Z ręką w nocniku, czyli czy warto umierać za Izrael

środa, 16 marca 2011 22:29 Wasyl Pylik
Drukuj

Tags: Delenda Carthago | Hic et nunc

Na oczach całego świata Zachodni przywódcy wyszli na głupców i dyletantów pochopnie udzielając otwartego poparcia libijskiej opozycji, która zbuntowała się przeciwko rządzącemu krajem od 40 lat Muamarowi Kadafiemu. Nie tylko wykazali się kompletnym dyletanctwem nie doceniając siły Muamara Kadafiego i przedwcześnie stawiając na nim krzyżyk, ale też niezwykle skomplikowali relacje swoich państw z Libią i światem arabskim. Tymczasem lojalne wobec Kadafiego wojska ogłosiły „nieuchronną” operację przeciwko pozostającemu w rękach rebeliantów Bengazi – drugiego co do wielkości i znaczenia miasta Libii i ich ostatniego bastionu oporu. Wcześniej siły lojalne wobec Kadafiego odbiły z rąk powstańców Bregę, Zuwarę i strategicznie położoną Adżdabiję.

Pod wrażeniem sukcesów sił lojalnych wobec Kadafiego, obawiając się represji coraz więcej Libijczyków ucieka do Egiptu. Rzeczniczka Wysokiej Komisarz ONZ ds. Uchodźców (UNHCR) Sybella Wilkes informowała w idy marcowe, że wśród uciekinierów są silne obawy, że wojska Kadafiego zablokują główną drogę z Bengazi do egipskiej granicy. Dzień wcześniej Przewodniczący Libijskiej Ligi na rzecz Praw Człowieka Soliman Bouchuiguir powiedział, że jeśli upadnie Bengazi, można spodziewać się „masakry podobnej do tej w Rwandzie”.

Niekorzystnym dla opozycji zwrotem sytuacji zaniepokojony jest zachód i Liga Arabska, według której rząd Kadafiego utracił mandat do sprawowania władzy i reprezentowania narodu libijskiego. W sobotę jej kierownictwo zaapelowało do Rady Bezpieczeństwa ONZ o ustanowienie strefy zakazu lotów nad Libią „w celu obrony cywilów przed atakami sił Muammara Kadafiego”. Zebrani w Kairze ministrowie spraw zagranicznych Ligi Arabskiej uznali też za niezbędne nawiązanie kontaktów i współpracy z grupującą przeciwników Kadafiego Narodową Radą Libijską z siedzibą w Bengazi. Podobne dylematy mają rządy państw zachodnich, z których zdecydowana większość nie ukrywa swojej sympatii dla przeciwników Kadafiego.

Tymczasem lojalni wobec Kadafiego wojskowi próbują doprowadzić do rozdźwięków i podziałów wśród mieszkańców terenów znajdujących się jeszcze pod kontrolą powstańców. Zwracając się do mieszkańców Bengazi wojskowi oświadczyli, że „chodzi o operację humanitarną”, a nie „mszczenie się na kimkolwiek”. Komu należy wierzyć? Czas pokaże. Pewne jest jednak, że Muamar Kadafi mimo podeszłego wieku nie jest idiotą i nie będzie zrażać do siebie czynników międzynarodowych stosowaniem rzeźniczych praktyk na przeciwnikach. Pewne jest jednocześnie, że przywódcom i aktywistom rebelii nie odpuści, bo z jego punktu widzenia jest to sprawa honoru. Może w ograniczonym zakresie, ale zemsta jednak będzie.

Dokonując pomyślnego dla siebie zwrotu sytuacji niezłą nauczkę dał Muamar Kadafi pozbawionym najwyraźniej politycznego realizmu zachodnim rządom, które będąc zakładnikami własnych utopijnych idei przedwcześnie uznały go za politycznego trupa. Zasugerowani rozwojem sytuacji w Tunezji i Egipcie zachodni przywódcy bezpodstawnie doszli do wniosku, że podobny scenariusz rozegra się w Libii. Bez stosownej więc analizy sytuacji przeprowadzonej w oparciu o rzetelne informacje wywiadowcze, szybko i ochoczo uznano, że mający swoje źródło w zapalczywości zryw powstańczy stanowi poważną siłę, która jest w stanie obalić rządzący reżim, i który należy bezwarunkowo poprzeć.

Nie rozeznano także nastrojów panujących w armii. A to błąd, bo to właśnie armia, a nie jacyś – jak głosiła także u nas medialna kloaka – dzicy najemnicy prowadzi ofensywę przeciwko powstańcom. Nie doceniono też słabości powstańców, którzy nie posiadali wystarczającego potencjału do odniesienia zwycięstwa. Widocznie w Londynie, Paryżu, Berlinie uznano, że sprawę załatwią same manifestacje przeciwników Kadafiego, tak jak stało się to w państwach sąsiednich i że jakoś to będzie (podobne błędy popełniono wcześniej w odniesieniu do wydarzeń w Egipcie, z tą różnicą, że do końca cały Zachód – oczywiście ze względu na interesy Izraela – popierał tamtejszego jedynowładcę Hosni Mubaraka, i tylko dzięki postawie egipskiej armii i mądrości jej dowódców manifestujący demos nie został utopiony we krwi). Potwierdzeniem tego jest właśnie jednoznaczne poparcie jakiego niezwykle ochoczo udzielono libijskiej opozycji. Najdalej w swoich krokach posunęła się Francja, która uznała tymczasowy powstańczy rząd - Narodową Radę Libijską za „jedynego prawomocnego przedstawiciela narodu libijskiego”.

Zachód zapomniał też, że Muamar Kadafi miał i de facto nadal ma międzynarodowe uznanie jako przywódca suwerennego państwa. Wobec tego miał prawo zareagować stosownie na rebelię w rządzonej przez siebie Libii. A to że nie ma tam demokracji w niczym nie zmienia tego faktu. W świecie arabskim panuje jedna zasada – ten, kto jest silniejszy ten jest legalny. Zgodnie z tamtejszymi politycznymi obyczajami miał nie tylko prawo ale i obowiązek buntowników surowo ukarać. Tak zresztą robi każdy szanujący się rząd. Buntowników się karze. No, chyba że zwyciężą.

Najprawdopodobniej nikt na Zachodzie nie przewidywał wariantu zakładającego obecny rozwój sytuacji. W efekcie więc tego rażącego dyletanctwa postawiono na złego konia, bowiem wszystko wskazuje na to, że godziny libijskiej rewolucji są już policzone. Stawia to Zachód, a zwłaszcza Francję i Wielką Brytanię w niezwykle kłopotliwej sytuacji. Są apele libijskiej opozycji, nawoływania obrońców praw człowieka, wymierzona przeciwko Kadafiemu zmasowana kampania medialna, ale tak naprawdę zachodni przywódcy obecnie nie mają pojęcia co w tej sytuacji zrobić. Licząc na łatwe zwycięstwo opozycji nie brali pod uwagę konieczności udzielenia jej zbrojnego wsparcia, jak też nie przewidywali ewentualności przyjęcia na wypadek jej porażki tysięcy uciekinierów w Libii. A zrobić coś trzeba, bo padło już z ich ust wiele ważkich słów i deklaracji poparcia pod adresem libijskich rebeliantów i ich zwolenników.

Może swoje pięć minut w kontekście kryzysu libijskiego będzie miał premier Włoch Silvio Berlusconi, który jako jeden z nielicznych wśród unijnych polityków zachował zdrowy dystans do dokonujących się tam wydarzeń. Po ostatecznym zwycięstwie Kadafiego będzie on chyba jedynym zachodnim szefem rządu, z którym libijski dyktator zechce poważnie rozmawiać. I chyba tylko w nim powinni pokładać nadzieję libijscy rebelianci, bo na pewno NATO, Legia Cudzoziemska czy Gurkhowie nie przyjdą im z pomocą.

[komentarz retorsyjny]

Dopóki w Libii fundamentem społeczeństwa jest islam nie ma zasadniczego znaczenia czy w kraju tym będzie rządzić Kadafi czy „demokratyczna” opozycja. Poza ludźmi u władzy i stojącymi za nimi wewnątrz krajowymi i ponadnarodowymi koteriami nic się nie zmieni. Po wyczerpaniu się zasobów ropy i słodkiej wody ze złóż pod Saharą, kraj ten stanie się petentem u zamożnych społeczeństw Zachodu ukształtowanych według chrześcijańskich zasad moralnych. Wynika to z tego, że świat islamski jest cywilizacją regresywną, która potrafi egzystować jedynie eksploatując surowce naturalne (dzięki technologii wypracowanej przez świat chrześcijański), poprzez rozbój (z użyciem uzbrojenia produkowanego według  myśli i zasobów technicznych świata chrześcijańskiego), ewentualnie oferowanie usług dla „niewiernych” (dzięki zapleczu i infrastrukturze wytworzonej przez technologię wypracowaną przez świat chrześcijański).

Muzułmanie mogą gardzić chrześcijanami, ale gdyby nie świat chrześcijański nadal tkwiliby w epoce kamiennej. Taka jest prawda. Tylko chrześcijaństwo i ukształtowana na jego fundamencie cywilizacja łacińska jest w stanie wytworzyć w człowieku moce twórcze pozwalające przemieniać saharyjski piasek w złoto. Jeśli więc mieszkańcy Północnej Afryki pragną rzeczywiście zmienić swoje życie na lepsze, powinni powrócić do chrześcijaństwa – wiary przodków, której się wyrzekli w konsekwencji zerwania więzi z Rzymem i pod presją najeźdźców z Półwyspu Arabskiego. Nie lękajcie się – Otwórzcie drzwi i serca Chrystusowi!

 


[Czytaj także:]

Uczeni i osły do środka!, czyli romantycy i derwisze
Ex occidente lux, czyli ostatnia nadzieja dla islamu