsko-niemieckiego kondominium. Paradoksalnie dostaliśmy od Kremla wspaniały prezent. Realizowany do pewnego czasu z powodzeniem przez Putina ukraiński gambit (wciąganie przeciwnika na własny teren, aby go pokonać), jedna z ulubionych metod uprawiania polityki przez Rosję, tym razem z całą mocą może obrócić się przeciwko niej samej, na czym może skorzystać cała Europa Środkowo-Wschodnia, a Polska w szczególności.

Nie ulega wątpliwości, że dzięki Putinowi, który dał się złapać w krymską pułapkę, Polska stanęła przed ogromną szansą poważnego zwiększenia swojego potencjału politycznego, a co za tym idzie i ekonomicznego. Będzie temu sprzyjać ewentualne wyrwanie z wpływów Rosji państw powstałych na terenach dawnej Rzeczypospolitej oraz osłabienie politycznej pozycji Niemiec, a co za tym idzie i Unii Europejskiej kosztem USA. Pozostaję więc nam tylko pielęgnować chrześcijańskie cnoty, ograniczyć biurokrację i obniżyć podatki oraz zbroić się zgodnie z zasadą si vis pacem para bellum.