Ex occidente lux, czyli ostatnia nadzieja dla islamu

środa, 02 lutego 2011 18:58 Wasyl Pylik
Drukuj

Tags: Delenda Carthago | Hic et nunc

Cały świat z ogromną uwagą przygląda się temu, co dzieje się od półtora tygodnia w Egipcie. Dziesiątki ekspertów próbuje zrozumieć przyczynę zjawiska oraz jego bliskie i dalekosiężne konsekwencje. A zamieszki w Egipcie są sprawą niebagatelną, bo przecież chodzi o najludniejszy kraj regionu. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że liczący 80,5 milionów mieszkańców Egipt bezpośrednio graniczy z liczącym zaledwie 7,65 mln mieszkańców Izraelem (w którym mieszka około półtora miliona Palestyńczyków).

Zaniepokojenie czynników międzynarodowych (czy raczej ponadnarodowych) jest w pełni uzasadnione ponieważ radykalna zmiana władzy w tym kraju może zasadniczo zaważyć na układzie sił w regionie, nie mówiąc już o perturbacjach dla światowej gospodarki (w piątek ceny ropy na amerykańskich giełdach wzrosły do poziomu najwyższego od 16 miesięcy). Nie jest żadną tajemnicą, że prezydent (jeszcze urzędujący – 02.02.2011) Egiptu Hosni Mubarak jest w oczach arabskiego demosu nie tylko bezwzględnym dyktatorem, który nic nie robi żeby poprawić ich byt, ale także sługusem Ameryki i Izraela, podobnie zresztą jak władcy państw Zatoki Perskiej. Dlatego, chociaż podłoże protestów miało pierwotnie charakter ekonomiczny i społeczny, to jednak mogą one „wymknąć się” spod kontroli i przenieść się na grunt polityczny rozlewając się poza granice Egiptu.

Nic więc dziwnego, że w Izraelu trzęsą portkami. O czym świadczy informacja podana w poniedziałek przez izraelski dziennik „Haarec”, że władze Izraela zabiegają w poufnych kontaktach ze Stanami Zjednoczonymi i rządami państw europejskich „o wsparcie stabilności władzy prezydenta Hosniego Mubaraka”, podkreślając, że jest to także w interesie Zachodu. Na pewno byłoby to w interesie Izraela, ale czy Zachodu? W przeciwieństwie do Pana Boga Izrael nie jest bytem koniecznym, a wręcz – jak pokazało ostatnie 60 lat historii tego regionu – bardzo kłopotliwym dla Zachodu i w tej sprawie trzeba będzie kierować się pragmatyzmem. Tak czy inaczej dojście w Egipcie do władzy opcji wrogiej Izraelowi bardzo skomplikuje sytuację tego wygenerowanego sztucznie tworu politycznego. Ale Żydzi są sami sobie winni. Mieli pół wieku aby wypracować przyjacielskie stosunki z palestyńskimi Arabami. A tymczasem ufni w potęgę pieniądza i wykorzystując potencjał ekonomiczny i militarny Ameryki ciężko pracowali nad tym aby wzbudzić nienawiść arabskich mas. Doszliśmy jednak do momentu, że łapówka jaką co roku USA wypłacają Egiptowi za respektowanie pokoju z Izraelem może okazać się niewystarczająca.

We wtorek premier Izraela Benjamin Netanyahu straszył Zachód możliwością przejęcia władzy w Egipcie przez „radykałów”. Nawet jeśli tak się stanie, to cóż ten wykastrowany Zachód zrobi. Zaśpiewa falsetem na zgromadzeniu ogólnym ONZ i tyle. Przecież nie wyślą sił interwencyjnych przeciwko 80-milionowemu narodowi, posiadającemu dużą, dobrze uzbrojoną i wyszkoloną armię. Lata 90. ubiegłego wieku i miniona dekada były niepowtarzalną szansą dla Izraela, aby się pojednać z arabskimi sąsiadami. Szansę tę jak na razie zmarnowano. Nie chcieli oddać w całości Zachodniego Brzegu, być może będą musieli oddać wszystko. Być może w obecnej chwili Telawiw bardzo dyskretnie powinien postawić na pretendującego do lidera opozycji prozachodniego Mohammeda El Baradei. Dyskretnie, bo ostatnimi apelami o wsparcie Mubaraka izraelski rząd oddał mu niedźwiedzią przysługę.

Sytuacja w Egipcie jest obecnie arcyciekawa i potwornie niebezpieczna, bo nikt jej nie kontroluje. Oto z jednej strony mamy protestujący arabski demos, który domaga się radykalnej zmiany władzy w kraju, z drugiej aparat władzy z nieprzejawiającym najmniejszej ochoty do ustąpienia prezydentem Mubarakiem na czele. Pomiędzy tymi biegunami, aczkolwiek nieco na uboczu, mamy potężną armię, która jak na razie nie ma najmniejszej ochoty opowiadać się po którejkolwiek ze stron. Mamy więc impas, tym groźniejszy, że do zrewoltowanych miast w obawie przed rabunkami przestały docierać dostawy żywności. Jeżeli ktoś myśli, że Mubarak ustąpi, bo tak mu „doradzi” Barak Obama czy Hilary Clinton, to ma nie tak w głowie. Należy pamiętać, że Mubarak jest Arabem, a prawdziwy Arab gardzi murzynami, którzy są dla niego co najwyżej materiałem na niewolnika, a już na pewno nie będzie przyjmował poleceń od kobiety. Poza tym pozycja Mubaraka nie jest tak słaba jak usiłują sugerować niektórzy komentatorzy. W swojej roztropności zadbał on jednak o dobre relacje z armią, której nigdy nie skąpił grosza. Wojskowi już stanowczo dali do zrozumienia, że nie zamierzają uczestniczyć w „rewolucji” mas, za którą kryje się niepewna dla nich przyszłość.

Ale to czy Mubarak utrzyma się przy władzy czy nie będzie miało najmniejszego wpływu na rozwiązanie kluczowych doczesnych problemów ani Egipcjan, ani całego świata islamskiego. Bo problem jest natury cywilizacyjnej. W jednej z relacji z Kairu można było usłyszeć wypowiedź uczestnika protestów, który stwierdził, że „Mubarak nie zaspokaja ich potrzeb”. W tym sedno. Świat muzułmański jest pasywny, uwięziony w sztywnych ramach zasad koranicznych, przez co cywilizacyjnie niewydolny, wręcz upośledzony. Zauważmy, że na przestrzeni ostatniego tysiąclecia lokomotywą rozwoju cywilizacyjnego był rozwijający się w ramach cywilizacji łacińskiej, Zachód. Bez zachodniej technologii arabscy szejkowie mogliby co najwyżej w swojej ropie się wykąpać, bo nawet nie potrafiliby jej wydobyć, o przetworzeniu już nie mówiąc. Zresztą po co by ją mieli wydobywać jeśli nawet nie mieliby samochodów? Może ktoś powiedzieć, że to przejaw szowinizmu. Nic podobnego, bo taka jest prawda! Świat islamski żyje w stanie głębokiego cywilizacyjnego upośledzenia i pod tym względem jest całkowicie uzależniony od „szatańskiego” Zachodu.

Rozwiązywanie swoich doczesnych problemów mieszkańcy Bliskiego Wschodu, zachodniej Azji i Afryki Północnej powinni zacząć od nawrócenia się na chrześcijaństwo, za czym powinna pójść zmiana formacji cywilizacyjnej na uformowaną przez chrześcijaństwo cywilizację łacińską, której najważniejszym wyznacznikiem jest podporządkowanie wszystkich sfer życia moralności. Najwspanialszą syntezą tej idei jest wyrażona przez św. Augustyna (z urodzenia północnoafrykańskiego Berbera) myśl – kochaj i rób co chcesz. Oczywiście słowa „kochaj” nie należy interpretować - tak jak to niektórzy próbowali - „puszczaj się” czy „łajdacz się”, lecz jako wezwanie do odpowiedzialności za siebie i innych. „Kochaj”, jako konsekwencja przyjęcia i poddania się Temu, który sam jest miłością. Uwolnienie się z moralności klanowej i sztywnych ram koranicznych przepisów z jednoczesnym przyjęciem chrześcijaństwa i łacińskiej formacji cywilizacyjnej uwolniłoby drzemiący w mieszkańcach wspomnianych regionów ogromny potencjał twórczy, pozwalający na zaspokojenie wszystkich doczesnych potrzeb.

Jeśli nie dokona się taka jakościowa zmiana, to tak naprawdę poza osobami na szczycie władzy nic się nie zmieni. Bez tego nadal Egipcjanie i mieszkańcy innych państw islamskich będą wegetować w oczekiwaniu aż państwo coś im da, ewentualnie licząc dodatkowo na bakszysz ze strony pogardzanych ludzi Zachodu. Przyjmując chrześcijaństwo po prostu będą mogli wreszcie wziąć się do rozumnej i twórczej pracy, dzięki której wzniosą się ku Bogu i przy okazji wydobędą się z poziomu wegetacji. Tylko nawrócenie na chrześcijaństwo uwolni ich do pełni życia i otworzy przed nimi świat.


Czytaj także:

Izrael – wspólne dzieło nazistów i syjonistów
Halloween, Hollywood, Hollocaust, czyli o mitologii amerykańskiej słów kilka
Świńskie kości metaforą państwa żydowskiego. Koniec mitu Masady?
Sprawa Anwara Mohammeda, czyli te nasze "skurwysyny''
Za zasłoną z peryfraz. Tortury racją stanu Izraela

Ciszej nad tą trumną. Tragedia U.S.S. "Liberty”
Amerykańska piąta kolumna