Wielokulturowość = wielokonfliktowość, czyli Francja w cywilizacyjnym klinczu

niedziela, 17 kwietnia 2011 20:31 Zibi Mafia
Drukuj
Ocena użytkowników: / 8
SłabyŚwietny 

Tags: Hic et nunc | Lewiatan

Od poniedziałku (11 kwietnia br.) francuskie muzułmanki mają prawny zakaz pokazywania się w publicznych miejscach. Tego dnia weszła w życie we Francji ustawa z 11 października 2010 r. zakazująca noszenia w miejscach publicznych burek i innych zasłon twarzy stosowanych przez muzułmańskie kobiety. Jest to jednak zakaz czysto teoretyczny, ponieważ – jak informował niedawno dziennik „Le Figaro” – policjanci w odniesieniu do kobiet, które nie zastosują się do zakazu nie będą mogli uciekać się do stosowania przymusu, lecz jedynie do „łagodnych metod”.

Francuski dziennik informuje, że policja będzie mogła zwracać się do kobiet noszących charakterystyczne dla muzułmańskich kobiet elementy garderoby zakrywające twarz o odsłonięcie jej w celu identyfikacji. Co jednak, jeśli muzułmanka odmówi? I tutaj zaczyna się zabawa! Zgodnie z wydaną policjantom instrukcją nie będą oni mogli zmuszać kobiet do zastosowania się do polecenia inaczej niż „za pomocą perswazji”. Jeśli jednak kobieta odmówi pokazania twarzy, policjant będzie mógł co najwyżej poinformować ją o konsekwencjach odmowy. Brzmi poważnie, ale w istocie jest to groteskowe, ponieważ w razie odmowy będzie musiała pozostać na miejscu tak długo, aż stanie się możliwe jej zidentyfikowanie. A gdy to nie zadziała, zostanie doprowadzona na komisariat policji lub żandarmerii. Jeśli nadal będzie odmawiać odsłonięcia twarzy celem identyfikacji, wówczas policjantom pozostanie możliwość skontaktowania się z prokuratorem republiki „w celu ustalenia dalszego toku postępowania”. Nowe prawo nie przewidują jednak możliwości aresztowania takiej kobiety, którą będzie można ukarać co najwyżej mandatem w wysokości 150 euro i obowiązkowym udziałem w „kursach wychowania obywatelskiego”.

Po prostu żałosne. A co biedny policjant zrobi jeśli kobieta nawet nie zechce go słuchać i po prostu pójdzie sobie dalej? Będzie za nią biec i „perswadować” jej żeby zmieniła zdanie? A może złapie ją wpół i wrzuci do auta? A nawet jeśli kobieta pozostanie w miejscu zatrzymania i odporna na jakąkolwiek perswazję nie zechce się ruszyć, to jak zostanie doprowadzona na posterunek? Bo przecież z punktu widzenia muzułmanki nawet dotknięcie jej wbrew woli będzie formą zastosowania zabronionego przepisami rzeczonej ustawy przymusu. To z kolei rodzi dalsze komplikacje, bo wprawdzie przewidziano sankcję karną za niezastosowanie się do przepisów, ale jak ją wymierzyć komuś, kto nie został zidentyfikowany?

Sytuacja stróżów prawa jest w tym względzie naprawdę nie do pozazdroszczenia. Nawet oficjalny biuletyn rządowy, piętnując noszenie w miejscu publicznym garderoby jako zachowania sprzecznego z „minimalnymi wymogami życia społecznego”, jednocześnie zdecydowanie przestrzega funkcjonariuszy policji i żandarmerii przed stosowaniem środków bezpośredniego przymusu przy egzekwowaniu przepisów prawa zakazujących zasłanianie twarzy.

Czegoś bardziej absurdalnego nie wymyśliłby nawet nasz Sejm zdominowany przez koalicję PO-SLD. Francuska ustawa jest nieodrodnym dzieckiem rewolucji francuskiej, która odcinając się od chrześcijaństwa postawiła zachodnią cywilizację na głowie. Jest to uciekanie się do niebezpiecznych półśrodków, które co najwyżej zaognią sytuację i dadzą dokładnie odwrotny do zamierzonego skutek.

Jednak francuscy legislatorzy najwyraźniej zdają sobie sprawę z tego, jakiego gniota wyprodukowali. Najwyraźniej przewidując wymienione wyżej trudności jeszcze przed wejściem ustawy w życie przeprowadzili prewencyjną „perswazję” w postaci kampanii informacyjnej. W jej ramach francuskie władze rozpowszechniły 100 tys. obwieszczeń i 400 tys. ulotek informacyjnych po arabsku, francusku i angielsku. Oczywiście nie będzie to miało żadnego przełożenia na stan „świadomości obywatelskiej”, bo albo nikt ich nie będzie czytać, albo wywołają odrazę wśród muzułmanów.
Czołowi politycy francuscy mają świadomość narastającego problemu. Prezydent Nicolas Sarkozy stwierdził wprost, że Francja „obecnie płaci za ślepotę polityki migracyjnej lat 80. i uznanie islamu za swoiste tabu, podobnie jak kwestii laickości”. Jednak francuskie władze nie mają odwagi przeciwstawić się terrorowi politycznej poprawności i spojrzeć prawdzie w oczy. Zamiast rozwiązać problem w sposób zdecydowany (asymilacja tych, którzy wykazują ku temu autentyczną chęć i deportacja pozostałych) francuscy politycy próbują rozwiązywać cywilizacyjną kwadraturę chcąc narzucić wypływające ze społecznego ateizmu zasady Republiki wyznawcom islamu.

Zamiast więc zastanawiać się jak pozbyć się w ogóle islamu z Francji, który ze swej istoty jest obcy naszej cywilizacji, stanowiąc dla niej – pozbawionej oparcia w religii katolickiej - śmiertelne zagrożenie, wspierani przez ekspertów politycy prezydenckiej partii, Unii na rzecz Ruchu Ludowego (UMP), zgodnie z sugestiami Prezydenta, zastanawiają się nad możliwością stworzenia metodami administracyjnymi islamu francuskiego. Wydaje się, że ustawa o zakazie noszenia burek jest swego rodzaju testem sondującym możliwość wprowadzenia regulacji prawnych w tym kierunku. Następne kroki mają prowadzić do administracyjnego ograniczenia publicznych modłów muzułmanów, czy wprowadzenia zakazu finansowania budowy meczetów ze środków pochodzących z zagranicy. W obliczu zbliżającej się kampanii wyborczej Prezydent Sarkozy – jak zauważył niedawno publicysta „Najwyższego Czasu” Bogdan Dobosz - chce pokazać, że „nie tylko nie boi się podejmować tematu ekspansji islamu, ale też potrafi w cywilizowany sposób tę kwestię rozwiązywać”. Oczywiście są to złudzenia, za które Francja drogo zapłaci.

Problemy i coraz gwałtowniejsze konflikty ze społecznością muzułmańską we Francji świadczą o narastającej skali zjawiska. Zważywszy na politykę francuskich władz wobec tzw. mniejszości etniczno-religijnych problemy te są na dzień dzisiejszy nierozwiązywalne i będą narastać. Ma w tym swój kluczowy udział bezwzględna i wielokrotnie krwawa dechrystianizacja Francji, zasługi dla ukształtowania cywilizacji europejskiej są nie do przecenienia. Dechrystianizacja zapoczątkowała, czego Francuzi nie chcą zrozumieć, wiele negatywnych zjawisk, doprowadzając ostatecznie do degradacji duchowej i intelektualnej społeczeństwa. Świadectwem tego upadku jest wspomniana wyżej ustawa, która nie tylko uwłacza zdrowemu rozsądkowi ale przede wszystkim elementarnej inteligencji.

Prezydent Sarkozy jest w ogromnym błędzie licząc na to, że możliwe jest stworzenie metodami administracyjnymi francuskiej (laickiej?) wersji islamu. Problemu ekspansji islamu nie da się rozwiązać w sposób „cywilizowany”, lecz raczej cywilizacyjny. Po pierwsze francuskie elity polityczne muszą wbić do swoich masońskich łbów prostą prawdę, że idea społeczeństwa wielokulturowego jest utopijna i bardzo niebezpieczna. Jak pokazał przykład nie tylko Francji, ale też Holandii, Wielkiej Brytanii czy Szwajcarii, wypadkową wielokulturowości jest wielokonfliktowość. Co to oznacza w praktyce? Na początku znaczny wzrost przestępczości, następnie wraz ze wzrostem liczby „obcych” gwałtowne zamieszki, a ostatecznie może dojść nawet do wojny domowej. Trzeba więc z całą bezwzględnością uświadomić emigrantom, że są we Francji gośćmi i jeżeli chcą na dłużej zostać w tym pięknym kraju, to powinni zastosować się do obyczajów, kultury i idei wyznawanych przez gospodarzy. Trzeba im z całą mocą uświadomić, że na cywilizacyjny chlew, jaki ze sobą przywożą we Francji nie ma miejsca.

Jak trafnie zauważył swego czasu francuski publicysta katolicki Henry de Lesquen w rozmowie z publicystą „Najwyższego Czasu” Franciszkiem Ćwikiem (10 września 2008 r.), „islam jest nie do pogodzenia z chrześcijaństwem”. „Zasadnicza różnica między chrześcijaństwem a islamem polega na koncepcji społeczeństwa utworzonego przez chrześcijański Zachód. My twierdzimy, że człowiek jest wolny. Ta koncepcja wolności jest w islamie nie do przyjęcia. Ideałem w nim jest posłuszeństwo, bo islam znaczy posłuszeństwo. Muzułmanin nie wierzy w wolną wolę ani w jakąkolwiek formę wolności. (…) Tajemnica Wcielenia, na której opiera się nasza koncepcja człowieka, jest dla muzułmanina bluźnierstwem” – zauważa Henry de Lesquen.

Francuski publicysta zauważa, że islam sprzeciwia się zachodniej koncepcji społeczeństwa, opartej na wyartykułowanej przez Jezusa zasadzie „oddajcie Cesarzowi co cesarskie, a Bogu co Boskie”. „Islam opowiada się za koncepcją społeczeństwa gnębionego i totalitarnego. (…) Każdy pobożny muzułmanin jest zobowiązany do śledzenia innych, by ich zadenuncjować, skazać, bić, karać, jeżeli przekraczają oni prawo islamskie (szariat). Islam jest więc religią totalitarną, powiem więcej: jest to system polityczny” – stwierdził.

Jako taki więc islam stanowi realne zagrożenie dla ukształtowanej przez chrześcijaństwo zachodniej cywilizacji ponieważ ma na celu zdobycie świata. „Wystarczy, że stosunek sił stanie się korzystny dla muzułmanów, by poczuli oni chęć pójścia na dżihad. Islamskim projektem jest utworzenie zjednoczonego świata, całkowicie zislamizowanego imperium kierowanego przez Kalifa. Dlatego islam nie jest do pogodzenia z Zachodem, z chrześcijaństwem ani z Republiką Francuską. Muszę dobitnie stwierdzić, że nikt nie może być jednocześnie religijnym muzułmaninem i dobrym Francuzem” – twierdzi de Lesquen. Stworzona metodami administracyjnymi francuska wersja islamu po prostu nie byłaby islamem.

Przyczyną cywilizacyjnego klinczu, z jakim mamy do czynienia we Francji jest to, że zmasakrowani bagnetami motłochu i sponiewierani zbrodniczymi ideami Francuzi stali się zakładnikami własnych utopii, głoszących jakoby można zbudować stabilne państwo na fundamencie pseudoreligijnego dogmatu, że nie ma religii, lecz jedynie zniewalające człowieka zabobony, które w imię praw człowieka i obywatela należy wszelkimi możliwymi sposobami wykorzenić z ludzkiej świadomości. Konsekwencją rozprzestrzenienia się w społeczeństwie francuskim destrukcyjnego zabobonu, wyartykułowanego w koncepcji państwa laickiego, jest upadek tradycyjnego system wartości, którego przestrzeganie było gwarancją stałego i pomyślnego rozwoju państwa. Tą przerażającą pustkę wypełnił na niespotykaną od starożytności skalę jeszcze bardziej odrażający ludzki egoizm, zarówno w wymiarze indywidualnym jak i społecznym. Poza ruiną tradycyjnego systemu wartości jednym z najstraszniejszych owoców dechrystianizacji Francji jest upowszechnienie się z jednej strony błędnego systemu ekonomicznego, który poprzez biurokratyczne ograniczenia, drapieżny fiskalizm oraz rozwiązania sprzyjające rodzeniu się postaw pasożytniczych podważa sens uczciwej pracy, z drugiej bezprecedensowy kryzys demograficzny. To ostatnie zjawisko grozi załamaniem się systemu ubezpieczeń społecznych, a w dalszej konsekwencji gospodarki państwa w ogóle.

Będzie to tragiczne w konsekwencjach dla rdzennych, często bezdzietnych Francuzów, ale nie dla francuskich muzułmanów, którzy zapamiętale budują najstarszy i najdoskonalszy na świecie system emerytalny w postaci licznego potomstwa. Wyposażeni w prymitywne, ale klarowne zasady Koranu i otoczeni licznym potomstwem francuscy muzułmanie budują swoiste państwo w państwie. W obawie przed gwałtownymi zamieszkami przedstawiciele francuskiego aparatu władzy i administracji z ogromną niechęcią i niezwykle rzadko zapuszczają się w osiedla zdominowane przez arabskich emigrantów.

Można zaryzykować stwierdzenie, że skrępowana żałosnymi zabobonami politycznej poprawności Republika już przegrała konfrontację z wojowniczą społecznością najmłodszego pokolenia francuskich muzułmanów. Dlaczego? Zindoktrynowani frazesami o prawach człowieka i wielokulturowości przeciętni Francuzi szybciej przyjmą islam niż zgodzą się na zastosowanie zdecydowanych środków przeciwko muzułmanom mającym za nic prawa ustanawiane przez Republikę. Nieprawdopodobne? Przeciwnie – bardzo prawdopodobne! Przypomnijmy sobie reakcję francuskiej opinii publicznej na zamieszki z 2005 r., kiedy to przez blisko dwa tygodnie w trzystu francuskich osiedlach zdominowanych przez muzułmanów płonęło kilkaset samochodów na dobę. Przypomnę, że przyczyną tamtych zamieszek była śmierć dwóch młodych muzułmanów, którzy ścigani przez policję za kradzież próbowali z tragicznym skutkiem schronić się w stacji transformatorowej. Ów bunt muzułmańskiej młodzieży był reakcją nie tyle na śmierć owych uciekinierów, lecz odpowiedzią na wtargnięcie policjantów na ich teren.

Oczywiście winą za całą sytuację – co już samo w sobie jest chore i świadczy o zatraceniu przez Francuzów umiejętności odróżniania dobra od zła, a za tym instynktu samozachowawczego – opinia publiczna obarczyła przede wszystkim policjantów, a w dalszej kolejności rząd, który zamiast zintegrować, pozostawił społeczność muzułmańską samą sobie z jej problemami. Nie było słów uznania wobec policjantów, którzy rzetelnie wykonywali swoje obowiązki, ani słów potępienia pod adresem przestępców, których ścigali, a którzy stracili życie z własnej winy, zaś nieśmiałe sugestie, aby zdecydowanie rozprawić się z uczestnikami zamieszek, włącznie z deportowaniem ich z Francji przedstawiano jak głoszenie ideologii faszystowskiej.

Nie ma więc co liczyć na to, że jakikolwiek francuski rząd (może z wyjątkiem rządu utworzonego przez Front Narodowy) odważy się rzucić wyzwanie własnemu społeczeństwu, które w wyniku ateistycznej indoktrynacji zatraciło zupełnie instynkt samozachowawczy. Po prostu nie ma na to przyzwolenia społecznego. Bezdzietni, nastawieni na zaspokajanie doraźnych zachcianek Francuzi potrzebują wielodzietnych muzułmanów, którzy póki co płacą jeszcze podatki i składki na ich emerytury. Tak więc w imię pokoju społecznego nie będzie zdecydowanej rozprawy z muzułmanami, którzy za nic mają prawa ustanowione przez Republikę. Państwo Francuskie będzie więc nadal finansować budowę kolejnych meczetów, w których wyznawcy Allaha będą z pogardą szydzić z Francuzów, że finansują stryczek, na którym zostaną powieszeni.

Przykład Francji pokazuje dobitnie, że integracja muzułmanów z autochtonicznymi, ukształtowanymi wprawdzie przez chrześcijaństwo ale mocno zateizowanymi społeczeństwami Europy Zachodniej jest niemożliwa. Na przeszkodzie ku temu stoi nie tylko skrajna nietolerancja muzułmanów wobec „niewiernych”, ale przede wszystkim – o czym należy wspomnieć – odrażająca (także dla prawdziwie wierzących i praktykujących chrześcijan) obyczajowość Zachodu.

Może jednak nie wszystko jeszcze stracone, bowiem pod wpływem islamskiego zagrożenia coraz więcej osób dostrzega prawdziwą przyczynę problemów, ale też i źródło skąd można oczekiwać ich rozwiązania. Pod koniec marca francuski minister ds. europejskich Laurent Wauquiez skrytykował Europę za odcinanie się od jej chrześcijańskich korzeni. Jego zdaniem „głębokim błędem” była decyzja o niewpisaniu dziedzictwa chrześcijańskiego do preambuły projektu konstytucji europejskiej z 2004 r. „Było to błędem przede wszystkim dlatego, że wyparta tożsamość mści się, otwiera drzwi do ekstremizmu. I także dlatego, że z obawy przed zranieniem takiej czy innej wrażliwości ryzykujemy, że pozbawimy Europę jej substancji i stracimy z oczu jej wspólny oryginalny projekt – pisał Wauquiez na łamach dziennika „Le Figaro”, podkreślając, że Europa „ma swoje źródła w starożytnej Grecji, Rzymie i nade wszystko w chrześcijaństwie”. „Najwyższy czas, byśmy przyznali się do Europy dzwonnic” – napisał francuski minister. Nie sposób się z nim nie zgodzić. Jednak póki co nie widać najmniejszych symptomów zbliżania się czasu pokuty i wszystko wskazuje na to, że bez krwawej konfrontacji się nie obejdzie. Im szybciej to sobie uświadomimy i im szybciej do tego się przygotujemy, tym lepiej.


Czytaj także:

Grupa, Loża czy Komisja, czyli wytrych do praktyki spisku
Multikulti żyje, czyli czy warto umierać za Włocławek

Ex occidente lux, czyli ostatnia nadzieja dla islamu
Uczeni i osły do środka!, czyli romantycy i derwisze
Z ręką w nocniku, czyli czy warto umierać za Izrael
Irrelewantny Ragnarök, czyli pastuch za sterami Boeinga