Między dżumą a cholerą, czyli wybory w kraju Wikingów

niedziela, 13 października 2013 23:06 The Äer
Drukuj

Tags: Hic et nunc | Lewiatan

Niespełna miesiąc temu w Norwegii odbyły się wybory. W tej jednej z kilku na świecie socjalistycznych monarchii, 9 września br. z ugrupowań, które stawiły się do wyborów, wygrały te mniej socjalistyczne, mieniące się konserwatywnymi. Z początkiem października, po 21 dniach rozmów partie „burżuazyjne” (dei borgerlege) stanowiące większość nowego parlamentu ustaliły skład przyszłego rządu, i podpisały umowę o współpracy na kadencję 2013-2017. Ale okazuje się, że tak naprawdę to nie te partie wygrały głosowanie.

Czerwony czy niebieski?

Do wyborów w Norwegii stanęły dwa nieoficjalne bloki. Jeden z nich, rządzący do 13 października br. to „czerwono-zieloni”, czyli Socjalistyczna Partia Lewicy (Sosialistisk Venstreparti), Partia Robotników (Arbeiderpartiet) oraz rolnicza Partia Centrum (Senterpartiet). Ruszyli oni do wyborów ze wspólnymi sloganami wysokich państwowych dotacji, stopniowego podnoszenia progów podatkowych oraz darmowej opieki zdrowotnej. Na ich nieszczęście, po ośmiu latach „czerwonej” władzy Norwegowie znudzili się dyskusją o dzieciach nielegalnych imigrantów, wspieraniem Państwa Palestyny oraz walką o Lofoty bez platform wiertniczych, więc postanowili oddać głos na blok „niebieskich”.

I tu zaczynają się kłopoty, ponieważ te cztery partie mają skrajnie różną politykę. Centrowa Chrześcijańska Partia Ludowa (Kristeleg Folkeparti, o poparciu 5 proc.) i Lewica (Venstre), tłumacząca swoją nazwę jako „The Liberal Party” ruszyły do kampanii wyborczej ze sloganami o zwiększeniu liczby uchodźców, a poza tym o niewprowadzaniu większych zmian. Natomiast te bardziej prawicowe, czyli Prawica (Høgre, albo Partia Konserwatywna ze sloganem „Nowe pomysły” – czy oni wiedzą, na czym polega konserwatyzm!?!), stawiają na dalsze wydobywanie ropy naftowej, a liberalna Partia Postępu (Framstegspartiet), ze sloganem „Dla ludu” i 16 proc. poparciem, na pierwszym miejscu stawia na zmniejszenie opłaty na alkohol, zwiększenie wzrostu PKB (jak to brzmi…) i wprowadzenie płatnej służby zdrowia.

Tak naprawdę w norweskiej polityce są teraz trzy grupy, z których przynajmniej dwie mają pewien wspólny mianownik. „Czerwoni” i partie centrum chcą tej samej polityki, co partie centrum, jednak wspólna dla niebieskiego centrum i „prawicy” niechęć do socjalistów okazała się silniejsza, i partie centrum zdecydowały się rozmawiać z liberałami prawicy.

Pozwolimy wam rządzić, ale na naszych warunkach

Po 21 dniach paktowania wiemy już, że prawicowe rządy w Norwegii nie nastaną. Partia Prawicy nie pamięta już o wydobywaniu ropy naftowej i wcale nie będzie łatwiej otwierać prywatnych szpitali, a z „postępowej” polityki zostało tylko więcej bezpłatnych dróg. Dwie małe partie centrum zdecydowały się nie przyjmować żadnego z urzędów ministra, ale przeforsowały za to takie rzeczy w norweskiej polityce, jak zwiększony wkład w masowe środki transportu.

Jednak dużo rzeczy zmieni się w norweskiej polityce. Nowy rząd jest otwarty na legalizację prostytucji (jest to jedna z niewielu obyczajowych patologii, które nie zostały jeszcze w Norwegii uznane za chronioną normę), w umowie nie jest nic wspomniane o narkotykach, mimo że obydwie już-niedługo-rządzące partie opowiadają się za i większość nowego parlamentu będzie „na tak” dla norweskiego członkostwa w UE.

Jest też dużo więcej nieporuszonych spraw. Wszystkie cztery koalicyjne partie opowiadają się za Izraelem w konflikcie bliskowschodnim, a oprócz tego zwycięska „Partia Konserwatywna” zapowiadała interwencję w Syrii niezależnie od stanowiska ONZ na ten temat. To może zaszkodzić pozycji Norwegii na arenie międzynarodowej, która dotąd była uważana za „handlarza pokoju”. To właśnie Jan Egeland przeforsował Porozumienia z Oslo, i Norwegowie zawsze cieszyli się wysokim prestiżem w ONZ. Jeśli nowa premier Erna Solberg rozpocznie bardziej agresywną politykę, będzie tylko kolejnym wykonawcą poleceń wydawanych z Waszyngtonu.

Dziwną rzeczą jest też, że podobnie jak wszystkie prawicowe partie w Europie, tak i norweskie starają się prywatyzować te spółki, które przynoszą zysk, na koniec zostawiając sobie podatki i obligacje jako jedyne źródło przychodu. Kolejną rzeczą niesprecyzowaną w umowie o współpracy jest prywatyzacja i ekonomia, a tutaj Høgre i Framstegspartiet prezentują się kiepsko.

Norwegowie wciąż czerwoni

Nie należy też uważać, że Norwegowie głosowali „niebiesko”, ponieważ w ciągu 8 lat zmienili swoje poglądy. Większość Norwegów za powód takiego oddania głosu podaje po prostu znudzenie obecnym rządem. Jest też bardzo wiele osób, które przewidują, że taki mniejszościowy rząd rozpadnie się przed końcem kadencji – tak stało się ostatnim razem, gdy premier był „konserwatystą”, w latach 1989-1990. Ja jednak nie wróżę rychłego końca rządom „prawicy” – tutaj zadziała silna osobowość Erny Solberg, która spaja niesocjalistyczne partie, i obłędna wręcz niechęć Lewicy i Chrześcijańskiej Partii Ludowej do „czerwonych” – mimo że różnice między nimi są kosmetyczne. Niepewnym komponentem koalicji jest też Partia Postępu, która weszła w skład rządu po raz pierwszy w historii, mimo że niedawno świętowała swoje 40-lecie i była w składzie każdego parlamentu od 1981 r. Będący twarzą tej partii, jej lider Siv Jensen, nie odda łatwo władzy. Jednak już za dwa lata, w wyborach samorządowych, będzie można się przekonać, że obietnice o tańszych drogach nie podziałają, a za cztery lata i tak nie będzie można kupić alkoholu po godzinie 20.