A.D.: 20 Kwiecień 2024    |    Dziś świętego (-ej): Agnieszka, Teodor, Czesław

Patriota.pl

Można bez przesady powiedzieć, że od wielu wieków nie znano
takiego poniżenia myśli ludzkiej jak to,
którego doznała pod rządami marksizmu.
Józef Maria Bocheński, Sto zabobonów

 
  • Increase font size
  • Default font size
  • Decrease font size
Błąd
  • Nieudane wczytanie danych z kanału informacyjnego.
  • Nieudane wczytanie danych z kanału informacyjnego.

Hucpa fascista, czyli na Podlasiu bez zmian

Drukuj

Tags: Delenda Carthago | Hic et nunc

Jeszcze nie tak w bardzo zamierzchłych czasach, czyli u początku odrodzonej z numerem III Rzeczypospolitej, głośna w niektórych środowiskach była historia przyjaźni znanego, gdzieniegdzie ponoć nawet kultowego księdza, nazwijmy go X., z równie popularnym, sympatycznym i kultowym rabinem (nazwijmy go R.). Znani ci mężowie jeszcze w czasach ciemnej komuny, głównie zaś stanu wojennego aż po początek lat 90. XX w. spotykali się raz na plebanii, raz przy synagodze, studiowali oświecone wydawnictwa zarówno zwarte, jak i ciągłe – w tym wypadku zwłaszcza, z jednej strony „Tygodnik Powszechny”, „Więź”, „Znak”, z drugiej zaś „Midrasz” „Kwartalnik Historii Żydów”, „Słowo żydowskie” i tym podobne periodyki dla ludzi mądrych. Wspólnie oburzali się na polski ciemnogród, optowali za usunięciem krzyża (a później krzyży) z oświęcimskiego żwirowiska, przygotowywali dla wielebnego kazania na niedziele i święta dla nieoświeconej sfory maryjnych katoli, którym duszpasterzył ksiądz X. Co do świąt, to nietrudno sobie wyobrazić, że ani Boże Narodzenie, ani Wielkanoc, nie zostawiały takiego intelektualnego śladu w duszy księdza niż Chanuka, Rosz ha-Szana czy Jom Kipur, a już dni judaizmu w Kościele były szczytem intelektualnej satysfakcji poszukującego proboszcza. W drugą stronę jakoś inspiracja nie przenikała i rabin ani trochę się nie wzruszał w Wigilię czy Wielki Tydzień, co specjalnie ksiądza X. nie dziwiło, albowiem wiedział, że ma przecież do czynienia ze starszym bratem w wierze i tradycja było nie było judeochrześcijańska do czegoś zobowiązuje.

Z troską i poświęceniem obaj też znosili akty gwałtu, jakiego nietolerancyjna, zacietrzewiona polska mniejszość ciemnogrodzka dopuszczała się może nie bezpośrednio na rabinie R., co na murach nadzorowanej przez niego synagogi i okolicznych budynkach, w których zamieszkiwali, jak się to eufemistycznie mówiło, emigranci z Kanady. W takich wypadkach ksiądz X., na czele grupy zaangażowanych parafian-intelektualistów, tudzież radnych, posłów wszystkich stronnictw, ba nawet niektórych ministrów, bodaj czy nie samego ówczesnego premiera, z gorliwością neofity ścierał (żeby nie powiedzieć – zlizywał) wraże napisy, symbole i grafikę ze świętych murów, regularnie zapalał znicze, składał kwiaty i wieńce, werbalnie potępiał. Z takim trudem likwidowane „Juden raus!”, „Do gazu”, „Na Madagaskar”, tudzież swastyki wpisane w gwiazdę Dawida czy owa gwiazda na szubienicy, dziwnym zrządzeniem losu powracały w te same miejsca bardzo szybko. I mimo działań prokuratury, dozoru policji, nagonki prasowej, czujności młodzieży żydowskiej, dyżurów gojów-poputczików, niczego nie wykryto.

Nieszczęsny ksiądz X. nie zdawał sobie sprawy, że to właśnie jego Pan, lub jak kto woli okrutny los, obdarzy zdolnością poznania prawdy u samych źródeł. Było to w bezśnieżną Wigilię roku, w którym zaistniała sprawa agresji faszystowskiej na mury synagogi. Po odprawionej Pasterce, trochę spóźniony z powodu przestudiowania – wzorem swojego duchowego pryncypała – kilku wersów Tory, wracał ulicami śpiącego miasta do siebie, tak się złożyło w pobliżu starszego w wierze budynku. Ze zgrozą ujrzał pod elewacją świętego przybytku podejrzanego, nieuchwytnego do tej pory, typa, który z kubłem farby i pędzlem zmagał się akurat z kreśleniem gustownego hakenkreuza na drzwiach synagogi. Przez chwilę wahał się czy wzywać pomocy czy samemu dzielnie rzucić się na profanatora, gdy wtem agent polskiego faszyzmu odwrócił się i ruszył w kierunku następnych powierzchni do malowania. Z pod niezbyt chlujnie nasuniętego kaptura w świetle pobliskich, mocno tu świecących latarni, ukazała się… tak dobrze znajoma twarz ukochanego mentora, partnera w międzywyznaniowym dialogu, przewodnika w tajnikach prawdziwej wiary i wiedzy dla wtajemniczonych… Świat się zawalił, a ksiądz X. po raz pierwszy od lat spędził święta tak jak jego parafianie…

„I dlatego jest mi wstyd. Cholernie wstyd, że w Polsce można zrobić takie rzeczy (…)” – chciałoby się dziarsko zakrzyknąć na takie dictum, cytując – dla przekory – ekspiacyjny passus, dotyczący ostatnich wydarzeń na Podlasiu, niejakiego p. Terlikowskiego, ponoć barda prawicowej publicystki, rodem z – o święta naiwności – portalu  „Fronda”. Komentując – z gorliwością neofity – napisy i symbole, jakie pojawiły się na pomniku w Jedwabnem, bidulek ten spalił się emocjonalnie najszybciej ze wszystkich operacyjnych publicystów eksplorujących ten temat, puścił farbę za wcześniej i okazał się właśnie najbardziej zapalnym, żeby nie powiedzieć „łatwopalnym”, elementem prowadzonej gry. Sytuację próbował jeszcze ratować stały przy takich sytuacjach rozprowadzający w leniwych umysłach odbiorców jedyną, akceptowalna prawdę, periodyk, czyli gazeta z Czerskiej. Obłudne peany na cześć tekstu Pana Tomasza nie spowodowały jednak, że ciemne „polactwo” na wyprzódki zaczęło posypywać sobie głowy popiołem i nie nałożyło wora pokutnego, a niektórym, co gorsza – niczym przywołanemu w naszej opowieści księdzu X. – oczy otworzyły się tak szeroko, że gdzie niegdzie zaczęto nawet przypuszczać i wskazywać, gdzie i w jaki sposób zdołano na dwa miesiące przed wyborami zmobilizować odpowiednie komando szabesgojów, którzy za zgrzewkę piwa, pół litra gorzały i kasę na fryzjera (żeby łby ogolić tak po faszystowsku) wymalowali, to, co wymalowali, zamalowali to, co zamalowali, sprofanowali to, co sprofanowali, wykrzyczeli to, co mieli w odpowiednim miejscu i czasie wykrzyczeć. A już p. Terlikowski i pozostałe media, otrzymawszy taki materiał do obróbki, dobrze wiedzieli, jak go wykorzystać, żeby np. – banalne, ale prawdziwe – odwrócić uwagę od informacji niewygodnych dla systemu – a to od kolejnych finansowych roszczeń żydowskich wobec Polski, kolejnej klapy reformy służy zdrowia lub systemu ubezpieczeń społecznych, albo kolejnych miliardów wchłoniętych przy budowie autostrad, których praktycznie nie ma, a w sferze globalnej np. od kolejnych masakr na ludności palestyńskiej, operacji „cywilizowania” Afryki Północnej, albo od następnej informacji podważającej wiarygodność świętych ksiąg holocaustu, czyli dzienników Anny Frank bądź korygującej liczbę i przekrój narodowościowy ofiar Auschwitz, a nawet żeby, ot tak, bez wiadomej przyczyny upokorzyć zbyt zadowolonych z siebie „polaczków”.

I nie przeszkadza to nikomu, że napis w Jedwabnem pojawił się już po przybyciu na miejsce ekipy jednej z telewizji komercyjnych (wcześniej poinformowanej o profanacji), a dosłownie na parę godzin przed przyjazdem wycieczki, jaką zorganizowała w to miejsce warszawska gmina żydowska. Jest zadanie, trzeba je wykonać. Bo wiadomo, że niepokorne, dociekliwe i podnoszące zbyt wysoko głowę jednostki, jak np. ochrzczony „kłamcą oświęcimskim” dr Dariusz Ratajczak, po prostu w sposób upadlający, przy dzikim chichocie wiadomej g…azety, mogą zostać usunięte z tego świata. Spalił Pan temat, Panie Terlikowski, swoim przedwczesnym wyskokiem, żeby nie powiedzieć wytryskiem nadgorliwości i zwykłego – mówiąc językiem intelektualnego salonu – dupodajstwa. Proszę też pamiętać, że paradoksalnie g…azeta wszak wychodzi w języku Pana narodu, na terenie państwa polskiego i część redaktorów nosi polskie nazwiska. I ma tu poważne zadania do wykonania. W Polsce więc, Panie Redaktorze, nie tylko „takie rzeczy są możliwe”. Znamienne jest ponadto, że rzeczony periodyk chwalił Pana za frondowy tekst, prawie w tak samo troskliwy i wyrozumiały sposób, w jaki potraktował dr. Ratajczaka tuż przed jego tajemniczą śmiercią.

Cała podlaska hucpa zaczęła się, pewnie zgodnie z planem, w sierpniu br., czyli, jak wspomnieliśmy, mniej więcej na dwa miesiące przed wyborami, serią „faszystowskich” napisów w Krynkach oraz na synagodze w Orli (10 sierpnia). Według mediów 26 sierpnia w Ozieranach grupa osób śpiewała piosenki propagujące faszyzm i uprawiała graffiti na opuszczonych budynkach (garbarni, dawnej piekarni i nieużytkowanego już budynku urzędu miasta). W końcu 31 sierpnia kulminacja wakacyjnej akcji obrodziła napisami i swastykami w Jedwabnem, zaś 19 września w samym już Białymstoku misterna swastyka z bukszpanu na skwerze przy ul. Młynowej udekorowała miejsce upamiętniające dawny cmentarz żydowski. Że były także zlecenia na agresywne działania w stosunku do innych mniejszości – m.in. litewskiej, muzułmańskiej – to było jasne od początku. Wiadomo wszak powszechnie, że polscy naziści nienawidzą – wzorem swoich teutońskich protoplastów – wszystkiego co inne, mniejsze, czarniawe i nie gadające po polsku. Przygotowany i czujny niajaki Zvi Rav-Ner, ambasador Izraela w Polsce, w swoim pełnym oburzenia orędziu nawiązał, dziwnym porywem mniejszościowego współczucia, także do aktów rasistowskich gwałtów wobec mniejszości litewskiej. Żeby było jasne, że w Polsce, zwłaszcza tej B, krzywda dzieje się nie tylko Żydom, a ekscesy rasistowskie są immanentnie wdrukowane w charakter narodowy Polaków.

Trudno się zatem dziwić, że ludzie pokroju p. Terlikowskiego zupełnie nie odczuwają kaskady przetrawionej śliny, jaka ścieka im po twarzach za każdym razem, gdy plują na ich oblicza czy to główny macher rzeczonej g…azeta, czy osławiony rabin Weiss, czy podrzędna kreatura Joskowicz, swojego czasu grożący głowie Kościoła katolickiego w sprawie krzyża oświęcimskiego i zwracający się do namiestnika Chrystusowego per „panie papież”, czy zawodowy denuncjator ’68, obecnie naukowiec amerykański, niejaki J. T. Gross, ze swoim publikacjami shoah-fiction, które dla władz kraju p. Terlikowskiego stoją ponad każdą prawdą historyczną, czy – ogrywający do bólu „hollocaustyczne” miazmaty – hollywoodzcy reżyserzy, czy podrzędni, ale masowo wydawani i tłumaczeni u nas literaci (m.in. Styron, Grynberg, Kosiński, Szczypiorski, Krall, Huelle), czy ostatnio gromady żydowskich pseudopublicystów sportowych i nie tylko, po raz n-ty zarzucający nasz kraj kalumniami tylko z powodu decyzji przechrzty-futbolisty, niejakiego Meliksona. Można przecież demokratycznie przyjąć (jak za gromadą podobnych sobie myślicieli p. Terlikowski przyjął, że Chrystus był Żydem!), że to tylko pada ciepły deszczyk, spływając łagodnie po naszych fizjonomiach, i w gromadzie współwyznawców udać się w ekspiacyjnym pochodzie (vide tzw. Marsz Jedności w Białymstoku z udziałem władz miasta, tudzież niejakiego pana senatora Cimoszewicza, działaczy PO i SLD, całej zgonionej na tę okazję watahy urzędasów, tudzież mniejszości narodowych) heroicznie zlizywać (mimo dysonansowych drwin i buczenia narodowców, którzy, mimo że nie zaproszeni, wkomponowali się w paradę ekspiatorów) wymalowane i sprofanowane przez jak najbardziej określonych sprawców, w większości fałszywe historycznie i ideowo, pomniki, wyrazić swoje oburzenie i w konsekwencji przelać na odpowiednie rachunki środki (oczywiście nie z własnej kieszeni, ale wygenerowane z podatków ściągniętych od maluczkich), mające skłonić ten parszywy naród do tolerancji, nauczyć go większej pokory i wytrzebić z ich głów jakąkolwiek logiczną czy chociażby wetującą zastany stan rzeczy, refleksję.

I Podlasie dało odpór ciemnocie „polaczków”. Siły porządkowe już w czwartek 13 września 2011 r. – zgodnie ze swoim zwyczajem – wtargnęły w godzinach porannych do czternastu mieszkań w Krynkach i Białymstoku. Plonem akcji było zatrzymanie czerech młodych ludzi w wieku 17-18 lat, piąty z podejrzanych przebywał w tym czasie w szpitalu. Komunikaty nie dopowiedziały od kiedy tam przebywa i czy np. nie trafił tam z powodu zatrucia umysłu i trzewi skażoną ideologią. Konsekwentnie jednak Prokuratura Okręgowa w Białymstoku postawiła zarzuty propagowania treści faszystowskich i niszczenia mienia wszystkim pięciu nastolatkom (nie wiadomo tylko czy są to przypadkowe ofiary na chybił trafił wybrane przez spanikowaną ważkością sprawy policję, czy może członkowie szabeskomanda otrzymali rozszerzony zakres obowiązków). Cóż takiego im zarzucono i jakie dowody znaleziono, które uprawomocniłyby podjęte prze Prokuraturę działania. Jak szczegółowo poinformował reprezentant zespołu prasowego podlaskiej policji podejrzani w nocy z 26 na 27 sierpnia w Ozieranach "wykrzykiwali hasła i śpiewali piosenki propagujące ustrój faszystowski". Czy były to melorecytowane cytaty z Mein Kampf, chóralnie odtwarzane Horst Wessel Lied, Es Zittern die Morschen Knochen, czy Deutschland erwache, a może stara i bliska sercu wielu patriotów Die Wacht am Rhein, tego źródła policyjne nie precyzują (a szkoda!). Udostępnione policyjne zdjęcia z przeszukań ujawniają dalsze wstrząsające dowody zbrodni – na ekranie jednego z telefonów zatrzymanych wyświetlany był krzyż celtycki (znowu ten krzyż!!!). A co jakby był wandejski (wygenerowany i wykorzystywany przecież przez faszystów z Wandei w walce z prawowitą, rewolucyjną władzą), św. Andrzeja (jak najbardziej emblemat 6. Dywizji Górskiej Waffen-SS, obecnie logo pogotowia ratunkowego), czy inny Ritterkreuz. Tylko na celtycki panowie z policji mają zapis w instrukcji, usłużnie im uzupełnionej przez instytucje pożytku publicznego w rodzaju „Nigdy więcej”? Była przecież świetna okazja, żeby raz na zawsze skończyć z problemem krzyży raz na zawsze.

Bystrzy stróże porządku publicznego znaleźli też pomazane kartki papieru, na których widniała swastyka i przekreślona (Jezus, Maria!!!) gwiazda Dawida. Panowie Policjanci, takie numery robić w biały dzień! I to na Podlasiu, które jeszcze z czasów walk podziemia zbrojnego z rodzimą i sowiecką bolszewią zna sposoby przeprowadzania tego rodzaju rewizji, zaczynające się od podkładania pod poduszkę pistoletu w przeszukiwanych mieszkaniach. Byłaby to obsuwa podobna do tej, jaka zdarzyła się rabinowi R. czy p. Terlikowskiemu. Kolejne powalające dowody na wściekły i permanentny rasizm młodzieży podlaskiej to napis White Patriots (a Black Panther byłoby w porządku), szalik Jagielloni Białystok (co ten klub jeszcze robi w takim razie w T-Mobile Ekstraklasie, i w ogóle w polskiej lidze), gra komputerowa World at War (o, k… chciałoby by się powiedzieć, wszyscy miłośnicy Call of Duty do gazu?). Idąc tym tropem można by śmiało podsunąć podlaskiej policji, czy nawet Komendzie Głównej, tudzież Prokuraturze Generalnej znacznie ciekawszy trop. Według relacji jeszcze do niedawna prominentnego polityka PO, politycy w klubie parlamentarnym tej partii, mają zwyczaj, i to nie tylko przy kieliszku, spędzać czas słuchając ściągniętej z sieci listy marszów i pieśni hitlerowskich. Jak się można domyślać wiodącym DJ-em w tym wypadku jest niezastąpiony rzecznik Paweł Graś, na boku cieciujący gdzieś u bauera.

Swoją droga warto też by się zastanowić nad zmianą rasistowskiej nazwy samej stolicy Podlasia. Czarnystok może byłoby zbyt trywialne, wersja w jidysz (ביאַליסטאָק) zamknęłaby możliwość dalszej penetracji tego terenu w stylu rabina R., ale Cimoszewicze czemu, na przykład, nie.

 
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama


stat4u