Samogwałt elektoratu, czyli wisielcza refundacja

niedziela, 15 stycznia 2012 18:08 Wasyl Pylik
Drukuj
Ocena użytkowników: / 0
SłabyŚwietny 

Tags: Hic et nunc | Lewiatan

Ot, i podniósł się aj waj w całej Polsce. A idzie o aferę refundacyjną. Podniosło się larum, bo rząd, który zamiast pobudzać koniunkturę grzebie w kieszeniach podatników, postanowił zaoszczędzić na lekach refundowanych. Co więcej, za ewentualne błędy w receptach odnośnie refundacji bądź leku mieli odpowiadać początkowo lekarze, a gdy ci skutecznie się postawili, finansową odpowiedzialność przerzucono nie wiedzieć czemu, na aptekarzy. A pacjenci trzęsą się ze strachu (i nie bez podstawy), że wszystko i tak spadnie na nich. Zresztą, tak powinno być.

Obawiając się kar dla farmaceutów realizujących niewłaściwie wypisane recepty, Naczelna Rada Aptekarska podjęła 14 stycznia decyzję o zaostrzeniu protestu. Od poniedziałku apteki mają być zamykane codziennie od godz. 13 do 14. Leki mają być wydawane tylko w nagłych przypadkach, zagrażających życiu. Aptekarze zostali zobowiązani do „rygorystycznego wymaganego przez obowiązujące przepisy prawa oraz umowę z NFZ, badania formalnej poprawności recept lekarskich i wydawania leków refundowanych jedynie na podstawie recepty prawidłowo wystawionej”. Jeśli więc na recepcie będzie przystawiona pieczątka „Refundacja do decyzji NFZ” lub nie będzie określony poziom odpłatności za lek, chorzy nie będą mogli wykupić medykamentu z przysługującą mu zniżką.

Farmaceuci czują się pokrzywdzeni przez rząd, który pozostawił w ustawie refundacyjnej przepisy nakładające na nich odpowiedzialność karną, tym bardziej, że wcześniej usunięto zapisy dotyczące karania lekarzy. Domagają się więc oni wykreślenia z ustawy refundacyjnej zapisów przewidujących karanie aptekarzy za realizację recept zawierających błędy. Konkretnie chodzi o art. 43 ust.1 pkt. 6. Chociaż rząd zrobił ich ewidentnie w bambuko, farmaceuci mają nadzieję, że niekorzystne dla nich zapisy zostaną usunięte z ustawy refundacyjnej, w każdym razie liczą na jakiś kompromis z ministrem zdrowia Bartoszem Arłukowiczem.

W piątek 13 stycznia Sejm uwzględnił postulaty lekarzy i usunął z ustawy zapisy przewidujące kary finansowe za niewłaściwe wypisywanie recept. Nie zrobiono jednak tego w przypadku aptekarzy. Jest to ewidentnie nierówne traktowanie farmaceutów i lekarzy, ale kogo to obchodzi.

Chociaż sprawa jest oczywista i karanie aptekarzy wydaje się być po prostu z gruntu absurdalne, to jednak nie dla wszystkich i wcale nie chodzi tutaj o pensjonariuszy domów dla chorych na umyśle. – Osoby, które wydają leki na podstawie recept wypisanych zgodnie z obowiązującym prawem muszą ponosić odpowiedzialność za to, co robią. Tu chodzi o publiczne pieniądze. Nikt nie zamierza bezpodstawnie karać aptekarzy, chodzi o poważne nadużycia – powiedział wiceminister zdrowia Jakub Szulc. To wszystko prawda, tylko że minister nie chce zauważyć, że w tym przypadku kary mogą być nakładane także w sytuacji, gdy nie powstały z winy aptekarzy, a to zmienia postać rzeczy.

Ale czy powinniśmy się litować nad aptekarzami i lekarzami, a nawet zagrożonymi tą sytuacją pacjentami? To zależy. Nie jest niczym zaskakującym, że większość z tych, którzy teraz skamlą i utyskują na działania tego, pożal się Boże, „rządu”, głosowała na Platformę Obywatelską i PSL, które to tworzą ten „rząd”. Mają więc co chcieli. Większość lekarzy i aptekarzy to przecież postępowa "yntellygencja", która sraczki dostaje ze strachu na sam dźwięk nazwiska „wstecznika” Kaczyńskiego. Mieli cztery lata, aby się przekonać, że mają do czynienia ze szkodnikami u władzy, a mimo to nie nauczyło to ich rozumu. Ale co w tym dziwnego, jeśli swoją „wiedzę” o świecie te kitlowe przygłupy czerpią z „Gazety Wyborczej” i „TVN”. Aż dziwię się, że teraz Piecha z Prawa i Sprawiedliwości broni tych debili, którzy jedyne, co potrafią, to uczenie się na pamięć „Pharmindexu” (lub jakoś tak) i tuczenie się serialami i quizami uwłaczającymi poczuciu dobrego smaku i elementarnej inteligencji. Bo o umiejętności myślenia i odpowiedzialności za państwo w ich przypadku raczej nie ma mowy. Dobrze im tak. Jeśli nie potrafili rozeznać, że wynoszą do władzy szkodników, to niech teraz płacą kary, niech płacą pełną wartość leków.

Szkoda tylko tych lekarzy, aptekarzy i chorujących, którzy w poczuciu odpowiedzialności za państwo głosowali przeciwko soc-demo-libertyńskiej szarańczy; im rzeczywiście należy współczuć. Ale oni znają zagrożenie od dawna i psychicznie są przygotowani na nie takie niespodzianki ze strony okupacyjnej administracji. Oni nie drżą na dźwięk nazwiska Kaczyński i wiedzą czego się spodziewać po Platformie Obywatelskiej i gotowi są stawiać czoła temu szaleństwu.

Nas, którzy nie boją się Kaczyńskiego ani Tuska refundacyjne szaleństwo tylko wzmocni. Ale czy nauczy rozumu tych, którzy głosowali na PO? Wątpliwe. Jak pokazują opublikowane w piątek 13 stycznia przez CBOS wyniki sondaży, gdyby wybory parlamentarne odbywały się na początku stycznia, to PO mogłaby liczyć na poparcie 40 proc. ankietowanych, zaś na Prawo i Sprawiedliwość zagłosowałoby 18 procent. Wynikało by z nich, że większość aktywnie politycznych Polaków nie dostrzega związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy rządem a rządzeniem, co w praktyce oznacza, że nie potrafią odróżnić stryczka od naszyjnika. Niech więc jęczą do czasu aż zauważą, że ich dyskomfort jest konsekwencją ich bezrozumnego wyboru podyktowanego także bezrozumnym strachem, sami nie wiedzą przed czym.