Europa szczytUE, czyli portret rodzinny we wnętrzu

sobota, 10 grudnia 2011 01:00 Wasyl Pylik
Drukuj
Ocena użytkowników: / 0
SłabyŚwietny 

Tags: Hic et nunc | Lewiatan

 

Całkowitym niepowodzeniem zakończyła się próba zmiany traktatu Unii Europejskiej w zakresie zmiany zasad dyscypliny finansów publicznych. Wobec jednoznacznego sprzeciwu Wielkiej Brytanii nowe zasady dyscypliny finansów publicznych mają być wdrożone umową międzyrządową 17 państw eurolandu oraz 7 spoza strefy euro (Polska, Litwa, Łotwa, Bułgaria, Rumunia, Dania i Węgry). Premier Wielkiej Brytanii David Cameron skwitował odrzucenie propozycji tzw. nowego paktu fiskalnego, twierdząc, że jego kraj nie zrezygnuje z suwerenności.

– Umowa międzyrządowa ma swoje wady, ale skoro nie jest możliwa zmiana traktatu UE, a to okazało się niemożliwe, to musimy wybrać tego typu współpracę na mocy umowy międzyrządowej – powiedział przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy, po czwartkowo-piątkowym spotkaniu przywódców państw UE. Zmianę zasad dyscypliny finansów publicznych poza Wielką Brytanią odrzuciły także Czechy, Węgry i Szwecja.

Rezultaty szczytu w ogóle nie martwią Brytyjczyków, którzy niezmiennie w relacjach z innymi państwami bezwzględnie kierują się interesem państwa. –To była trudna decyzja, ale to była dobra decyzja. (…) W proponowanym traktacie nie ma odpowiednich gwarancji dla Wielkiej Brytanii. To, co w nim jest, nie leży w naszych interesach, więc odrzucam go. (…) Mamy w Europie wspólną walutę, ale Wielka Brytania jest i pozostanie poza tą strefą. Cieszę się, że nie mamy euro i nigdy nie przystąpimy do strefy, nie poświęcimy naszej suwerenności – wygarnął zszokowanym lewakom Cameron, który jako szef rządu pierwszorzędnego europejskiego mocarstwa nie musi podlizywać się, jak za cenę suwerenności czyni to eurodrobnica pod przywództwem Donalda Tuska, duetowi Merkel-Sarkozy.

Wypowiedziana przez brytyjskiego premiera bolesna prawda doprowadziła do furii prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy’ego. – Premier David Cameron zasugerował coś, co jest nie do przyjęcia, czyli żeby wpisać do Traktatu protokół, który pozwalałby Wielkiej Brytanii wycofać się z pewnych zasad odnoszących się do usług finansowych – ubolewał prezydent Francji, który momentami ponoć chciał wyrzucić Camerona z sali obrad.

Jednakże praktyczna kanclerz Niemiec Angela Merkel z zadowoleniem godnym hegemona przyjęła rezultaty szczytu. – Od dawna powtarzam, że 17 państw eurogrupy musi odzyskać wiarygodność. Jestem przekonana, że dzięki podjętym dziś decyzjom możemy ten cel osiągnąć i to zrobimy. To bardzo, bardzo ważny wynik, ponieważ świadczy o tym, że uczymy się na popełnionych w przeszłości błędach. Utworzymy nową unię fiskalną dla euro, która będzie jednocześnie unią stabilizacyjną – powiedziała Merkel, która zawsze może liczyć na wsparcie swojego najlepszego narzędzia, jakim jest primus wśród niemieckich wasali Premier, Donald Tusk.

W przeciwieństwie do swojego suwerena nie uznał on rezultatu spotkania za sukces. – Na pewno ważnym efektem jest to, że większość państw doszła do porozumienia (…), natomiast sceptycyzm Brytyjczyków kładzie się jakimś cieniem na tym porozumieniu – smucił się, dodając, że ustalenia są „dość neutralne dla Polski”. Mając takiego janczara Angela Merkel nie musi psuć swego wizerunku nerwowymi wypowiedziami, które przecież może z łatwością włożyć w usta polskiego premiera. Nicolas Sarkozy może jej tylko pozazdrościć.

Całkiem inaczej rezultaty szczytu w sprawie zmian traktatu UE widzi Robert Gwiazdowski z Centrum im. Adama Smitha. – Jako odbiorcy wiadomości jesteśmy ciągle straszeni. Powtarza się sytuacja z 2008 r., kiedy politycy, wraz z wyborcami, byli straszeni przez sektor finansowy, że koniecznie musi on zostać zbailoutowany [uratowany przed upadłością – przyp. red.], bo inaczej dojdzie do tragedii. Politycy jak szaleni drukowali dolary, euro, funty. W ciągu trzech lat zadłużenie państw gwałtownie rosło, a okazuje się, że trzeba zbailaoutować następne banki – tym razem europejskie. Drukowanie pieniędzy to droga donikąd, więc straszenie, że gdy nie wydrukujemy pieniędzy, dojdzie do jakiegoś nieszczęścia, trąci paranoją. Jak mogłoby dojść do nieszczęścia, jeżeli nie będą drukowane świstki papieru, nie będące środkami płatniczymi? To oznacza, że politycy kompletnie nic nie rozumieją albo – jak to ma miejsce od 65 lat – polityka i finanse jadą na jednym koniu, a podatnicy na osiołku i nie mają żadnego wpływu na to, co się dzieje – zauważa trafnie analityk w wypowiedzi dla portalu „Fronda” i dodaje, że to co obserwujemy jest swego rodzaju politycznym teatrem.

Chwaląc Davida Camerona, analityk skrytykował jednocześnie Donalda Tuska, dla którego „jedynym wyjściem jest stanie przy boku Niemiec”. Nie negując znaczenia współpracy z Niemcami Gwiazdowski uważa jednak, że współpraca ta „nie może opierać się na przeświadczeniu, że gospodarka zależy tylko i wyłącznie od Niemiec”. – To równie błędne myślenie, co te z czasów PRL, gdy uważano, że musimy być zależni od Związku Radzieckiego. Polska gospodarka musi zależeć od tego, co dzieje się w Polsce, polskich przedsiębiorców, tempa wzrostu gospodarczego i tego, jak są opodatkowani. Tusk uważa, że powinniśmy zrezygnować ze swojej suwerenności podatkowej i zgodzić się, żebyśmy mieli takie same podatki, jak Niemcy. W takiej sytuacji, czym będziemy konkurować z niemieckimi przedsiębiorcami? – argumentuje analityk, którego zdaniem strefy euro w obecnym kształcie na pewno nie da się uratować.

Niektórzy komentatorzy przekonują, że odrzucenie zmian w traktacie może oznaczać początek realizację idei Europy dwóch prędkości. I pewnie mają rację – wolna od utopijnych absurdów Wielka Brytania po prostu odjedzie pogrążonej w soc-demo-libertyńskim bagnie Europie kontynentalnej, tym bardziej, że jej włodarze przyczyn kryzysu upatrują jedynie w – jak to ujął Nicolas Sarkozy – „braku regulacji w zakresie usług finansowych”, nie dostrzegając konieczności – co zauważył Robert Gwiazdowski – całkowitej zmiany podejścia do ekonomii poprzez odejście od systemu oligarchiczno-hazardowo-biurokratycznego na rzecz wolnego rynku. Brytyjczycy mają rację – to musi skończyć się katastrofą.

Groźna abstrakcja, jaką jest strefa euro wali się na naszych oczach pod ciosami praw ekonomii i zdrowego rozsądku. Wszystko wskazuje na to, że udoskonalona wersja Związku Radzieckiego zawali się o wiele szybciej niż jej pierwowzór. Ale nie ma w tym nic dziwnego, jeśli wziąć pod uwagę, że w ZSRR nikomu nie przyszło do głowy, aby upodobanie do penetracji odbytu penisem uznać za naturalną orientację seksualną. Jak trafnie zauważył Tomasz Terlikowski „żadne szczyty, decyzje, oddawanie suwerenności Niemcom nie może tego procesu zatrzymać”.

Szkoda, że nie rozumie tego Donald Tusk, który „obiecuje nam społeczny i ekonomiczny względny spokój w zamian za rezygnację z suwerenności na rzecz Niemiec”. Nie o to w tym wszystkim chodzi, dlatego Europa, która stała się zakładnikiem lewicowych przesądów nie zazna spokoju.

Ekonomiści straszą, że upadek strefy euro pociągnie za sobą ogromny kryzys. Czy aby na pewno? A niby dlaczego? Trochę szarlatanów straci intratne synekury, zaś tzw. inwestorzy giełdowi stracą to czego i tak im zbywało. I to wszystko. Ludzie muszą jeść, ludzie muszą się ubierać, budować, wychowywać dzieci… KGHM, który wreszcie będzie miał wartość realną, a nie giełdową, dalej będzie wydobywać miedź a śląskie kopalnie węgiel… Nie ma racjonalnych powodów do katastrofy – nie będzie żadnej tragedii. Po prostu z balonu wyjdzie powietrze i tyle. Tragedia będzie, jeśli nie dojdzie do zawalenia się strefy euro i upadku Unii Europejskiej. Te chore, istniejące wbrew fizyce twory stanowią dla Europy śmiertelne zagrożenie, dlatego uporczywe trwanie w tych ekonomicznych absurdach wygenerowanych przez soc-demo-libertyńskich szarlatanów z „Przedsiębiorstwa Socjalizm” nie ma żadnego sensu. Skończmy z nimi jak najszybciej…. i z demokracją oczywiście.