Czy to w zimę, czy to w lecie poznasz żyda po… jarmułce, czyli dylematy państwa laickiego

poniedziałek, 01 października 2012 11:56 Zoil Haq
Drukuj
Ocena użytkowników: / 1
SłabyŚwietny 

Tags: Delenda Carthago | Hic et nunc

Gromkie aj-waj, jakie rozległo się nie tylko we francuskich, ale i w głównych europejskich mediach po ubiegłotygodniowym oświadczeniu Marine Le Pen w sprawie zakazu publicznego noszenia przez żydów jarmułek, a także wyeliminowania m.in. koszernego jedzenia ze szkół i – dla równowagi – zablokowania zagranicznych inwestycji we francuskich meczetach, nie powinno w zasadzie już nikogo dziwić. Czy się żydów stygmatyzuje czy destygmatyzuje, zawsze oni i kontrolowany przez nich establishment będzie zbulwersowany próbami zastosowania jednolitych standardów wobec – z powszechnego, czyli katolickiego punktu widzenia – wyznań błądzących. Jakby nie patrzeć liderka Frontu Narodowego dała wyraz – m.in. artykułując swoje poglądy w wywiadzie dla „levi-covego” „Le Mond” – swojej trosce o równość wyznań wobec prawa, tolerancję wyznaniową i przestrzeganie zapisów konstytucji, wzywając do zdelegalizowania wszystkich religijnych nakryć głowy "w sklepach, środkach transportu publicznego i na ulicach”. Czyli political correctness pełną gebą!

Zwłaszcza, że ostatnia kampania Frontu Narodowego na rzecz utrzymania świeckiego charakteru państwa, ostre antyislamskie wystąpienia przy jednoczesnym ociepleniu kontaktów z „judajstwem” (wywiady dla żydowskiej prasy) przysporzyła Frontowi wśród nieco zdziwionego establishmentu nawet sporo sympatii, a wywołała konsternację na „zacietrzewionej” prawicy. Wydawało się, że swoimi wymierzonymi w wyznawców Proroka, tak popularnymi w szerokich masach francuskiego społeczeństwa, hasłami Le Pen przekwalifikuje się – niczym nasza „Fronda” czy „Uważam Rze” – na prawicową filię prosyjonistycznej i atlantyckiej opcji, którą zaakceptuje francuska „elyta”.

A tu takie faux pas, czy może raczej zrealizowana prowokacja. Wyssany z mlekiem matki i zakorzeniony w genach faszyzm i antysemityzm Frontu, wygrał zdaniem przynajmniej żydowskich mediów, bądź przez nich kontrolowanych (czyli prawie wszystkich) z politycznym realizmem (czy może polityczną poprawnością) tych „popłuczyn po rządzie Vichy”, jak już obecnie jest określany Front. „The Jerusalem Post”, taka „Wyborcza” w kraju nad Sekwaną i Loarą, przywołuje znamienne słowa niejakiego Pinchasa Goldschmidta, prezesa (uwaga!) Europejskiej Konferencji Rabinów, stwierdzającego, że dla Frontu Marine Le Pen nie ma już miejsca „na francuskiej scenie politycznej głównego nurtu”.  Można tylko skonstatować, że ów główny nurt przelewający się mierzwą po salonach Francji, pasożytujący na pracy i podatkach jej obywateli-gojów, bezwzględnie poniewierający „najstarszą ladacznicę Kościoła”, w przeciwieństwie do muzułmanów czy także, przede wszystkim katolików, ma nie tyle nawet prawo, co immanentny obowiązek manifestowania swojej „myckowej” religijności, choć w tym wypadku można raczej mówić o nachalnie eksponowanej identyfikacji polityczno-kulturowej. I typowej dla tego „głównego nurtu” hucpiarskiej bezczelności, jeśli się weźmie pod uwagę, że obecnie we Francji eksponowanie wybranych, jak widać, symboli religijnych jest zakazane w państwowych szkołach, a oprócz tego w całym kraju obowiązuje zakaz noszenia tylko muzułmańskich nakryć głowy zasłaniających twarz. A w mycce można dokazywać w każdym miejscu i czasie!

Nieodparcie nasuwa się porównanie – dostrzegane nie tylko we francuskiej, ale w całej europejskiej przestrzeni publicznej i politycznej – że od zarania dziejów (czytaj: od roku 1789) skupione na laicyzującym wysiłku państwo francuskie, jednocześnie wszczepia zdurniałym masom nie tyle obrządek „fartuszkowy”, co surogat wrażliwości „mniejszościowej”. Nie wolno manifestować czy nawet dać się publicznie zidentyfikować jako przynależący do danej wspólnoty religijnej (chyba, że tej prawdziwej – jarmułkowej), jak najbardziej natomiast wskazane jest tolerowanie, promowanie czy przede wszystkim współuprawianie z francuskimi pederastami na wszelki sposób inwersyjnych aktów kopulacyjnych (najlepiej w czasie jak najbardziej legalnych parad wolności, rozwiązłości i czegoś tam jeszcze). Po jaką przecież cholerę zajmować się tajemnicami i prawdami wiary, co, jak powszechnie lansuje wszelka „lev-da” prowadziło zawsze do krwawych wojen religijnych, jeżeli zamiast tego można spenetrować anus koledze z pracy. Trzeba tylko pamiętać, że gdyby ten kolega przypadkiem nosił na co dzień jarmułkę, to w czasie wspomnianego obrządku kopulatywnego należy to jak najbardziej uszanować, dając w ten sposób odpór faszystom z FN. Natomiast koleżanka lesbijka musi pamiętać, że ma pełne prawo, aby bezceremonialnie zrywać partnerce muzułmance burkę z twarzy, tak aby oświecenie płynące z francuskiego prawa nie pozwalało je wrócić w mroki islamskiego zaprzaństwa. Niech pamięta – ex occidente lux! Francja, jak kiedyś w przypływie szczerości przyznał jej prezydent w polskim parlamencie, już dawno poradziła sobie z katolicyzmem, teraz więc pora na rozprawę ze, ściągniętym co prawda na własne życzenie, islamem. Że na żydów taki czas nie przyjdzie tego możemy być pewni, tak jak tego, że Anna Frank nie napisała swoich dzienników. Bo czy można tak naprawdę liczyć, że to właśnie Front Narodowy Marine Le Pen rozwiąże kwestię żydowską raz a dobrze?

Na miejscu liderki Frontu Narodowego warto by się zastanowić nad najbardziej logicznym wyjściem z sytuacji. Skoro żydzi tak nie lubią być destygmatyzowani, pozbawiani symboli i znaków wskazujących na ich wyznanie i pochodzenie narodowe, może by tak ich dopieścić do końca i zamiast zakazywać noszenia tych nieszczęsnych jarmułek, wręcz nakazać im noszenie jakże istotnego dla nich – nacechowanego historycznie i kulturowo – atrybutu – żółtej opaski z gwiazdą Dawida. Wtedy na pewno będą w siódmym niebie.