A.D.: 16 Kwiecień 2024    |    Dziś świętego (-ej): Julia, Erwina, Benedykt

Patriota.pl

Ptok ptakowi nie jednaki,
człek człekowi nie dorówna,
dusa dusy zajrzy w oczy,
nie polezie orzeł w gówna.

Stanisław Wyspiański, Wesele

 
  • Increase font size
  • Default font size
  • Decrease font size
Błąd
  • Nieudane wczytanie danych z kanału informacyjnego.
  • Nieudane wczytanie danych z kanału informacyjnego.

Lucis ferre, czyli oświatowy Hall-oween

Drukuj
Ocena użytkowników: / 3
SłabyŚwietny 

Tags: Hic et nunc | Lewiatan

No i stało się. Nie będzie końca edukacyjnego Hall-oweenu. Przeciwnie – w nowej kadencji nabierze on znacznego przyspieszenia. Jednym z pierwszych celów nowego rządu na polu edukacji będzie „częściowe urynkowienie” oświaty. Pierwszy atak nowej ekipy będzie najprawdopodobniej skierowany na Kartę nauczyciela, która stanowi istotną przeszkodę na drodze do zawłaszczenia przez kolesiów z różnego rodzaju stowarzyszeń, fundacji i firm subwencji oświatowej oraz budowy nauczycielskiego łagru.

„Najwyższy czas zreformować archaiczną Kartę nauczyciela. Ta opinia jest coraz głośniej wyrażana przez kolejnych ekspertów. Powtórzył ją także prof. Krzysztof Konarzewski, były szef Centralnej Komisji Egzaminacyjnej” – pisała z wyraźnie wyczuwalnymi pomiędzy wierszami wypiekami dziennikarka michnikowego organu, relacjonując rozmowę Konarzewskiego w lewackiej rozgłośni TOK FM. Owa reforma de facto polegać będzie na likwidacji obowiązujących zapisów w Karcie nauczyciela. Groźba jest o tyle realna, że prof. Konarzewski jest wymieniany wśród kandydatów do objęcia kierownictwa nad resortem edukacji.

„Może te głosy obudzą wreszcie rząd z edukacyjnego letargu” – judzi dziennikarka ulubionego przez większość nauczycieli periodyku. To tylko kolejna przesłanka wskazująca, że los Karty nauczyciela jest przesądzony, bo reprezentująca interesy postkomunistyczno-libertyńskiej oligarchii „Wyborcza” jak czegoś chce, to się jej nie odmawia. Oczywiście towarzyszy temu wszystkiemu pokrętna „argumentacja”, która ogranicza się nie tylko do napuszczania (typowe dla michnikowego gniota) reszty świata na „leniwych” nauczycieli, ale też do napuszczania nauczycieli na siebie wzajemnie, dzieląc ich na dobrych, którzy mogliby mieć lepiej i słabych, przez których nie mogą mieć lepiej (divide et impera). „Nauczyciele zagwarantowali sobie w Karcie, że nie będą pracować dłużej niż 20 godzin tygodniowo i ta sztywna zasada ogranicza pole manewru dyrektorom, rodzicom i samorządowcom. System zapisany w Karcie jest kosztowny i promuje miernych nauczycieli” – jątrzy dziennikarka Wyborczej. Swoją drogą, skoro nauczyciele mają takie klawe życie, to czemu owa dziennikarka nie została nauczycielką? Miałaby lekką pracę, dużo wolnego i nie musiałaby szmacić się na szpaltach gadzinówki z Czerskiej.

Cytowany z lubością Konarzewski ma oczywiście antidotum na zaistniałą sytuację w postaci już nie reformy „archaicznej” Karty nauczyciela  – jak nadmieniała owa dziennikarka na początku artykułu – a jej likwidacji – jak to już było w dalszej części. „Konarzewski postuluje, by w edukacji wprowadzić trochę więcej wolnego rynku. Dzięki likwidacji Karty dyrektor szkoły mógłby najlepszemu nauczycielowi powierzyć większą liczbę klas, lepiej mu zapłacić, a innego słabego pedagoga po prostu zwolnić. Te zmiany są w interesie dzieci i młodzieży. Niestety w Polsce wciąż ważniejszy jest interes branżowy niż interes ogółu i rząd Donalda Tuska niezmiennie hołduje tej zasadzie” – manipuluje faktami i uczuciami grafomanka z Czerskiej. Bo jak nazwać zabieg, gdy na początku artykułu informuje się o reformie Karty nauczyciela, a pod koniec o jej likwidacji? Czyżby jeszcze w trakcie pisania artykułu zaszła aż tak jakościowa zmiana? Przecież reforma i likwidacja, to zasadniczo nie jest to samo. Za tym idzie próba przekupstwa nie wiadomo kogo, bo przecież każdy nauczyciel uważa się za najlepszego, stawianie się w roli obrońcy interesu ogółu, a w końcu szantaż pod adresem szefa rządu, który – jak pokazała całkowicie absurdalna wiosenna redukcja zatrudnienia – dla usatysfakcjonowania mediów i stojących za nimi grup interesów jest w stanie zrobić bardzo wiele.

Oczywiście jest to szantaż pozorowany, bo przecież rząd, który już w poprzedniej kadencji wydał wyrok na Kartę nauczyciela, z radością przyjmie idące w tym kierunku „oddolne” postulaty. W tym celu nawet jako argumenty wykorzysta się wypowiedzi samych nauczycieli, którzy skarżą się na zaistniałą sytuację w oświacie. „Prof. Konarzewski, przy okazji krytyki nauczycieli, przywołał wywiad z nauczycielem historii Robertem Szuchtą, który niedawno opublikowała <Gazeta Wyborcza>. Szuchta mówił m.in. o uczniach, którzy bardzo słabo znają historię najnowszą (…) Konarzewski skomentował to tak: nauczyciele historii sami się dziwią, że młodzi ludzie nie znają historii, ale to znaczy po prostu, że ci nauczyciele źle uczą” – czytamy w artykule fragment, który ma być argumentem na rzecz likwidacji Karty nauczyciela. Pewnie są nauczyciele, którzy źle uczą, ale w tym kontekście, co ma piernik do wiatraka? Ciekaw jestem czy Konarzewski zadał sobie pytanie dlaczego nauczyciele źle uczą, a przede wszystkim dlaczego zjawisko to ma aż tak powszechny charakter? Chyba jednak nie, bo przecież nie o to chodzi, aby znać na nie odpowiedź i wyciągnąć właściwe wnioski.

Na marginesie dodam tylko, że nauczyciele nie mają żadnych instrumentów, żeby dobrze uczyć. Próba realizacji złej podstawy programowej w warunkach braku instrumentów pozwalających utrzymać niezbędną do przyswajania wiedzy dyscyplinę jest czystą martyrologią. Panie Konarzewski, od kiedy libertyńskie ekipy rządowe uparły się, aby polskie szkoły stawały się specjalnymi ośrodkami deprawacyjno-odmóżdżającymi, Polscy nauczyciele uczą lepiej niż pozwalają im tworzone przez Ministerstwo Edukacji Narodowej warunki.

Oczywiście kluczem do całej sprawy jest przytoczone stwierdzenie Konarzewskiego, by „w edukacji wprowadzić trochę więcej wolnego rynku”. Oczywiście zbitka słowna „wolny rynek” kojarzy się dobrze. Rzecz jednak w tym, że nie chodzi tutaj o żaden wolny rynek, tylko o przekierowanie subwencji oświatowej do prywatnych kieszeni oraz stworzenie zakładanym przez kolesiów firmom świadczącym usługi edukacyjne bardzo taniej, a jednocześnie wysoko wykwalifikowanej siły roboczej. Nie chodzi ani o dobro dobrych nauczycieli, ani o dobro dzieci i młodzieży i dobro wspólne w ogóle, lecz o nabijanie kasy oświatowym prominentom. Na tym będzie polegać „trochę więcej wolnego rynku” w edukacji.

Jeżeli coś można mieć do nauczycieli, to jedynie tyle, że w znacznej części są debilami, którzy uporczywie głosują na swoich dręczycieli, którzy zagonią ich do harówy ponad siły za marne pieniądze. Zresztą to właśnie ci byliby w pierwszej kolejności do zwolnienia, bo to oni zamiast podnosić kwalifikacje, podchwycają jako pierwsi najbardziej kretyńskie wytwory politycznej poprawności, a jednocześnie ostentacyjne obnoszenie się z „Gazetą Wyborczą” i głosowanie na PO traktują jako swego rodzaju polisę ubezpieczeniową. Najlepsi pedagodzy rozumieją na czym polega istota edukacji i w życiu nie zagłosują na cyniczną sforę, dla której bogiem jest pieniądz, i która sprowadza edukację dzieci i młodzieży do swoistego przysposobienia do życia w paneuropejskim, a docelowo wszechświatowym łagrze.

[komentarz retorsyjny]

Są debilami bo tacy są potrzebni – nie państwu, oczywiście, bo istotą państwa jest m.in. dbanie o każdy element struktury społecznej, z jakiej się składa, ale temu całemu geszeftowi, który nazywa się Polska s.c., Polska S.A., czy Polska Sp. z o.o. Tak jak każdy podmiot gospodarczy potrzebuje odpowiednio wyszkolonych w swojej branży pracowników, którzy nie muszą, a czasem i nie powinni wiedzieć, myśleć czy działać więcej niż konieczne jest to na wyznaczonym dla nich odcinku, tak i interes pn. edukacja czy oświata może tolerować i wynagradzać, a nawet promować zatrudnionych w swoim zakresie działalności miernych, biernych, ale wiernych figurantów. Takich, co to spokojnie można ich w każdej chwili zrestrukturyzować, ograniczyć prawa i przywileje pracownicze, bo i tak na ich miejsce znajdą się inni, co zgodzą się na każde warunki, byle mieć tylko swoje miejsce przy taśmie produkcyjnej.

Nie ma się więc co oszukiwać, nie jesteśmy organicznym i suwerennym organizmem państwowym, tylko departamentem, biurem, a najprawdopodobniej tylko wydziałem w zarządzanym przez określoną Radę Nadzorczą wszecheuropejskim biznesie. Wirtualny Wielki Brat (Prezes Zarządu?) decyduje, jak mamy żyć, co myśleć i jak uczyć, tak aby wszystkie trybiki mechanizmu idealnie (czyli w zgodzie z narzuconą wizją pseudocywilizacyjną) zachodziły na siebie. Nauczyciele w tej całej strukturze są jednym z tych  elementów, który świadomość swojej misji, etosu zawodowego czy mądrości i poczucia służby pro publico bono ma już dawno zresetowane. Bo tak naprawdę w imię czyjego dobra (cui bono?) tak naprawdę działają – formacja, którą powinni reprezentować przekazując wiedzę i wychowując kolejne pokolenia dawno już została sformatowana.

Nie zapominajmy, że całe to postępowe towarzystwo (zwłaszcza skupione w swej masie w ZNP) jeszcze w czasach zdawałoby się dbających o dobro państwa i narodu, czyli np. w latach II RP, słynęło z deprawacyjnych, komunizujących i antypaństwowych wystąpień, skupiając się nie celach edukacyjnych, ale na walce z religią w szkołach, z krzyżami w klasach (zdzieranych i profanowanych na oczach dzieci), z moralnością (celowały w tym zwłaszcza panie nauczycielki typu „kołontajowskiego”) i z wpojoną dzieciom i młodzieży przez tradycje rodzinne i narodowe wizją patriotyzmu. W obecnych czasach ci nosiciele kaganka oświaty mają do dyspozycji jeszcze potężniejsze media, skorumpowany resort edukacji i przynajmniej większość sejmowej sfory.

Jedynym problemem pozostają jeszcze zaniedbywani przez tych pozorantów uczniowie, czyli materiał, jaki w zjednoczonym kołchozie mają urabiać i formować systemowi belfrzy. Ale i na nich zjednoczenie pn. Europa ma dyscyplinujące i uniformizujące poglądy programy, propozycje błyskotliwych karier i jedyną wypichconą wizję światopoglądową. A tym, że w tak zwanym międzyczasie, zanim zajmą swoje miejsca przy linii technologicznej, wsadzą któremuś belfrowi na głowę kosz na śmieci, pogonią panią od polskiego z siekierą po korytarzu, wkręcą cyrkiel w oko matematyczce czy zgwałcą koleżankę donosicielkę zupełnie się nie martwmy. Im mniej będzie tego tałatajstwa, gdy demokracja (z całą swoją antypaństwową liberalizacją i libertynizacją) w końcu zdechnie, tym będzie mniej pracy z czyszczeniem tej augiaszowej stajni, jaką jest polska (ponoć) oświata. Zrzucenie jej kagańca będzie początkiem państwowej i narodowej wolności.

 
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama


stat4u