„I abyś na koniec nie zgrzytał zębami”, czyli karcę, bo kocham

środa, 31 sierpnia 2011 09:07 Jan Nowak-Stawowy
Drukuj
Ocena użytkowników: / 3
SłabyŚwietny 

Tags: Hic et nunc | Lewiatan

 

Od kiedy czynniki oficjalne różnych po raz pierwszy z pełną powagą potraktowały dwóch/dwoje zboczeńców seksualnych, którzy wyrazili chęć zawarcia związku analogicznego do małżeństwa, nie ma wątpliwości, że nasza cywilizacja wykoleja się w zastraszającym tempie. Choroba psychiczna dotyka już nie tylko poszczególnych ludzi, lecz całe narody.

Doświadczył tego kilka dni temu Giovanni Colasante, 46-letni Włoch, podróżujący po Szwecji, który został zatrzymany przez policję, gdy na jednej z ulic Sztokholmu fizycznie skarcił swojego 12-letniego syna. Jak poinformowała Polska Agencja Prasowa, za „użycie przemocy wobec dziecka”, tradycyjnego w poglądach na temat wychowania Włocha czeka sprawa karna. A trzeba powiedzieć, że „znęcanie się nad dzieckiem” (taki zarzut postawiono Giovanniemu Colasante) jest przestępstwem surowo karanym przez szwedzki wymiar sprawiedliwości, który z drugiej strony gwarantuje bezkarność aborterom okrutnie znęcającym się nad całkowicie bezbronnymi dziećmi poczętymi.

O co więc ta cała afera? Otóż troskliwy ojciec wymierzył synowi kuksańca, kiedy ten z nieznanych nam powodów dostał histerii. Całe zdarzenie zauważyli przechodnie, którzy zamiast pomóc ojcu opanować nastoletni żywioł, niczym przykładne eurosovieticusy zawiadomili policję. Oczywiście nieszczęsny ojciec został natychmiast wsadzony do aresztu, gdzie spędził trzy dni. Niestety to nie koniec jego kłopotów. Jak informował włoski dziennik „Il Corriere del Mezzogiorno”, Colasante wyszedł już na wolność, ale zabroniono mu opuszczać Szwecję i zastosowano wobec niego nadzór policyjny w postaci obowiązku codziennego meldowania się na komisariacie aż do rozprawy, która odbędzie się 6 września.

Niestety ta dewiacyjna mentalność powoli, ale konsekwentnie wdziera się także do Polski o czym świadczy ubiegłoroczna nowelizacja ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie (weszła w życie 1 sierpnia 2010 r.). Zawiera ona skandaliczną regulację, która przewiduje, że w razie bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia dziecka w związku z przemocą w rodzinie, pracownik socjalny wykonujący obowiązki służbowe ma prawo odebrać dziecko z rodziny, umieszczając je u „innej, niezamieszkującej wspólnie osoby najbliższej, w rodzinie zastępczej, czy też w całodobowej placówce opiekuńczo-wychowawczej”. Ponadto nowelizacja wprowadziła zmiany Kodeksie rodzinnym i opiekuńczym, przewidujące zakaz stosowania kar cielesnych przez osoby wykonujące władzę rodzicielską oraz sprawujące opiekę lub pieczę nad małoletnim. Jak argumentowano, wprowadzenie zakazu ma na celu „zmianę postawy społeczeństwa i wskazanie innych metod wychowawczych”, co „powinno doprowadzić do większej ochrony dzieci”.

Innym przejawem tego społeczno-obyczajowego zboczenia była kampania prowadzona pod równie chwytliwym, co destrukcyjnym hasłem „Kocham, nie biję”. Ten groźny sofizmat stanowi równie poważną ingerencję w proces wychowawczy dziecka, jak zdradzające psychopatyczne aberracje inicjatorów i twórców regulacji prawnych, na podstawie których działa szwedzki wymiar sprawiedliwości, ponieważ całkowicie wypacza sens fizycznego karcenia dzieci jednoznacznie kojarząc ten ważny instrument procesu wychowania z przemocą fizyczną. Prawda jest taka, że, niestety, nie wszystko da się dziecku wytłumaczyć za pomocą logicznego wywodu, za to szybko, za pomocą klapsa, da się przekonać dziecko, aby nie wkładało gwoździ do gniazdka.

Starsi czytelnicy z pewnością na sobie doświadczyli skuteczności tej metody wychowawczej. A żyliśmy w czasach, kiedy nawet za niewinny w obecnej epoce figiel, jak na przykład granie w nogę kątomierzem na szkolnym parkiecie, dostawało się od nauczyciela (za pełną aprobatą rodziców) nie klapsa, ale całą ich kanonadę, wręcz prawdziwe lanie. I człowiek nawet nie myślał o tym, żeby się poskarżyć rodzicom czy komukolwiek, bo po pierwsze taki mazgaj naraziłby się na utratę wśród rówieśników czci, a po drugie w domu dostałby jeszcze dokładkę. I jakoś nie zaszkodziło to nikomu, a wręcz przeciwnie, bo dzięki temu przejawowi miłości jak to się wówczas mówiło – „wychodziliśmy na ludzi”.

Z pewnością nie tylko piszący te słowa całowałby te kochające ręce, które linijką czy wskaźnikiem tak skutecznie korygowały braki w naszym wychowaniu. Dlatego, dla równowagi należałoby raczej przeprowadzić kampanię pod hasłem „Karcę, bo kocham”. W przeciwieństwie do tego, co wymyślili wykolejeni cywilizacyjnie przez polityczną poprawność szwedzcy legislatorzy, karcenie nie jest „znęcaniem się”, lecz jest lekarstwem, które należy dozować umiejętnie. To jest właściwe i prawdziwe podejście do problemu. Jestem przekonany, że zadawany przez kochającego rodzica klaps boli bardziej rodzica niż dziecko, bo karcenie wcale nie jest przyjemne, ale niestety konieczne, zwłaszcza w czasach rozpychania się w przestrzeni światopoglądowej niezwykle wulgarnego i w gruncie rzeczy prymitywnego zjawiska, jakim jest relatywizm moralny.